Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Uważam, że siła,jaka z ciebie emanuje,zmiecie wszelkie przeszkody z twojej ścieżki. Uważam,że kobieta, której wbrew własnej woliwyznałeś swą miłość, nie może być tego nieświadoma. Nie wiesz, jakaw tobie drzemie siła. Anija tegonie wiem, ani ona, lecz nie pojmującjej, przecież ją czujemy. Sam mówisz, że ona jestjak życie,i toteżprawda. A oboje sięprzyciągacie jako dwie potężne natury. Powstałz krzesła, podszedł do Mount Dunstana i położył rękęnajego ramieniu, ajego piękna, stara twarz jaśniała radością. - Wierzę,że tak jest. Wasze ciałai dusze przyciągają się. Poruszają siępo swoich torach jak gwiazdy. W czasie gdy mówił, Mount Dunstannie spuszczałgo z oczu. Wreszciewzrok jego przesunął się na gzyms kominka. Machinalnieujął fajkę, po czym znówją odłożył. Był jeszcze bledszy, leczniewymówiłanisłowa. - Uważasz, że przyczyny, dla których trzymasz się zdala od niej,sąkwestią męskiejgodności- głospastora dochodził jakby z wielkiejodległości. -Ale w rzeczywistości tokwestia męskiej dumy. adumanie jest największą siłą na świecie. choć to sobiewyobraża. Myślisz,że nie możesz doniej pójść. tak jak szczęśliwsi od ciebie mogą. Uważasz,że nic nie zmusi cię do wyznania jej miłości. Spytaj samegosiebie,dlaczego. Dlatego że wierzysz,iż obnażywszyswojeserce,znajdzieszsięwupokarzającejpozycji człowieka, który dla niej i dlaświatajestnikim. - Bezczelnym, nachalnymnikczemnikiem -wtrącił Mount Dunstanzawzięcie. -1 wulgarnym. Kimś, kto sobie wyobraża, że jego żebracza199. fortunajest coś warta. Co człowiek, którego nawet nazwisko jestsplamione, może dać kobiecie? Ręka pastorawciąż jeszcze spoczywała na jego ramieniu; długopatrzył na Mount Dunstana. - Twoja duma- powiedział wreszcie. -Twójupór iwyniosła,uparta determinacja; wszystko to ugnie się podsiłąuczucia. Czoło MountDunstana zalał rumieniec. Oparłłokcie na gzymsiekominka i wsparł czoło na zaciśniętych pięściach. Ogarnęła godzikazawziętość. - Nie! -zawołałgwałtownie. -Na Boga,nie! - Mówisz tak - odparł starszymężczyzna- bo jeszcze nie jesteśu kresu wytrzymałości. Chociażnieszczęśliwy,nie jesteś jeszczedośćnieszczęśliwy. Z was dwojga, siebie kochasz bardziej. swojądumęi upór. - Tak - wycedził przez zaciśnięte zęby. -Myślę,że zachowałemjeszcze strzępy szacunku. iuczucia. dla mej dumy. ObyBóg mi jąpozostawił! Pastoraogarnął podniosły nastrój. - Ty przyciągasz ją, a ona ciebie -powtórzył. -Byćmoże nawetprzyciągaciesięprzez morza. Będziecie stali tu razem i sam jejtopowiesz. dokładniew tym miejscu. Mount Dunstan poruszył sięgwałtownie i zaśmiał szorstko. Ramieniem wykonał zamaszysty, niepewnygest. - Och, dajspokój -powiedział. -Gadasz jak prorok. Rozejrzyj siętylko wokół. Miałbym ją tu przyprowadzić! - Ona nie będzie o to dbać. Dlaczegomiałabysiętymprzejmować? - Ona! Sprowadzić jej życie do tego! A może uważasz, że jejfortuna sprawi, że i to wnętrze będzie jej godne. amężczyzna będziewstanie to znieść? - Nie będziesz i o to dbał. Zapomnisz, żekiedykolwiek żyliściechoć godzinę osobno. ,^ Mówił głęboko poruszony i z wielkimprzekonaniem. Mount Dunstan wziął pospiesznie fajkę i drżącymi palcami zaczął ją napełniaćtytoniem. Wreszcie zapalił, po czym bez słowa, z namarszczoną brwiąi zębami zaciśniętymi na bursztynowym ustniku zaczął przemierzaćpokój. 200Obudził się o świcie. Oczymaduszy wciąż oglądałnęcący obrazgłębokiego, czystego jeziorka w głębi parku. Od dawna już nie tęskniłza jegowidokiem, lecz teraz widział ciemnybłękit wody, przeświecający pomiędzykamiennymi płytami i zielonymi trzcinami, otoczonygęstwiną drzew ikrzewów. Skoczył z łóżka i po chwili szybkim krokiemzdążał parkiem zręcznikiem zarzuconym na ramię, głową uniesioną,pijącświeżośćrannego powietrza przesyconego rosą, zapachem traw,liści i roślin. Zewsządsłychać było radosneświergoty i trele. Królikikicały pośród trawiastych pagórków, a kiedy nadchodził, zmykały doswych nor łyskając białymi ogonkami i wywołując tym jego przyjaznyśmiech. Pasące się jelenie unosiły ukoronowane rogami głowy, a małejelonki o cętkowanych bokach spoglądały na niego ogromnymi, świetlistymi ślepiami bez strachu, mimo że na jego widok wracały bliżejmatek