Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Parę razy pomagałem mu rozbierać i składać pistolet. – Co to znaczy „iglica do niczego”? – spytałem. – Jak naciskasz spust, sprężyna pcha do przodu taki szpikulec. Czyli iglicę. Iglica uderza w spłonkę i następuje strzał. A tu pokazał mi nabój – nie ma śladu uderzenia. – Więc pistolet jest zepsuty? – Fakt. A szkoda, bo postrzelalibyśmy. Muszę przyznać, że się uspokoiłem. Jeśli pistolet jest zepsuty, to właściwie przestaje być bronią. Ot, po prostu zabawka. Nie musimy więc odnosić go na milicję, możemy sobie za- trzymać. Sięgnąłem do leżących na torbie kanapek, wziąłem sobie jedną. – Poczęstuj się – powiedziałem do Jacka. – Dziękuję – odparł. – Jeszcze by zabrakło dla ciebie i umarłbyś z głodu. Atleta... – Znowu zaczynasz? – mruknąłem. – Nie twoje zjadam. I nie moja wina, że pistolet ze- psuty. – Masz. – Jacek wręczył mi parabelkę. – Ty przecież znalazłeś. Weź sobie. Schowałem pistolet do torby. Byłem trochę zły na Jacka za to dogadywanie. Postanowi- łem się odegrać. – Gdzie my właściwie jesteśmy? – powiedziałem, udając zaniepokojenie. – Wiesz, w którą stronę powinniśmy iść? – Nie wygłupiaj się, Maciek. – Popatrzył na mnie przestraszony. – Mówiłeś, że zapamię- tasz drogę... – Myślałem, że zapamiętam, ale coś mi się pokiełbasiło. Może ty sobie przypominasz, z której strony żeśmy tu przyszli? – Chyba stamtąd... – wskazywał przeciwny kierunek. – Albo... Doskonale wiedziałem, jak dojść do jeziora. Bądź co bądź miałem za sobą parę lat spę- dzonych w tajdze, Miszka mnie niejednego nauczył. – Jezioro jest na północy – powiedziałem. – To wiem na pewno. Ale jak znaleźć północ? Był bezradny, aż mi się śmiać chciało. Znajomość budowy pistoletu to nie wszystko. Że- by dać sobie radę w życiu, trzeba umieć wiele jeszcze rzeczy, wiedzieć dużo więcej. Chociaż- by, jak znaleźć północ. – Spójrz na ten pień – powiedziałem. – Z jednej strony jest na nim więcej mchu, a tu pra- wie go nie ma. Wiesz dlaczego? – No? – Bo od północy wieją chłodniejsze wiatry, a mech nie lubi chłodu. Więc północ jest tam. – Jasne – przytaknął z odzyskaną pewnością siebie. – Od razu tak pomyślałem. Pyszałek. Ale zaraz go upokorzę, przestanie być taki ważny. – Więc ty idź na północ, a ja pójdę w przeciwną stronę. Spotkamy się nad jeziorem. Pasu- je? Chwycił mnie za rękę, spojrzał błagalnie. – Nie wygłupiaj się, Maciek... Idziemy razem... Roześmiałem się. O to mi właśnie chodziło. Zagłębiłem się w las, Jacek pokornie dreptał za mną. Po kwadransie marszu wyszliśmy nad jezioro. Spojrzałem na miejsce, gdzie przedtem siedział Maj, ale chłopca już nie było. Zobaczyłem coś w trawie, schyliłem się: zakładka do książki. Skórzana, z czerwonym pomponikiem. Wsadziłem ją do kieszeni. Wyciągnęliśmy rower z krzaków, wyprowadziłem go na drogę. – Teraz ja cię powiozę – powiedziałem do Jacka. – Wskakuj na ramę. – Dasz radę? Rower zachybotał, ale pojechałem. Umiałem już jeździć wcale nie najgorzej. Jacek kur- czowo trzymał się kierownicy. – Dziwne imię, Maj – odezwałem się, szybko kręcąc pedałami. – Słyszałeś kiedy takie? – Nigdy, jak żyję. Może to imię dla jednonogich? Roześmiałem się z dowcipu Jacka. Spotkałem go w wesołym miasteczku. Przyjechał cyrk, na łące obok namiotu rozstawiono karuzele, strzelnice, młyny diabelskie, huśtawki, z głośnika bez przerwy płynęły skoczne me- lodie, baby sprzedawały obarzanki na sznurkach, kolorowe lizaki, torby z cukierkami. Sprze- dawca w białym fartuchu nawijał na patyk wstęgi słodkiej waty, wykrzykując: – Amerykańskie gorące lody, porcja dziesięć złotych, komu jeszczeee? „Czy pamiętasz tę noc w Zakopanem?” – wył głośnik. – „Siekiera, motyka, piłka, deska, na Hitlera przyszła kreska...” Wsiedliśmy z Jackiem do diabelskiego młyna, przeskoczyliśmy na karuzelę, strzeliłem pięć razy z wiatrówki i wygrałem porcelanowego zajączka. – Chcesz? – zaproponowałem Jackowi. – Po co mi. Daj temu, o, kuternodze. Poznałem Maja. Stał przy balustradzie, obserwując chłopców jeżdżących na wrotkach. Za dziesięć złotych można było przez kwadrans uganiać się po drewnianym kręgu. – Cześć, Kwiecień! – zawołałem. Spojrzał na mnie, nie poznał. – Cześć, Kwiecień – powtórzyłem. – Chcesz zajączka? – Dziękuję. – Przecząco pokręcił głową. – Nazywam się Maj, nie Kwiecień. – Jaka różnica? – roześmiałem się. Jacek podszedł do Maja, zrobił do niego oko. – Może chcesz pojeździć na wrotkach? Zafundujemy ci. Maj drgnął, skulił się jakoś, chciał odejść. – Zaczekaj – powiedziałem. – Widzieliśmy cię tydzień temu nad jeziorem. Pamiętasz? Nie odpowiedział. Patrzył w bok. – Zgubiłeś wtedy zakładkę, taką skórzaną z pomponem. Mam ją w domu. Szybko podniósł głowę, spojrzał na mnie z nagłą radością. – Naprawdę? A ja obłaziłem wszystkie krzaki, wszędzie szukałem. To prezent od mamu- si. – Przyjdź jutro na Patkowską – powiedziałem. – Numer trzynasty, mieszkania jeden. Od- dam ci tę zakładkę. Przyjdź przed południem, będę czekał. – Olaboga – kuternoga!... Kulas, kiedyś ulazł? Kulasie, co masz na pasie?... Kuternoga!... Kulas!..