Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
I miał ten pan rotmistrz z Kladna tych pieskich swoich urzędników więcej, niż potrzeba. Trzymał ich w osobnym domku i dogadzał im jakby jakim hrabiom. Strzeliło mu raptem do głowy, żeby e tymi psami robić doświadczenia na biednych ludziach wędrownych, niby na nas. I wydał rozkaz, żeby żandarmi po całej okolicy Kladna starannie zbierali ~vszystkich wędrownych i dostarczali ich do jego wiasnych rąk. Wyciągam ja razu pewnego kulasy drogą z Lan i migam się dość głęboko borem- -lasem, ale wszystko na nic. Do leśniczówki, do której się wybrałem, już się nie dostałem, bo już mnie mieli i odstawili prosto do pana rotmistrza. Ludzie kochane, nawet sobie tego akuratnie rozważyć nie możecie, ezegom ja u tego pana rotmistrza z tymi psami nie wycierpiał. Najpt:zód kazał mnic tym psom obwąchać, potem musiałem włazić na drabinę, a kiedy~ był już dość wysoko, to puścili za mną jedną taką bestię, ta jucha ściągnęl~ mnie z drabiny na dół, powaliła na ziemię, stanęła na mnie i prosto w oczy wyszezerzyła na mnie zęby. Potem tego psa zabrali, a mnie powiedzieli, żebym się niby schował, gdzie mi się podoba. Puściłem się w dolinę Kaczaku na lasy, wlazłem w szczelinę skalną, a za pół godziny przyieciały za mną dwie takie bestie, powaliły mnie i podczas gdy jedna trzymała mnie zębami za kark, druga poleciała do Kladna, a za godzinę przyszedł da mnie sam ten pan rotmistrz z żandarmami. Psa przywołał, dał mi pięć koron i pozwolił mi przez całe dwa dni żebrać swobodnie po całym Kladnie. Ale ja od razu nóżki za pas i z micjsca truchtem do Berouna i już nigdy noga moja .w Kladnie nic postała. Omijali tamte strony wszyscy ludzie wędrowni, bo na wszystkich chciał pan rotmistrz robić te swoje próby. Te mądre psy okropnie lubił. Po posterunkach żandarmskich sobie opowiadali, że jak przybył gdzie na inspekcję i zobaczył tam wilka, to żadnej inspekcji nie robił, tylko z wielkiej uciechy chlał przez cały dzień z wachmistrzem. Podczas gdy owczarz zlewał wodę z kartotli i napełniał misę zsiadłym owczym mlekiem, włóczęga opowiadał dalej, co wiedział o prawie żandarmów. 216 217 - W Lipnicy był niegdyś jeden wachmistrz żandarmski w dole przed zamkie. Mieszkał tam, gdzie był posterunek, a ja, stary poczciwiec, myślałem zawsze, że posterunek musi być na jakimś widocznym miejscu, w rynku ezy na jakim placu, a nie w ciasnej, ustronnej uliczce. Więc idę do przedmieścia, obchodzę domek za domkiem, nie patrzę na napisy i w jednej takiej chałupie otwieram drzwi na pierwszym pięirze i melduję się: "Upraszam pokornie ubogi wędrowny." Ech, mój Boże, nogi mi odjęło! Wlazłem prosto na posterunek żandarmski. Karabiny pod ścianami, krucyfiks na stole, rejestry na szafce, najjaśniejszy pan z obrazu nad stołem patrzy progto na mnie. Zanim zdołałem coś wykrztusić, pan wachmajster przyskoczył do mnie i dał mi tak zdrowo w pysk, że od drzwi zleciałem po schodach na sam dół i nie zatrzymałem się aż w Kejżlicach. Takie jest prawo żandarmów. Zabrali się do jedzenia i nicbawem poukładali się do snu w ciepłej izbie na ławach. W nocy Szwejk ubrał się po cichu i wyszedł na dwór. Na wschodzie pokazywał się księżyc i w jego nikłych blaskach ruszył Szwejk ku wsch~d~wi, powtarzając sobie: "Przecież to jest niemożl~we, żebym wreszcie