Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Nie ma takiej potrzeby. - Obawiam się, że owszem, istnieje taka potrzeba. Moja słodka, Hamilton jest podobny do mnie. Potrzebuje czasu, by nauczyć się panować nad sobą. Nie rozumiem, dlaczego moi synowie są tak do siebie niepodobni, ale tak właśnie jest. - Esherton gwałtownie się rozkaszlał. Baxter poczuł, że ojciec zanurza się troszkę głębiej w czekającą go ciemność. - Ojcze... Arthur opanował atak kaszlu i opadł wyczerpany na poduszki. - Baxterze, wiem, co robię. Hamilton jeszcze przez kilka lat będzie potrzebował twojej opieki i rad. - Ojcze, proszę - szepnął Hamilton. - Nie chcę, żeby Baxter zarządzał moimi pieniędzmi i decydował w moim imieniu. Jestem wystarczająco dorosły, by zająć się dobrami Eshertonów. - Tylko kilka lat. - Arthur zachichotał ochryple. - W ten sposób będziesz miał okazję wyszumieć się. Kto mógłby zaopiekować się tobą lepiej niż starszy brat? - Przecież on nie jest moim prawdziwym bratem - nalegał Hamilton. - Jesteśmy zaledwie przyrodnim rodzeństwem. - Na Boga, jesteście braćmi! - Przez chwilę w bursztynowych ochach hrabiego zabłysła dawna siła. Spojrzał płomiennym wzrokiem na Baxtera. - Rozumiesz mnie, synu? Hamilton jest twoim bratem. Jesteś za niego odpowiedzialny. Chcę, żebyś mi złożył przysięgę. Baxter mocniej chwycił dłoń ojca. - Rozumiem. Proszę, uspokój się, ojcze. - Na Boga, przysięgnij! - Przysięgam - powiedział spokojnie Baxter. Hrabia opadł na poduszki. - Stateczny i opanowany. Pewny jak wschód słońca. – Zamknął oczy. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać i że zaopiekujesz się rodziną. Maryann podeszła bliżej i Baxter otrząsnął się ze wspomnień. - Dobry wieczór, Baxter. - Maryann. - Nie odpowiedziałeś na moją prośbę o rozmowę. Wysłałam trzy listy. - Byłem zajęty innymi sprawami - powiedział Baxter z lodowatą uprzejmością, którą wypracował sobie już dawno temu na takie okazje. - Jeżeli chodzi o pieniądze, to przecież wiesz, że dałem bankierom instrukcje, by honorowali żądania mieszczące się w granicach rozsądku. - To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Ale, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym porozmawiać z tobą na osobności. Czy moglibyśmy wyjść do ogrodu? - Może innym razem. Zamierzam zaprosić moją narzeczoną do następnego walca. Maryann zmarszczyła brwi. - Więc to prawda, że się zaręczyłeś? - Tak. - Baxter spostrzegł Charlotte w ramionach Lennoxa. Wirowali bardzo szybko po parkiecie. Wigor. - Hm... Chyba muszę ci pogratulować. - Nie ma potrzeby, byś nagle zmieniła swoje zachowanie w stosunku do mnie. Maryann zagryzła wargi. - Baxter, proszę. Muszę z tobą porozmawiać o Hamiltonie. Bardzo się martwię o niego. A jak dobrze wiesz, twój ojciec mi powiedział, że zawsze mogę na ciebie liczyć, gdy będę potrzebowała pomocy. Baxter powoli odwrócił głowę od parkietu i napotkał niespokojny wzrok Maryann. Nie miał wyboru. Złożył ojcu przysięgę. Leciutko skłonił się przyjmując to, co nieuniknione. - Chyba masz rację. Najlepiej będzie, jeżeli wyjdziemy porozmawiać do ogrodu. 7 Słyszałam, że był pan znajomym biednej pani Heskett. - Charlotte ku swojemu żalowi poczuła brak tchu. Nie było łatwo dorównać lordowi Lennoxowi. Tańczył bardzo żwawo, a ona nie miała wprawy. - Co za straszna rzecz z tym morderstwem. Człowiek się zastanawia, ku czemu zmierza świat, prawda? - Tak, oczywiście. Szokujące zdarzenie. - Lennox porwał Charlotte w wielkim, posuwistym wirze, który przemieścił ich przez pół sali. - Pani ją też znała? - Nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami, ale kilka razy się spotkałyśmy. Mówiła mi o panu. - Uwielbiałem ją. Chciałem się ożenić. Niestety, odrzuciła propozycję. Nie mogłem uwierzyć, gdy dowiedziałem się, że zabił ją jakiś przeklęty opryszek. Przerażające. - Tak. Mówił pan, że ją uwielbiał? - Drusillę? Boże, tak. Szalenie lubiłem z nią przebywać. Była dobrym kompanem. Ta kobieta miała wigor, jeżeli wie pani, co mam na myśli. - To samo mówiła o panu, milordzie. - Naprawdę? - Na twarzy Lennoxa odbiło się zadowolenie. - Miło to usłyszeć. Będzie mi jej brakowało, chociaż odrzuciła moje oświadczyny. - Puścił oczko. - Dru dała mi do zrozumienia, że gdy już dobrze osiądzie w małżeństwie, nie miałaby nic przeciw temu, żeby od czasu do czasu zrobić skok w bok. - Ach, tak? - Tamtego wieczoru umówiłem się z nią, że ją odwiedzę. Charlotte spojrzała mu w oczy. - Był pan u niej tego wieczoru, kiedy została zabita? - Nie. Miałem do niej pójść, ale w ostatniej chwili przysłała mi liścik mówiący, że jest chora i nie będzie w stanie mnie przyjąć. Często się zastanawiałem, co by się stało, gdybym jednak do niej poszedł. - Tak, to ciekawe. - Charlotte spostrzegła, że zaraz zderzą się z inną parą, mężczyzną w niebieskim surducie i kobietą w jasnolawendowej sukni. - Lordzie Lennox, może powinniśmy... - Dru miała głowę na karku. - Lennox wykonał zwinny obrót i wyminął zagrażającą im parę. - Rozumiała, że mimo małżeństwa można się od czasu do czasu zabawić. - W istocie. - Charlotte kątem oka zobaczyła mijającą ich o włos lawendową suknię. Uśmiechnęła się z ulgą do Lennoxa i zastanawiała się, jak najlepiej kontynuować tę interesującą rozmowę. Kłopot polegał na tym, że Lennox rzeczywiście chyba był taki, jak to wykazało jej wcześniejsze dochodzenie. Pogodny z natury, dobrze sytuowany. Nie mogła go sobie wyobrazić jako mordercy. Jednak Drusilla wymieniła go w swoim ostatnim liście. - Widzę, że pani narzeczony idzie do ogrodu z lady Esherton powiedział Lennox i puścił się w następny posuwisty szus. - Niech pani nie będzie zazdrosna. Staruszek wyciął St. Ivesowi paskudny numer, zostawiając mu w rękach sznurki do rodzinnej sakiewki. Charlotte przypomniała sobie, co Baxter mówił o zarządzaniu majątkiem swojego przyrodniego brata