Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Sześćdziesięcioletni Sepulveda nie wziął bajań wiekowego Indianina za dobrą monetę, ale uznał je za na tyle interesujące, aby opowiedzieć o nich swojemu dziewiętnastoletniemu synowi Julio Cesarowi. Ale Julio Cesar, który o hiszpańskich zdobywcach wiedział, że byli napaleni na złoto, potraktował historię poważnie. Był przekonany o istnieniu El Dorado i czuł w tym wielką szansę: miał nadzieję na szóstkę w totolotku poszukiwaczy złota! Od wybrzeży Julio Cesar szedł wzdłuż rzeczki Buritaca. Wiosną 1975 roku dosłownie potknął się o taras Zaginionego Miasta. Przekonany, że znalazł, czego szukał, zrobił łopatą otwór w murze, przed którym stał. Po mozolnej, wielogodzinnej harówce stwierdził jednak, że mur jest częścią wielkich schodów. Otrzeźwiło to rozgorączkowanego poszukiwacza złota, który wsiadł na konia i po mozolnej siedmiodniowej jeździe powrócił do Santa Marta. W jednym z hotelowych barów Julio Cesar zrobił to, czego nie powinien robić nigdy rabuś grobów — zaczął mówić. Chciwy wielkiego złotego skarbu, nie będąc jednak w stanie zrealizować samemu tego pomysłu, zdradził swoim kompanom parającycm się tym samym ciemnym procederem miejsce, które odkrył w dżungli. Czy sprawiła to zazdrość czy gorączka złota — w każdym razie Julio Cesar został 140 zastrzelony później w Zaginionym Mieście. Koledzy wykopali mu grób w pobliżu schodów, na które kiedyś natrafił. Teraz wielkie szaleństwo ogarnęło rabusiów grobów — guagueros. Wdzierali się w kamienne ruiny. Wkrótce na czarnym rynku antyków coraz częściej zaczęły pojawiać się kultowe przedmioty Taironów. Kolumbijski Instytut Antropologii i Archeologii zwietrzył trop. Gdy jeden z rabusiów wygadał, gdzie jest miejsce wydobywania skarbów, do Zaginionego Miasta skierowano wojsko. Archeolodzy prowadzą wykopaliska w dżungli Sierra Nevada od 1976 roku a końca prac nie widać, jak powiedział mi profesor Soto. Oceniając miasto według wielkości odkrytych dotąd budowli, musiało w nim kiedyś mieszkać 300 tyś. Indian. Tyle mieszkańców mają Genewa i Berno razem wzięte. O dzisiejszych Indianach Kogi i wczorajszych Taironach Kim byli ci wspaniali Taironowie, którzy budowali tak gigantyczne struktury urbanistycznie, a jednak nie potrafili się obronić przed garstką hiszpańskich konkwistadorów? Soto powiedział mi, że dzisiejsi Indianie Kogi, mieszkający na wybrzeżach i w dolinach Sierra Nevada, są najprawdopodobniej bezpośrednimi potomkami Taironów. Jego nauczyciel, profesor Ge-rardo Reichel-Dolmatoff, poświęcił całe lata na studiowanie historii i życia Indian Kogi - - odkrył przy tym tak wiele zdumiewających zbieżności między nimi a Taironami, iż można przyjąć, że Indianie Kogi pochodzą od Taironów. A zatem grupki Taironów przeżyły chyba masakrę dokonaną przez Hiszpanów, zachowały stare tradycje i zwyczaje religijne i przekazały je kolejnym pokoleniom. Żeby się dowiedzieć, kim byli Taironowie, muszę się zatrzymać przy żyjących współcześnie Indianach Kogi. Pierwszym, który zajmował się nimi w sposób naukowy i wyczerpująco ich opisał, był profesor Preuss. Po tym jak wydobył na światło dzienne relikty w San Agustin, zajął się legendami Indian Kagaba, bo tak nazywali się dawniej Kogi. Preuss odkrył, że Kagaba-Kogi przypisują stworzenie świata pramatce Gauteóvan, która ze swojej miesięcznej krwi stworzyła słońce i wszystko, co istnieje. Od Gauteóvan pochodzą również czterej arcykapłani, praojcowie dzisiejszego rodu kapłańskiego Kogi. Legenda mówi też o tym, że prakapłani przekazali Indianom kulturę, dali im prawa i kształcili „we wszystkich rzeczach". Prakapłani mieli 141 swoją ojczyznę w Kosmosie. Prawa dotarły do Indian Kagaba „z zewnątrz". Powiada się, że gdy prakapłani przybyli, mieli na twarzach maski a w końcu „zdjęli swoje twarze". Można przypuszczać, że wylądowali po locie międzygwiezdnym, wtedy „twarze" mogłyby być filtrami tlenowymi. Synowie kapłanów dziedziczyli urząd ojców. Wychowywano ich w świątyniach w dziewięcioletnim nowicjacie, aby wiedza ojców przechodziła „nie splamiona" z jednego pokolenia na następne. Najwyżsi kapłani Kagaba-Kogi nazywali się mama [5]. Mama był czymś więcej niż kapłanem. Mama był absolotnym władcą plemienia, jego rozkazy należało ślepo wykonywać. Bez żadnych ograniczeń mógł karać i nagradzać, był bowiem bezpośrednim następcą kosmicznego prakapłana