Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- To byłoby kłamstwo, Quangel, a jako sługa boży nie mogę grzeszyć przeciw ósmemu przykazaniu. - Nie kłamie pan więc nigdy, panie pastorze? Nie kłamał pan jeszcze nigdy w swoim życiu? - Mam nadzieję - powiedział pastor zmieszany ironicznym i badawczym spojrzeniem skazańca - mam nadzieję, że zawsze starałem się według moich słabych sił przestrzegać przykazań boskich. - A więc przykazania boskie żądają od pana odmowy pocieszenia mojej żony, że umiera o tej samej godzinie, co ja? - Nie wolno mi dawać fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu memu, Quangel! - Szkoda, szkoda! Pan naprawdę nie jest dobrym pastorem! - Jak?! - zawołał duchowny, na pół zmieszany, na pół z groźbą. - Pana pastora Lorenza zwano w więzieniu tylko „dobrym pastorem" - wyjaśnił Quangel. - Nie, nie - zawołał pastor z gniewem. - Nie tęsknię za takim przez was nadanym, godnym mianem! Uważałbym je za niegodne miano! - Opanował się. Ze stukiem upadł na kolana, dokładnie na białą chusteczkę. Wskazał miejsce na ciemnej podłodze obok siebie, ponieważ biała chusteczka starczyła tylko dla niego: - Niech pan też uklęknie, Quangel, módlmy się! - Przed kim mam klęczeć? - zapytał Quangel zimno. - Do kogo mam się modlić? - O! - wybuchnął pastor ze złością. - Niech pan znowu z tym nie zaczyna! Straciłem już zbyt dużo czasu dla pana! - Popatrzył klęcząc na tego człowieka o złej, ptasiej twarzy. Zamruczał: - Wszystko jedno, spełnię swój obowiązek. Będę się modlił za pana! Pochylił głowę, złożył ręce i oczy jego zamknęły się. Potem poderwał głowę, otworzył szeroko oczy i nagle zaczął krzyczeć tak głośno, że Quangel aż wzdrygnął się przestraszony: - O, Ty Panie mój i Boże mój! Wszechmocny, Wszechwiedzący, Wszechdobry, Wszechsprawiedliwy Boże, Sędzio dobrego i złego! Grzesznik leży tu przed Tobą w pyle, proszę Cię, abyś oczy Twe w Twym miłosierdziu zwrócił na tego człowieka, który popełnił wiele złych uczynków, abyś go pokrzepił na ciele i duszy i przebaczył mu w łasce swej wszystkie jego winy... Klęczący pastor krzyczał coraz głośniej: - Przyjm ofiarę niewinnej śmierci Jezusa Chrystusa, Twego Syna ukochanego, jako zapłatę za jego złe uczynki! Był przecież ochrzczony Jego imieniem i Jego krwią obmyty i oczyszczony. Uratuj go więc od męki i katuszy ciała! Skróć jego bóle i podtrzymaj go przeciw oskarżeniom sumienia! Obdarz go błogim powrotem do żywota wiecznego! Duchowny zniżył głos do tajemniczego szeptu: - Wyślij Twych świętych aniołów, aby powiodły go do zgromadzenia Twych wybranych w Jezusie Chrystusie, Panu naszym! Pastor zawołał znów bardzo głośno: - Amen! amen! amen! Wstał, troskliwie złożył białą chustkę i nie patrząc na Quangla rzekł: - Będzie chyba daremne pytać pana, czy jest pan gotów przyjąć ostatnie sakramenty? - Zupełnie daremne, panie pastorze. Pastor z wahaniem wyciągnął rękę do Quangla. Quangel potrząsnął głową i złożył ręce na piersi. - I to jest daremne, panie pastorze! - powiedział. Pastor podszedł do drzwi nie patrząc na niego. Odwrócił się jeszcze raz, pobieżnie spojrzał na Quangla i powiedział: - Przyjm pan jeszcze ten werset ze sobą na sąd ostateczny: Filip I, 21 - „Chrystus jest mym żywotem, a umieranie mym zyskiem". Drzwi się zamknęły, poszedł. Quangel odetchnął. ROZDZIAŁ LXX Ostatnia droga Gdy tylko duchowny wyszedł, w celi zjawił się niski, krępy człowiek w jasnoszarym ubraniu. Rzucił szybko badawcze, ostre, mądre spojrzenie na twarz Quangla, podszedł do niego i powiedział: - Doktor Brandt, lekarz więzienny. - Potrząsnął rękę Quangla i zatrzymał ją w swojej mówiąc: - Czy mogę panu zbadać tętno? - Zawsze! - powiedział Quangel. Lekarz powoli liczył. Potem puścił rękę Quangla i powiedział z uznaniem: -- Bardzo dobrze. Doskonale. Jest pan prawdziwym mężczyzną