Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Flick był wciąż tak przerażony, że chciał rzucić się do wyjścia, jeszcze zanim Shea zakończył obserwację. Powstrzymał się jednak, gdyż brat potrząsnął głową na znak, że monstrum odeszło. Jednym susem znalazł się przy łóżku. Zanim wrócił do ciepłego legowiska, zobaczył, że Shea pospiesznie wciąga na siebie ubranie. Chciał coś powiedzieć, ale brat położył palec na ustach. Poszedł w jego ślady i zaczął się ubierać. Postanowił towarzyszyć bratu bez względu na to, dokąd się udawał. Kiedy obaj byli gotowi, Shea szepnął mu wprost do ucha: - Dopóki tu jesteśmy, wszystkim w Shady Yale grozi niebezpieczeństwo. Musimy uciekać, i to zaraz. Jesteś pewien, że chcesz iść ze mną? Flick kiwnął głową. - Pójdziemy teraz do spiżarni po prowiant - ciągnął Shea. - Potrzebujemy jedzenia na kilka dni. Wiadomość dla ojca zostawimy w kuchni. Nie mówiąc nic więcej, wziął swój tobołek i zniknął w ciemnym korytarzu prowadzącym do kuchni. Flick po omacku podążył za nim. Było tam tak ciemno, że droga zajęła im dłuższą chwilę. Dotykając ścian i sprzętów, dotarli wreszcie do szerokich kuchennych drzwi. Weszli do środka. Shea zapalił świeczkę i wskazał bratu spiżarnię. Na skrawku papieru napisał kilka słów do ojca i przycisnął list kuflem. Kilka minut później Flick zakończył pakowanie prowiantu. Shea zgasił świeczkę i obydwaj ruszyli do tylnych drzwi. Zanim wyszli, szepnął do brata: - Jak będziemy na zewnątrz, nie odzywaj się ani słowem, tylko idź za mną. Flick skinął głową. Wciąż nie mógł pozbyć się wątpliwości i obaw. A jeśli to czarne monstrum przyczaiło się za drzwiami i jak tylko wyjdą, zrobi z nimi to, co z tamtym psem...? Nie było już czasu na rozważania następnych za i przeciw. Shea ostrożnie otworzył drzwi i wyjrzał na podwórko. Jaśniejący pas ziemi oświetlonej przez księżyc ciągnął się aż do kępy drzew, które były naturalną granicą terenu karczmy. Kiwnął na Flicka i wyszli, cicho zamykając za sobą drzwi. Noc była chłodna. Rozejrzeli się ostrożnie. Na zewnątrz było jeszcze jaśniej. Nie zauważyli nikogo ani niczego niepokojącego. Do świtu, a więc do chwili przebudzenia się osady, zostało około dwóch godzin. Doszli do następnego budynku, zatrzymali się i znowu przez chwilę nasłuchiwali. Nocnej ciszy nie zmącił żaden odgłos. Shea ruszył przez podwórze. Po chwili obaj zniknęli w cieniu żywopłotu. Flick jeszcze raz spojrzał na dom, którego być może już nigdy nie zobaczy. Po cichu szli przez osadę; prowadził Shea. Wiedział, że Zwiastun Śmierci nie orientował się dokładnie kim jest, gdyż w przeciwnym razie dopadłby go jeszcze w karczmie. Nie ulegało wątpliwości także i to, że słusznie podejrzewał, iż zaginiony potomek rodu Shannary, półczłowiek, półelf żyje gdzieś w dolinie. Tylko dlatego wybrał się na zwiady do Shady Yale. Skradając się przez osadę, Shea przeanalizował wymyślony naprędce plan dalszych działań. Ze słów Balinora wynikało, że wróg domyśla się, gdzie są. Należało zatem wziąć pod uwagę to, że wszystkie drogi znalazły się pod obserwacją. Gdyby także odkryto ich ucieczkę, natychmiast rozpocząłby się pościg. Takich monstrów może być więcej i prawdopodobnie już obserwują całą dolinę. Dlatego też obydwaj musieli dyskretnie opuścić Shady Yale w ciągu najbliższej doby. Oznaczało to forsowny marsz prawie bez snu. Przedsięwzięcie było trudne, ale nie ono stanowiło największy problem. O wiele ważniejszy był wybór trasy ucieczki. Zabrany z domu prowiant wystarczy zaledwie na kilka dni, a