Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Człowiek jest nie tylko Jego sługą, nauczał rabbi Lewi, lecz i partnerem i ma prawo mówić Mu różne rzeczy. Zauważyłam, że autorka książki lepiej się czuje z Lewim Icchakiem z Berdyczowa niż z Ortegą Gasset. Hej! To co, to w twoim czasie, u Ciebie, nie stopili jej, ani nie pocięli...?" Paweł trafił do domu Celiny latem, za sprawą ojca Pauli. Było to pierwsze lato stanu wojennego, czerwiec chyba. Zaraz po tym, jak Celina zaczęła fotografować czaszki w Zakładzie Antropologii, przy okazji dowiadując się, że reprezentuje typ subnordyczny. - Z typową dysharmonią pigmentacyjną - dodał profesor A., który właśnie wszedł, zapytał, gdzie Celina zdążyła się opalić i zniknął za regałem, wypełnionym pudłami czaszek. Ojciec, który jako emeryt mógłby wszędzie jeździć bez przepustki, przywiózł spod Radomia Pawła ściganego listem gończym i ulokował u siebie. Nie było to rozsądne, bo ojca odwiedzało ostatnio wielu znajomych. Siedzieli całymi godzinami, dyskutując o mniejszym źle, jakim był stan wojenny. Oddawali się wspomnieniom: najstarszy proponował konspiracyjny sposób pukania w okno, który obowiązywał w jego partyjnej komórce, lewych eserów bodaj. Chętnie tłumaczyli Celinie, dlaczego należy wybierać mniejsze zło. Zapewniali przy tym o zrozumiałym smutku, ale mniejsze zło wprawiało ich w zaskakujące ożywienie. Pod wpływem owego kontrastu Celina powiedziała ojcu, że zabierze Pawła do siebie. Ojciec Pauli zaczął spacerować po pokoju, załamując swoje białe, chude palce w sposób, który Żydzi urodzeni w Ameryce nazwaliby gestem wschodnioeuropejskich Żydów. - Chyba, Celinko, tym razem powinienem ja... Ale Celinka zapewniła, że nie powinien niczego i Paweł znalazł się w ich domu, całkowicie bezpiecznym: u hodowcy rasowych bullterrierów i właściciela farbiarni skór, jakim był od niedawna Janusz. Celina pamiętała Pawła z Radomia - z własnych i cudzych zdjęć i ze sprawozdań telewizyjnych. Nosił wtedy białoczerwoną opaskę i wydawał się chłopięcy, skupiony i nieśmiały. Kiedy mu się przyjrzała uważniej, już w swojej kuchni, przy winie "Perla Walenciana", kupionym specjalnie na jego cześć, stwierdziła, że mimo dwudziestu siedmiu lat zaczyna łysieć, a brzuch pod robotniczą, flanelową koszulą wyraźnie się zaokrągla. Miał duże ręce, małe dobroduszne oczy, hałaśliwie się śmiał, zaproponował, żeby byli na ty i zapytał, gdzie Celina zdążyła się opalić. - Na solarium - wyjaśniła, po raz drugi tego tygodnia. - Jak siedziałem - powiedział Paweł - myślałem, że to dla was. Że jesteście z nami i wdzięczni, byliśmy dumni z siebie i wszystko miało wielki sens. Kiedy nas przewozili do więzienia, mijaliśmy most. Zobaczyłem plażę. Było słońce, upał, pełno ludzi, krzyku, żaglówek, dup... Pomyślałem - to tak? to my siedzimy, a wy sobie normalnie, jak to latem... - U nas na solarium - przerwała Celina - też pełno dup, normalnie. Masz pretensję? - Uchowaj Boże - roześmiał się. - Tyle że na tym moście postanowiłem chwili dłużej nie siedzieć. Widziałaś moją fotkę na liście gończym? Celina widziała. Było to w komisariacie, kilka dni przed umówionym przyjściem Pawła. Celina poszła płacić mandat zazłe parkowanie i czekając na korytarzu, zobaczyła list gończy z fotografiami. Od razu znalazła Pawła, ale starała się nie patrzeć w jego stronę. Kiedyś, w kolejce, jedna pani pouczyła ją, że nie wolno patrzeć na mięso, które się chce kupić. Przyciąga to wzrok stojących bliżej i mięso nie dochodzi do człowieka. Należy przyglądać się zupełnie innemu kawałkowi, żeberkom albo wieprzowinie chińskiej... Celina uznała, że dotyczy to również listów gończych. Z ogromną uwagą studiowała plakat: "Kierowco, bądź przezorny na drodze", mimo to w nocy przyśnił jej się strach. Była zaskoczona, bo w dzień w ogóle się nie bała. W dodatku sen był infantylny. W ciemnościach wyły syreny, obracały się radary, samochody świeciły zimnym, błękitnym światłem i jeździły w kółko, jak dziecięce zabawki, puszczone jednocześnie w ruch. Celina doszła do wniosku, że przestraszyło ją to błękitne światło w ciemnościach. Zapaliła lampę - było w pół do trzeciej