Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Dla żeglarza był to koszmar, a zarazem coś zdumiewającego. Woda okazywała się labiryntem błękitnych kanałów i zielonych mielizn. Wśród nich, wspomagając się nawzajem, z napiętą do granic uwagą, Krogulec i Arren przemykali łodzią pomiędzy skałami i rafami. Niektóre z nich były niskie, zanurzone pod grzywami fal, pokryte anemonami, pąklami i wstęgami morskich paproci, podobne do morskich potworów, falujących i obrośniętych muszlami. Inne strzelały z morza pionowymi urwiskami i pinaklami ujętymi w arkady i sklepienia, z rzeźbionymi wieżami, fantastycznymi kształtami zwierząt, grzbietami dzików i wężowymi głowami. Wszystkie były ogromne i zdeformowane. Jak gdyby samo życie, w na pół świadomym spazmie zamarło w skale. Fale uderzały w nie z odgłosem podobnym do westchnień i wkrótce byli zupełnie przemoczeni jasnym, gorzkim pyłem wodnym. W jednej z tych skał, od strony południowej, widać było wyraźnie zgarbione ramiona i posępną szlachetną twarz mężczyzny, pochyloną w zadumie nad morzem. Gdy łódź przepłynęła, postać znikła. Gdyby spojrzeć w tył, masywne skały odsłoniłyby pieczarę, w której morze wznosiło się i opadało z głuchym, mlaszczącym grzmotem, w którym dosłuchać można by się było jakiegoś słowa czy sylaby. Kiedy odpłynęli dalej, echa zniekształcające dźwięk ucichły i odgłos stał się wyraźniejszy. Arren zapytał: - Czy słyszałeś coś w tej pieczarze? - Tak, głos morza. - Lecz słychać w nim słowo. Krogulec nadsłuchiwał przez chwilę, spoglądając to na Arrena, to znów na pieczarę. - Co słyszysz? - Wydaje mi się, że brzmi to jak ahm. - W Starej Mowie oznacza to "początek" lub "Dawno temu". Lecz ja słyszę to jako ohb, to oznacza koniec... Patrz przed siebie! - zakończył ostro, właśnie gdy Arren ostrzegł go: - Mielizna! - I chociaż Dalekopatrząca płynęła ostrożnie, jak skradający się kot, przez jakiś czas zajęci byli sterowaniem. Z wolna pozostawili za sobą grzmiącą tajemniczym słowem pieczarę. Opuszczając fantasmagoryczne skały, wpłynęli na głębszą wodę. Przed nimi wyłoniła się wyspa podobna do wieży. Jej urwiska były czarne, utworzone z wielu walców czy też wielkich filarów - ustawionych ciasno obok siebie, o prostych krawędziach i równych powierzchniach - wznoszących się pionowo trzysta stóp ponad wodę. - To Wieża Kalessina - powiedział mag - Tak nazwały ją smoki, kiedy byłem tu dawno temu. - Któż to jest Kalessin? - Najstarszy... - Czy on to zbudował? - Nie wiem. Nie wiem, czy to w ogóle zostało zbudowane. Ani jak stary jest Kalessin. Mówię "on", lecz nie wiem nawet tego... W porównaniu z Kalessinem, Orm Embar jest jak jednoroczne dziecko. A ty i ja jak jętki. Bacznie śledził wzrokiem straszliwą palisadę. Chłopiec również przyglądał się jej z niepokojem, myśląc o tym, że smok mógłby zeskoczyć z tej dalekiej, czarnej krawędzi i znaleźć się niemal nad nimi, ukryty w jej cieniu. Lecz żaden smok nie pojawił się. Płynęli powoli przez spokojną wodę po zawietrznej stronie skały. Nie słyszeli niczego o-prócz szeptu i plusku fal pokrytych cieniem bazaltowych kolumn. Woda była głęboka, bez skał i raf. Arren sterował łodzią, a Krogulec stał na dziobie, badając urwiska i jasne niebo przed dziobem łodzi. Dalekopatrząca wypłynęła w końcu z cienia Wieży Kalessina w słoneczny blask późnego popołudnia. Znaleźli się po drugiej stronie Smoczego Szlaku. Mag uniósł głowę jak ktoś, kto ujrzał to, co spodziewał się zobaczyć. Przez ów ogromny, złoty przestwór, rozciągający się przed nimi, leciał na złotych skrzydłach smok Orm Embar. Arren usłyszał Krogulca jak krzyczy do niego: Aro Kalessin? Arren domyślał się, co to znaczy, lecz nie odgadł, co oznaczała odpowiedź smoka. A jednak słysząc Starą Mowę, wciąż czuł, że jest bliski zrozumienia, jak gdyby to nie był język obcy, lecz tylko zapomniany. Gdy mag się nim posługiwał, jego głos stawał się znacznie wyraźniejszy niż wówczas, gdy mówił językiem Hardu. Zdawało się, że otacza go wtedy cisza, jak przy najdelikatniejszym dotknięciu wielkiego dzwonu. Lecz głos smoka był jak gong, głęboki i przenikliwy a zarazem syczący jak brzęk czyneli. Arren obserwował swego towarzysza, stojącego na wąskim dziobie i rozmawiającego z potwornym stworzeniem, które zawisło nad nimi zakrywając pół nieba. Coś w rodzaju radosnej dumy wezbrało w sercu chłopca, gdy ujrzał jak małą, słabą, lecz zarazem straszliwą istotą jest człowiek. Smok mógł zerwać ludzką głowę z ramion jednym uderzeniem uzbrojonej w pazury łapy