Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wrzucił do woreczka żółtą tabletkę, zapiął go i sprawdził szczelność zamknięcia. Ostrożnie potrząsał miękkim naczyniem kilkanaście sekund, aż zobaczył, że płyn wyraźnie ciemnieje. Dla pewności zapalił na chwilę latarkę. Otworzył zamknięcie i wrzucił czerwoną tabletkę, nie było mowy o pomyłce – należało wrzucać tabletki o aktualnym kolorze płynu. Zamknął znowu woreczek i potrząsnął kilka razy. Usiadł w końcu i oparł woreczek o nogę tak, by zamknięcie było na wszelki wypadek na górze. Rozdarł folię z kostki koncentratu i odgryzł kawałek sprężystej masy. Zaczął żuć choć wiedział, że bez śliny, bez jakiejkolwiek wilgoci koncentrat nie ma zupełnie smaku, ale nie chodziło mu o przeżycia gourmanda, doznania smakowe, tylko o utrzymanie się przy życiu. Szczególnie, gdy się weźmie pod uwagę, czym będzie za chwilę popijać swój posiłek. Ucieszył się, gdy ślinianki wydusiły z siebie nieco śliny i kostka zaczęła smakować słodko i poczuł nawet jakiś przyjemny aromat w ustach. Zacisnął kostkę w zębach i zapalił latarkę, w jej świetle obejrzał woreczek z przeźroczystą teraz cieczą i kilkanaście grudek na jej dnie. Otworzył woreczek i wrzucił ostatnią, białą, tabletkę. Teraz nie zamykał już foliowego naczynia; nie chodziło mu o ciepły płyn, ale o zimny i z przyjemnością poczuł, jak woreczek staje się coraz zimniejszy, a w ostrym świetle latareczki zobaczył, że grudki na jego dnie zbijają się w jedną sporą bryłkę, coraz twardszą. Gdy nacisnął palcami i nie ugięła się pod naciskiem, odłożył koncentrat na udo i wlał w usta pierwszych kilkanaście kropel. Rozprowadzał je dokładnie po jamie ustnej, choć wsiąkły od razu w wiórowaty język. Wlewał w usta kolejne małe porcje i z każdą postępował podobnie, coraz wyraźniej czuł wilgoć na języku i podniebieniu. Co raz więcej płynu mógł połknąć po spłukaniu dziąseł. W końcu, mniej więcej w połowie zawartości wypił po prostu kilka malutkich łyczków. Oderwał się od woreczka, starannie zapiął go i znowu oparł o nogę. Odgryzł połowę z resztki kostki i zjadł z przyjemnością. Kostka jakby pęczniała w żołądku, syciła błyskawicznie i nawet zasilała mózg optymizmem. Już nie odrywał się od koncentratu, zjadł całą porcję i nawet nie bardzo chciał więcej, to była dobra, przemyślana rzecz, ten koncentrat. Wypił dwie trzecie płynu z woreczka i przejechał rękami dookoła siebie. Znalazł małe wgłębienie, w którym ułożył woreczek z resztą zawartości w bezpiecznej pozycji i odsunął się od niego. Przewrócił się na brzuch, rozłożył nogi i przywarł policzkiem do zgiętego w łokciu przedramienia. Minutę później spał. Ręcznik śmierdział wojskowym kiblem, nawet nie preparatem używanym do czyszczenia sracza, ale całym kiblem. Miał taki sam zapach gówna, szczyn, bździn i spermy. Terek Calomer odsunął go od twarzy, wciągnął przez nos powietrze i znowu zanurzył twarz w ręczniku. Zmiął go i rzucił w kąt obok wanny. Wyszedł z łazienki w zepsutym na cały dzień humorze. Zszedł na dół i zajrzał do kuchni. – Jabel, przestajemy kupować ten zakichany proszek z wojskowych wyprzedaży. Rzygać się od niego chce. Jabel wzruszyła ramionami i pomieszała łyżką w patelni. – Zawsze uważałam, że to gie. Ale ty go kupowałeś. – A ty może nie wiesz dlaczego, co? Masz forsę na porządny proszek? Przecież to nie z miłości do wojska! I świetnie o tym wiesz, ale lubisz mnie ustawiać w każdym momencie i w każdej pozycji. Powinnaś zamiast mnie pójść służyć. Byłabyś świetnym drylerem. I ja bym na tym skorzystał, jakbyś się wyładowała na plutonie tych biedaków, to może byłabyś milsza dla mnie, krew by zalała... Odwrócił się i wyszedł z kuchni. Jak zawsze brakowało mu satysfakcji, poczucia zwycięstwa po dyskusyjce z żoną. Dawno temu zrozumiał, że nigdy tego uczucia nie zazna, bo Jabel nie wiedziała co to fair play, gdy brakowało jej argumentów, mówiła po prostu: „– No to co?” albo coś w tym stylu. Albo po prostu przestawała go słyszeć. Wszedł do jadalni i przywitał się ze szwagrem. Falt zerwał się z kanapy i podszedł uścisnąć mu dłoń. Terek lubił go, uważał za jedynego porządnego faceta w całej tej nadmiernie rozpłodzonej rodzinie. Fajny gość, tyle że zupełna oferma. Najgorszy dupek w całej Federacji mógłby go okręcić pięćdziesiąt razy dookoła palca i nawet by tego nie zauważył. Usiedli w fotelach pod ścianą i jednocześnie spojrzeli na sterczący z niej ustnik papierosa. Terek uśmiechnął się widząc łakome spojrzenie Falta. – Ciągnij pierwszy. Ja zawsze mogę za pół godziny sztachnąć się w bazie. Falt wyciągnął rękę i szarpnął ustnik. Przyssał się do niego i zaciągnął mocno