Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Cała wyspa jest podzielona na jedenaście tajnych okręgów. W razie gdyby stało się coś, co spowodowałoby utratę zdolności rządu do sprawowania kontroli nad krajem, na przykład zapanowałby totalny chaos, władzę obejmują zarządcy, przebywający w tajnych siedzibach. Trzej z nich już zostali zlikwidowani. - Bardzo dobrze, Martin - skwitował Walvis. - A teraz wysłałem rozkaz zamordowania kolejnych czterech. Czyli z jedenastu pozostanie czterech. Zleciłem również przeprowadzenie akcji sabotażowej we wszystkich głównych centrach łączności. Użyłeś odpowiedniego słowa. Rozpoczną się rządy chaosu. - My zaś przejmiemy władzę nad Wielką Brytanią z bazy w Cleaver Hall - dodał Gulliver. - Plan Wysoka Fala. - To tylko początek - poprawił go Walvis. - Prześlemy również rozkaz przywódcom olbrzymiej hordy uchodźców czekających na wkroczenie do Europy Zachodniej przez Odrę i Nysę. A tymczasem Tweed będzie krążył po Aldeburghu, dopóki nie zlokalizuje posiadłości, która jest tylko zmyłką. Jednego tylko żałuję... - Czego, sir? - zainteresował się przymilnie Martin, zanim Gulliver otworzył usta. - Rosa Brandt nie zdążyła przyjechać do Lindau na czas i nie mogliśmy wziąć jej ze sobą. Ale znajdzie inny sposób, by dotrzeć do Anglii. Najpierw pojedzie pociągiem do Zurychu, a stamtąd poleci do Londynu. Wszystko idzie zgodnie z planem.. Tweed wyglądał, jakby pogrążył się w głębokich rozmyślaniach. Już od pewnego czasu miał przymknięte oczy. Nagle poruszył się gwałtownie. On i Paula często czytali sobie nawzajem w myślach. I tym razem swoim Pytaniem trafiła w dziesiątkę: - Myślisz, co byś zrobił na miejscu Walvisa? - Dokładnie - przyznał. - Muszę natychmiast skontaktować się z Howardem. Sięgnął do teczki, wyciągnął notes i zaczął pisać długą wiadomość. Zakończył podpisem, schował kartkę do koperty, zakleił ją, po czym zawołał stewardesę. - Czy mogłaby pani przekazać to pilotowi? A właściwie radiooperatorowi. To bardzo ważne. Wróciła po kilku minutach. Nachyliła się nad nim i powiedziała cicho: - Kapitan chciałby zamienić z panem parę słów. Tweed udał się za nią. Do kabiny pilotów. Kapitan zlecił prowadzenie samolotu drugiemu pilotowi. Wbił wzrok w Tweeda. - Pańska wiadomość jest dość niezwykła. Poproszę o jakiś dowód tożsamości. - Niech się pan skontaktuje z nadinspektorem Kuhlmannem, przebywającym obecnie w komendzie głównej policji w Monachium. On za mnie poręczy. Pokazał kapitanowi legitymację Tajnej Służby Wywiadowczej z fotografią o wiele lepszą od zdjęć paszportowych. - Dziękuję panu. - Kapitan oddał mu dokument. - Natychmiast prześlemy pańską wiadomość. - Nie chce pan skontaktować się z Kuhlmannem? - Nadinspektor Kuhlmann jest ze mną w kontakcie radiowym. Kazał mi spełniać wszystkie pańskie polecenia, pod warunkiem, że nie będą zagrażać bezpieczeństwu lotu. - Dziękuję - rzekł Tweed i wyszedł z kabiny pilotów. Powiedział Pauli, co się stało. Treść informacji pominął milczeniem. - Kuhlmann albo kazał nas śledzić do samego lotniska, albo, co bardziej prawdopodobne, porozstawiał na nim swoich ludzi, którzy mieli sprawdzić, którym samolotem odlecimy. To dobry przyjaciel i świetny nadinspektor. Co za ulga. Przesłałem wiadomość do Howarda. Paula powstrzymała cisnące się na usta pytanie o jej treść i wyjrzała przez okno. Lecieli nad kanałem La Manche. Białe smugi odcinające się od błękitu wód morskich wskazywały położenie przepływających statków. Odwróciła się i zobaczyła Philipa, który siedział sam, z głową na oparciu, pogrążony w głębokim śnie. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło się Philipowi zasnąć na pokładzie samolotu. Śniło mu się, że spaceruje z Jean ulicami jakiegoś starego miasta. Gawędzili sobie beztrosko, tak jak to często zdarzało się w rzeczywistości. Nigdy nie doszło do sytuacji, w której nie mieliby o czym rozmawiać. Często zwracali uwagę na inne pary małżeńskie - w restauracjach, pubach - które nie zamieniały ze sobą ani słowa. Z reguły komentowali to zjawisko - było bowiem czymś, co im się nigdy nie przytrafiło. Słyszał głęboką, chłodną barwę głosu Jean. Mówiła powoli i bardzo wyraźnie. Życie było normalne i jakże piękne - nie potrzebowali świata, wystarczało, że są razem, we dwoje. Jak zawsze. Nagle poczuł gwałtowny wstrząs, który go wyrwał ze snu. Zdał sobie sprawę; że wszystkie te piękne wizje to tylko marzenia senne, a wstrząs spowodowany był uderzeniem kół samolotu o powierzchnię pasa startowego lotniska Heathrow. Pamiętał, że miastem ze snu, miastem, po którym spacerowali - a zwiedzili je naprawdę - było Chichester. Powrócił myślami do ponurej rzeczywistości. Zacisnął zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem. - Walvis, bądź przeklęty na wieki - szepnął. * 47 * Witaj. Dzięki Bogu, jesteś cały i zdrowy. A pozostali? Żadnych ofiar? - tymi słowami Monica powitała Tweeda. - Żadnych. Jak dotąd. Tweed opadł na fotel za biurkiem i rozejrzał się po swoim biurze na Park Crescent. Miło wrócić do domu. Wyprostował się. Monica. Podała mu plik kartek z wiadomościami od ludzi, którzy usiłowali się z nim skontaktować telefonicznie. - Pozostali są na dole