Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Jak długo już lecimy? Renfry uśmiechnął się słabo. - Możesz zgadywać równie dobrze jak ja. Myślę, że z zapasem powietrza nie będzie problemu. Mieli na statku fabrykę tlenu, a Stefferds mówił, że jest ona w idealnym stanie. Utrzymywali świeże powietrze dzięki jakiemuś gatunkowi alg w odizolowanej sekcji. Można popatrzeć, ale nie ma możliwości, żeby tam wejść. Oni oddychali mniej więcej taką samą mieszanką jak my. Ale jeśli chodzi o żywność i wodę... lepiej, żebyśmy się rozejrzeli. Widzę ta trzy gęby do wykarmienia... - Cztery! Jest jeszcze Ashe! - Ross na chwilę zapomniał, gdzie się znajduje, i spróbował zeskoczyć z fotela. Popłynął przed siebie machając chaotycznie nogami i rękami, aż Renfry ściągnął go na dół. - Tylko spokojnie, kolego. Naciśniesz niewłaściwy przycisk podczas takiego nurkowania i możemy znaleźć się w jeszcze gorszych opałach. Kim jest Ashe? - To nasz dowódca. Położyliśmy go w kabinie poniżej. Potężnie rąbnął się w głowę. Travis skierował się do schodów prowadzących do centralnej części kadłuba. Przeleciał za daleko i odbił się z powrotem, ale zdołał zacisnąć palce na uchwycie włazu. Otworzyli klapę i zaczęli posuwać się niezdarnie w kierunku, który Travis wciąż uznawał - mimo sprzecznych dowodów wzrokowych - za "dół"; Zejście do serca statku wymagało zręczności i wysiłku, który przyprawiał ich posiniaczone i obolałe ciała o wyjątkowe katusze. Kiedy wreszcie dotarli do kabiny, znaleźli w niej Ashe'a o wiele lepiej zabezpieczonego przed siłą ciągu niż oni. Tylko spokojna twarz archeologa wystawała ponad gęstą masą galaretowatej substancji wypełniającej wnętrze przeszklonej koi. - Wszystko będzie z nim dobrze. Trzymają to coś w kapsułach ratunkowych. Służy do leczenia. Raz uratowało mi życie - stwierdził Ross. - Lek na wszystko. - Skąd tyle wiesz? - spytał Renfry. Przez chwilę wpatrywał się w Murdocka zaciekawionym wzrokiem, a potem dodał: - Hmm, musisz być facetem, który spotkał się z Czerwonymi na tamtym statku! - Tak. Ale teraz chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym. Żywność, woda... Rozpoczęli poszukiwania, posuwając się ostrożnie za Rossem. Z każdą minutą nabierali przekonania, że przystosowanie do stanu nieważkości wymaga żmudnej i ciężkiej pracy. Byli jednak zdeterminowani, by poznać wszystkie, najlepsze i najgorsze, strony swego położenia. Technik już wcześniej dotarł do najmniejszych zakamarków na statku i teraz pokazał im jednostkę odnowy powietrza, maszynownię oraz pomieszczenia załogi. Skrupulatnie przeszukali miejsce, które prawdopodobnie pełniło funkcję mesy i kuchni. W ciasnym pomieszczeniu mogło się pomieścić nie więcej niż czterech ludzi - lub humanoidalnych istot -naraz. Travis zmarszczył brwi, patrząc na rzędy opieczętowanych pojemników stojących w szafkach. Wyjął jeden, potrząsnął nim koło ucha i w nagrodę usłyszał charakterystyczne bulgotanie. Przesunął suchym językiem po zakrwawionych ustach. W pojemniku niewątpliwie był jakiś płyn, a Indianin nie pamiętał, kiedy ostatnim razem całkowicie zaspokoił pragnienie. - To woda. jeśli chce ci się pić. - Renfry przyniósł z kąta menażkę. - Mieliśmy na pokładzie takie cztery i korzystaliśmy z nich w czasie pracy. Travis sięgnął po metalową butelkę, ale nie zdjął z niej zakrętki. - Nadal masz wszystkie cztery? - Dobrze znał wartość wody i cierpienie spowodowane jej brakiem. Renfry przyniósł pozostałe menażki i potrząsnął każdą. - Trzy wydają się pełne. W tej jest połowa...może trochę mniej - Będziemy musieli racjonować wodę. - Jasne - zgodził się technik. - Myślę, że są tu także koncentraty żywności. Czy i wy macie takie tabletki? - Ashe miał swój worek ż zapasami, prawda? - Travis zwrócił się do Rossa. - Tak Lepiej sprawdźmy, ile kapsułek zostało. Travis spojrzał na tajemniczy pojemnik, który wydał z siebie miłe bulgotanie. W tej chwili oddałby wiele za możliwość podniesienia przykrywki, wypicia zawartości i zaspokojenia pragnienia. - Możliwe, że będziemy musieli tego spróbować. -Renfry wziął pojemnik od zwiadowcy i odstawił go na miejsce. - Domyślam się że spróbujemy wielu rzeczy przed końcem tej podróży, jeżeli kiedykolwiek się skończy. Póki co chciałbym się wykąpać albo przynajmniej umyć. - Ross przyjrzał się z wyraźnym niezadowoleniem swemu podrapanemu, na wpół nagiemu, bardzo brudnemu ciału. - Z tym nie ma problemu. Chodźcie. Renfry ponownie zmienił się w przewodnika, prowadząc ich do małego pomieszczenia za mesą. - Stań na tym. Może uda ci się utrzymać w jednym miejscu. - Wskazał na jakieś pręty wystające ze ściany. - Stopy postaw na tym okrągłym dysku, a potem naciśnij okrąg w ścianie. - Co się wtedy stanie? Pieczesz się czy gotujesz? - zapytał podejrzliwie Travis. - Nic z tych rzeczy. To naprawdę działa. Sprawdzaliśmy wczoraj na śwince morskiej. Potem korzystał z tego Harvey Bush, kiedy oblał się olejem. To urządzenie przypomina prysznic. Ross szarpnął za sznurki od kiltu i zdjął sandały; po każdym gwałtownym ruchu lądował na ścianie. - W porządku. Jestem gotów. Teraz mogę spróbować. - Postawił stopy na dysku, utrzymując się w jednym miejscu za pomocą drążków, i nacisnął okrąg. Spod krawędzi podłogi uniosła się mgiełka i otoczyła mu nogi, stopniowo wznosząc się coraz wyżej. Renfry zamknął drzwi. - Hej! - zaprotestował Travis. - On się zagazuje! - Wszystko w porządku! - doleciał ich głos Rossa. - A nawet lepiej niż w porządku! Kiedy po kilku minutach wyszedł z zamglonej kabiny, na jego ciele nie było widać śladów krwi i brudu. Co więcej, zadrapania, przedtem zaognione, zmieniły się w nikłe różowe linie. Ross uśmiechał się. - Luksusy jak w domu. Nie wiem, co to za substancja, ale czyści aż do drugiej warstwy skóry i jest naprawdę przyjemna. To pierwsza dobra rzecz, jaką tutaj znaleźliśmy. Travis z ociąganiem ściągał swój kilt. Wcale mu się nie uśmiechała kąpiel w tej kosmicznej łaźni, ale równocześnie bardzo chciał się umyć. Ostrożnie stąpnął na dysk na podłodze, potem stanął całymi stopami i nacisnął kółko