Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

A teraz do rzeczy. Przede wszystkim mam kilka pytan: kto mnie tu umiescil i kto za mnie placi? - Jak pan sobie zyczy - westchnal, a jego rzadkie, rudawe wasy opadly jeszcze nizej. Otworzyl szuflade i siegnal do niej, ale ja mialem sie na bacznosci. Wytracilem mu rewolwer z reki, zanim zdazyl go odbezpieczyc - byl to automatyczny colt kaliber 32, bardzo zgrabny. Sam odbezpieczylem zamek, wycelowalem w niego i powiedzialem: - Teraz odpowie mi pan na moje pytania. Najwyrazniej uwaza mnie pan za kogos niebezpiecznego. Byc moze ma pan racje. Usmiechnal sie niewyraznie i zapalil papierosa, co bylo bledem, jesli chcial mi udowodnic, ze zachowal zimna krew. Rece mu sie trzesly. - Niech bedzie, Corey - powiedzial. - Skoro ma to pana uszczesliwic: umiescila tu pana panska siostra. ? - pomyslalem. - Która siostra? - spytalem. - Evelyn - odparl. Nic mi to nie mówilo. - Alez to nonsens - zaprotestowalem. - Nie widzialem jej od lat. Nie wiedziala nawet, gdzie jestem. Wzruszyl ramionami. - Niemniej... - Gdzie ona teraz mieszka? Chcialbym ja odwiedzic - powiedzialem. - Nie mam jej adresu pod reka. - To niech go pan wyszuka. Wstal, podszedl do kartoteki, otworzyl ja, przejrzal, wyciagnal karte. Przeczytalem ja uwaznie. Pani Evelyn Flaumel... Nowojorski adres równiez byl mi nie znany, ale wbilem go sobie do glowy. Jak wynikalo z karty, mialem na imie Carl. Swietnie. Coraz wiecej danych. Wsadzilem rewolwer za pasek obok preta, oczywiscie uprzednio go zabezpieczywszy. - No dobra - powiedzialem. - A teraz gdzie jest moje ubranie i ile zamierza mi pan zaplacic? - Panskie ubranie zostalo zniszczone podczas wypadku - odparl - i nie ulega najmniejszej watpliwosci, ze mial pan zlamane obie nogi, lewa nawet w dwóch miejscach. Prawde mówiac nie rozumiem, jakim cudem stoi pan o wlasnych silach. Minely zaledwie dwa tygodnie... - Zawsze szybko wracalem do zdrowia - wyjasnilem. - Przejdzmy teraz do kwestii pieniedzy... - Jakich pieniedzy? - W ramach ugody, dzieki której nie zaskarze pana do sadu za niezgodne z etyka lekarska praktyki i te inne sprawy. - Niech pan nie bedzie smieszny. - Kto tu jest smieszny? Zgodze sie na tysiac, w gotówce, do reki. - Nie ma nawet o czym mówic. - Niech sie pan lepiej zastanowi, czy to sie panu oplaci, niech pan pomysli o szumie, jaki sie podniesie wokól kliniki, jesli nadam sprawie rozglos jeszcze przed procesem. Z cala pewnoscia skontaktuje sie ze Stowarzyszeniem Lekarzy, z prasa, z... - To szantaz - powiedzial. - Nie zamierzam sie przed tym ugiac. - Bedzie pan musial zaplacic teraz albo potem, po procesie - ciagnalem. - Mnie jest wszystko jedno. Ale teraz bedzie taniej. Wiedzialem, ze jesli zmieknie, to znaczy, iz moje podejrzenia byly sluszne. Patrzyl na mnie ponuro, sam nie wiem jak dlugo. W koncu powiedzial: - Nie mam przy sobie tysiaca dolarów. - To niech pan wymieni jakas rozsadna sume. Znów zamilkl, a potem rzekl: - To zlodziejstwo. - Nie w przypadku, kiedy kupuje pan za to milczenie. No wiec, ile pan proponuje? - Mam w sejfie jakies piecset dolarów. - Niech bedzie. Po zbadaniu zawartosci malego sejfu w scianie oznajmil, ze znalazl tylko czterysta trzydziesci dolarów, a ja nie zamierzalem zostawiac tam odcisków palców tylko po to, zeby sprawdzic, czy mówi prawde. Przyjalem wiec te sume i wepchnalem banknoty do kieszeni. - Gdzie jest najblizsze przedsiebiorstwo taksówkowe obslugujace te okolice? Podal mi nazwe, wyszukalem ja w ksiazce telefonicznej i przekonalem sie, ze jestem w stanie Nowy Jork. Kazalem mu wezwac taksówke, bo nie znalem nazwy kliniki, a nie chcialem sie zdradzac przed nim z lukami w pamieci. Ostatecznie jeden z bandazy, które zdjalem, byl okrecony wokól mojej glowy. Kiedy zamawial taksówke, uslyszalem adres: Szpital Prywatny w Greenwood. Zgasilem papierosa, wyjalem nastepnego i ulzylem moim nogom o jakies sto kilogramów, siadajac w brazowym fotelu przy pólce z ksiazkami. - Poczekamy sobie tutaj, a potem odprowadzi mnie pan do drzwi - powiedzialem. Nie odezwal sie juz ani slowem. Zelazny Roger - Dziewieciu Ksiazat Amberu - Rozdzial 02 Bylo okolo ósmej rano, kiedy taksówkarz wysadzil mnie na pierwszym lepszym rogu najblizszego miasta. Zaplacilem mu i przez jakies dwadziescia minut walesalem sie bez celu. W koncu wszedlem do restauracji, usiadlem przy stoliku i zamówilem sok pomaranczowy, dwa jajka na boczku, grzanki i trzy filizanki kawy. Boczek byl za tlusty