do tych Budziejowic jakoś się nie dostał." Ponieważ z prawej strony po wyjściu z lasów widać było jakieś miasto, więc Szwejk skierował się trochę ku północy, po czym zawrócił ku południowi, ale znów pokazało mu się jakieś miasto. Były to Vodniany. Okrążył je zręcznie drogą przez łąki, a poranne słońce powitało go na zaśnieżonych zboczach nad Protivinem. - Stale, naprzód - rzekł sobie dobry wojak Szwejk. - Obowiązek wzywa. Do Budziejowic dostać się muszę. Zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności, zamiast od Protivina na południe ku Budziejowicom, zwróciły się kroki Szwejka ku północy, na Pisek. Około południa ujrzał Szwejk jakąś wieś w pobliżu. Schodząc z niewielkiego wzgórza pomyślał sobie dobry wojak: "Dalej tak nic można. Przepytam się tu, którędy się idzie do tych Budziejowic." Wkraczając do wsi był ogromnie zdziwiony, gdy na tablicy około pierwszego domku przeczytał: "Wieś Putim " -- Na miłość boską! westchnął Szwejk. Znowu więc jestem w Putimiu, gdzie spałem w stogu. Nie dziwił się też bynajmniej, gdy zza sadzawki z domku czysto wybielonego, na którym wisiała _kokoszka (jak miejscami nazywano orła państwowego), wyszedł żandarm, podobny do pająka czyhającego śród pajęczyny. Żandarm wymierzył prosto do Szwęjka i zbliżywszy sie doń wyrzekł tylko jedno słowo: - Dokąd'? -- Do Budziejowic, do swego pułku. Żandarm się uśmiechnął: - Idzie pan przecie od Budziejowic. Ma pan te swoje Budziejowice już za sobą -- i wciągnął Szwejka na posterunek żandarmern. Wachmistrz żandarmerii w Putimiu znany był w całej okolicy z tego, że postępuje bardzo taktownie i bardzo sprytnie. Ludziom zatrzymanym lub aresztowanym nigdy nie rzekł marnego słowa, nie wymyślał i nie wyzywał, ale poddawał wszystkich takiemu krzyżowemu badaniu, że i niewinny przyznałby się do wszystkiego. Obaj żandarmi posterunku przystosowali się do niego, a badanie krzyżuwe odbywało się zawsze przy uśmit:.chach całego personelu~żundar- merii. "Kryminalistyka opiera się na uprzejmości i sprycie - mawiał często wachmistrz w Putimiu de swoich podwładnych. - Wrzeszczeć na kogoś to nie ma najmniejszego sensu. Do delikwentów i ludzi podejrzanych trzeba zabierać się delikatnie, a przy tym trzeba się starać, żeby ich utopić w powodzi pytań." Uprzejmie pana witam, panie żołnierzu - rzekł wachmistrz. ---- Niech pan siada, bo pan jest wędrówką strudzony, i niech pan powie, dokąd pan się wybrał. Szwejk powtórzył, że idzie do Czeskich Budziejowic, do swego pułku. - W takim razie zmylił pan drogę --- rzekł z uśmiechem wac)~mistrz - ponieważ idzie pan właśnie od Czeskich Budziejowic, o czym mogę pana przekonać. Oto tutaj wisi mapa Czech. Niech pan popatrzy. Na południe od nas jest Protivin, dalej na południe jest Hluboka, a jeszcze dalej są Czeskie Budziejowice. No, sam pan widzi, że nie do Budziejowic pan idzie, ale z Budziejowic. Wachmistrz spojrzał na Szwejka uprzejmie, ten zaś odpowiedział spokojnie i z wielką godnością: - A jednak ja idę do Budziejowic! Było to coś więcej niż słowa Galileusza: ,.Eppur si muove"~ ponieważ tamten wypowiedział je na pewno w złości. - Wie pan co? - mówił wachmistrz z niezmierną uprzejmościa. - Ja ~ A jednak się obraca. (włos.) 21g 219 to panu wyperswaduję, a pan sam dojdzie do przekonania, że wszelkie kłamstwo utrudnia zeznanie