droga do Anaru miała potrwać wiele tygodni. Oprócz kilku osad i utartych dróg, które na pewno były już obserwowane przez czarne zjawy, bracia nie znali terenu poza Yale. Tak więc w obecnym położeniu nie mogli zaplanować całej marszruty, lecz tylko podążać w ogólnie zarysowanym kierunku. Lecz który wybrać? Gdzie krwiożercze monstra najmniej się ich spodziewają? Chłopiec rozważył ponownie wszystkie cztery możliwości. Na zachód od Yale rozciągały się otwarte równiny, na których było zaledwie kilka osad. Idąc w tę stronę, oddalaliby się od Anaru. Gdyby zdecydowali się udać na południe, to wkrótce znaleźliby się we względnie bezpiecznym mieście Pia lub Zolomach, gdzie mieli krewnych i znajomych. Był to logiczny wybór, czego na pewno domyślały się także czarne stwory i zapewne obserwowały już wszystkie drogi prowadzące na południe od Yale. Długi marsz po otwartych terenach, gdzie praktycznie nie było gdzie się schować, był bardzo niebezpieczny. Na północ od Yale, za lasem Duln rozciągały się dzikie, bezludne ziemie. Dochodziły one aż do królestwa Callahorn. Od wschodu ograniczały je rzeka Rappahalladran i Tęczowe Jezioro. Zwiastuny Śmierci przelatywały tamtędy w drodze z Nordlandii, więc na pewno znały teren lepiej niż uciekinierzy z Yale. Jeśli ponadto podejrzewały, że śledzony przez nie Balinor przybył do Yale z Tyrsis, to na pewno dokładnie obstawiły także ten teren. Anar, cel wyznaczony przez Allanona, leżał na północny wschód od Shady Yale. Droga do niego wiodła przez najdziksze i najbardziej zdradliwe obszary w całej Sudlandii. Miała tylko jedną zaletę: czarne stwory właśnie tam najmniej spodziewały się uciekinierów. Tylko szaleniec mógł odważyć się na marsz przez mroczne lasy, zdradliwe równiny i moczary oraz setki innych pułapek, w których co roku niejeden śmiałek przepadał bez wieści. Na wschód od lasu Duln było także coś jeszcze, o czym czarne stwory mogły nie wiedzeć - wysokie góry w królestwie Leah. Właśnie tam bracia mogli znaleźć pomoc Meniona Leah - królewskiego syna i bliskiego przyjaciela Shei. Chociaż Flick wciąż był mu niechętny i nie darzył go zaufaniem, to jednak Menion był jedyną osobą, która mogła ich doprowadzić do Anaru. Innego wyjścia nie mieli. Dotarli do południowo-wschodniego skraju osady i zatrzymali się przy starej drewutni. Przywierając plecami do ściany, nasłuchiwali. Shea spojrzał w ciemność przed nimi. Zupełnie nie orientował się, gdzie czarny stwór mógł się czaić, a w mglistych oparach odchodzącej nocy wszystko wydawało się niewyraźne i nierealne. Z lewej strony, gdzieś w oddali, rozległo się ujadanie psów, w oknach zabłysły światła, a zaspani mieszkańcy wyjrzeli, by sprawdzić, co zaniepokoiło zwierzęta. Do świtu pozostało niewiele ponad godzinę. Shea zdawał sobie sprawę, że bieg po otwartej przestrzeni jest niebezpieczny, ale musieli to zrobić, by dotrzeć do lasu Duln. Gdyby świt zastał ich w dolinie, czarny stwór wypatrzyłby ich podczas wspinaczki po nagich wzgórzach. Klepnął Flicka w plecy i ruszyli truchtem w stronę najbliższych kęp drzew i krzaków porastających dno doliny. Ciszę nocy przerywały jedynie stłumione przez wysoką trawę rytmiczne odgłosy ich stóp. Na liściach pojawiła się poranna rosa. Gałęzie i długie ostre źdźbła biły ich po twarzach i rękach, zostawiając mokre ślady na ubraniach. Zmierzali do łagodnego i zarośniętego stoku na wschód od Yale. Zręcznie omijali przeszkody, przemykali pod zwisającymi nisko konarami, przeskakiwali połamane gałęzie i spróchniałe pnie