Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wolne Siły Francuskie — tak, ale Francuskie Siły Wewnętrzne — nie. Aby wszystkie atuty zachować w rękach. Tak więc powody de Gaulle'a i Amerykanów były różne, ale wynik rozumowania okazywał się jednakowy. Na razie to ich zbliżyło. Na jakiś czas przynajmniej. 10 czerwca 1944 r. złożył de Gaulle'owi wizytę w Londynie szef sztabu Eisenhowera, generał Bedell Smith. Operacja normandzka była wtedy w stadium krytycznym. Alianci wolno posuwali się w głąb lądu, pokonując z trudem opór przeciwnika. Bedell Smith zjawiał się, aby zameldować o przebiegu działań i prosić de Gaulle'a o rychłe przybycie na wyzwolone obszary. Wizyta i propozycja niezwykłe, ale tłumaczyło je również zachowanie się Waszyngtonu. Tym razem de Gaulle otrzymał już bowiem bezpośrednie zaproszenie do Białego Domu. Od kilku dni znajdowało się ono w jego posiadaniu. Satysfakcja za satysfakcją. 14 czerwca 1944 r. de Gaulle znalazł się w Bayeux, małym miasteczku normandzkim, dopiero co wyzwolonym. Przybył tam po jakichś bliżej nie określonych obiekcjach Anglików, na które skarży się w „Pamiętnikach wojennych", ale też i wyraża pochwałę dla spotkanego po drodze marszałka Montgomery'ego. „Na widok generała de Gaulle'a mieszkańców ogarnia jak gdyby osłupienie. Potem wznoszą radosne okrzyki lub zalewają się łzami. Wychodzą z domów, tworzą towarzyszący mi orszak, który przemierza ze mną miasto wśród niebywałego wzruszenia. Otaczają mnie dzieci. Kobiety uśmiechają się i szlochają. Mężczyźni ściskają mi rękę" — opisuje de Gaulle pierwsze spotkanie z rodakami na ziemi ojczystej. Jest sam swoim własnym reporterem. Trochę żenujący ten egocentryczny opis, w którym tyle jest jego — de Gaulle'a, a tak mało w gruncie rzeczy Francji. Nie należy jednak zapominać, że generał identyfikuje się z Francją. Toteż, kiedy mówi o de Gaulle'u, jest to tak, jakby mówił o Francji. W swoim przemówieniu wzywał mieszkańców miasteczka, by kontynuowali walkę z nieprzyjacielem. Nigdy jej notabene nie prowadzili, ani nawet nie zaczęli, ale apel tego rodzaju dobrze zabrzmiał w ich uszach. To było bardzo zręczne, a jednocześnie typowe dla stylu de Gaulle'a: zawsze mówić ludziom to, co ich ujmie; mniejsza o ścisłość. Najważniejsza była jednak polityczna strona tej wizyty. De Gaulle przyjął miejscowego podprefekta jako szef rządu. Wyznaczył natychmiast nowego i kazał na murach Bayeux oraz innych wyzwolonych, nielicznych jeszcze wsi i miasteczek wywiesić swoją proklamację: „Rząd Tymczasowy Republiki Francuskiej powierzył mi zadanie reprezentowania i wykonywania praw suwerenności francuskiej na wyzwolonych obszarach regionu Rouen. Wszystkim tym, którzy od czterech lat wiedli wśród niebezpieczeństw ze strony nieprzyjaciela i jego wspólników walkę o wyzwolenie kraju, przynoszę świadectwo wdzięczności narodu... Naszym brytyjskim i amerykańskim przyjaciołom okazujcie wszelką możliwą pomoc, zespoleni bratersko w tej samej walce, dla tego samego ideału..." De Gaulle mówił więc w imieniu Republiki i występował jako przedstawiciel legalnej władzy. „Nie ulega wątpliwości, że był to zamach stanu" — pisze Milton Viorst. Tak, w oczach Amerykanów był to zamach stanu, ponieważ — ich zdaniem — legalna władza spoczywała w rękach Pétaina, a de Gaulle'owi nikt jej nie przekazywał. Brał ją sam. Wystarczył mu akces obywateli Francji, którzy aprobowali go i oklaskiwali bez wyborów. Z punktu widzenia parlamentaryzmu francuskiego czy amerykańskiego zamiłowania do głosowań było to czymś niewiarygodnym. Zuchwalstwo de Gaulle'a przekraczało ich wyobraźnię. Milczeli jednak. Bez protestów przyjęli pierwsze dwie nominacje gaullistowskie: Raymonda Tribouleta, który został podprefektem, i François Couleta, „regionalnego komisarza Republiki". „Sprawa uznania — pisał Montgomery w swoim raporcie z 19 czerwca — opuściła stratosferę rozmów dyplomatycznych i jest regulowana na miejscu... Do chwili sprecyzowania tożsamości rządu francuskiego groził nam paraliż. Znamy ją już teraz. Nie pozostaje nam nic poza ustaleniem jego suwerenności". W jednym z raportów sztabu Eisenhowera można znaleźć taki charakterystyczny pasus: „Nie da się obecnie ściśle określić sytuacji pana Couleta. Wyznaczony przez generała de Gaulle'a, podlega generałowi Koenigowi, który z kolei jest podwładnym generała Eisenhowera. W rezultacie Supreme Commander posiada najwyższą władzę nad cywilną administracją wyzwolonego obszaru". Generałowie byli zadowoleni. Kwestie prawne i dalekie horyzonty polityczne mało ich obchodziły. Cieszyli się, że mogą kierować walką i że troskę o administrację przejmuje ktoś inny