Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. - Nie mów "Goldie, proszę cię", bo sama wiesz, że to prawda. Ellen nic na to nie powiedziała. Richard niewątpliwie chciał, żeby znowu się zeszli. Dawał to jasno do zro- zumienia przy wielu okazjach. - A czy byłoby to coś bardzo złego? - upierała się Goldie. - Po tym, co wydarzyło się z Giną, nigdy nie mogłabym... - Posłuchaj, droga przyjaciółko, facio raz zbłądził. Jak dawno to było? Prawie rok temu? Odprawił pokutę, prawda? - No, kilka razy przepraszał. - Nikt nie jest doskonały. On uznał błędność swo- jego postępowania. I jak to powtarza stale siostra Cla- rita: "Przebaczenie to rzecz boska", czy coś w tym sensie. - Nie dojrzałam po prostu jeszcze do spotykania się z kimkolwiek. - Dojrzałaś, czy też nie, kogo to obchodzi? Kiedy facio tak się stara, żeby znowu cię uwieść, to powinnaś mu na to pozwolić. - Szczerze mówiąc, to jesteś ostatnią osobą, Goldie, od której spodziewałabym się t a k i e g o argumentu. - Ja widzę sprawy realnie. Każdy chłop może cza- sem wyciąć głupotę. Niektórzy faceci cały czas rżną głupoli. Ale ten nie jest takim wielkim głupolem jak wielu innych. Ta forsa, jaką robi na transplantacjach serca... - Wzniosła oczy ku sufitowi. - I pozwól, że ci powiem jeszcze jedno: wszystkie pielęgniarki zga- dzają się co do tego, że to najlepszy lekarz w całym tym pieprzonym szpitalu. Ellen kiwnęła głową. Wiedziała, że to prawda. - A według mnie... - Goldie nic nie mogło po- wstrzymać. - On jest j e d y n y m kompetentnym lekarzem w tym szpitalu. Chcesz usłyszeć, co zrobił Fineberg? - Wyraz jej twarzy wskazywał, że było to coś strasznego. - Co? - Pamiętasz tego żydowskiego chłopca, którego po- strzelono? - Tego chasyda? - Tak, tego. Wiesz, że biedny smarkacz umarł, prawda? - Aha, to było okropne. - Najokropniejsze jest to, że mógł był żyć. Wygląda na to, że ten niezguła tak był zajęty usuwaniem kuli z przodu, że zapomniał obejrzeć chłopaka z tyłu. - Coo? - No, dzieciaka pchnięto też nożem w plecy. Był podziurawiony jak rzeszoto, ale ten stary krótkowzrocz- ny głupiec tego nie dostrzegł. - Och nie. - Och tak. Nie chciałabym widzieć tego, co zrobią chasydzi, jeśli to odkryją. - Zaskarżą nas. - Wolne żarty. Nikt ich nie przekona, że katolicki szpital nie uśmiercił celowo jakiegoś Żyda. - Przecież Fineberg to Żyd. - To drobny szczegół, który łatwo przegapić w pod- nieceniu. Ellen potrząsnęła głową. Wiedziała, że Goldie ma rację. To naprawdę byłaby katastrofa dla Świętego Józefa. Ben odetchnął z ulgą, gdy wreszcie wszyscy sobie poszli. Marion, najwyraźniej bardzo zadowolona z uda- nego przyjęcia, coś tam paplała, ale on nie słuchał. Przy najbliższej okazji ziewnął oznajmiając, że jest śmiertel- nie zmęczony, po czym zamknął się w swoim pokoju. Wyjął list, był jednak zbyt podniecony, żeby zaraz zabrać się do czytania. Z rozmysłem odłożył go na nocny stolik, rozebrał się, wyczyścił zęby, obciął kilka ster- czących włosków w wąsikach. Następnie wziął prysznic, osuszył się starannie i wreszcie położył do łóżka. Wystarczająco długo cieszył się myślą o tej chwili. Wyjął list z koperty i zaczął go czytać. Drogi Benie, Pewnego razu na Uniwersytecie Ohio żyło sobie wiele królików. Były to specjalne laboratoryjne króliki, którym poda- wano toksyczne dawki cholesterolu, żeby się przekonać, jak szybko ich arterie się zablokują. I rzeczywiście, jak tego oczekiwali naukowcy, u wszys- tkich królików doszło do zablokowania arterii w przewi- dywanym terminie... z wyjątkiem jednej gromadki. Stanowiło to wielką zagadkę. Jak to możliwe? Dlaczego ta jedna gromadka była nadal zdrowa, podczas gdy inne króliki zachorowały i zdechły? Karmiono je identycznie jak resztę. Co zatem zdecydowało o życiu czy śmierci? Profesorowie nie mogli wyjaśnić tego faktu, dopóki nie odkryli, że zdrowa gromadka królików była bardzo ko- chana przez asystentkę, która się nimi opiekowała. Za każdym razem, gdy przychodziła podawać im zgubne dawki cholesterolu, wyjmovała każdego królika z jego klatki, brała go na ręce i głaskała po łebku. Profesorowie byli zaskoczeni, ale nie dali się łatwo przekonać. Powtórzyli więc eksperyment, tym razem polecając asystentce pieścić tylko pewne króliki. I przeko- nali się, że to prawda. Te króliki, które kochano, żyły długo i szczęśliwie. Powiedz mi więc, drogi Benie, czy ktoś wyjmie Cię z Twojej klatki i pogłaszcze po głowie w dniu urodzin? Odłożył list. Łzy płynęły mu po policzkach. 20 Z okna wagonu Amtraku pędzącego do Amsterdamu Ellen obserwowała holownik płynący w górę rzeki Hudson, póki nie zniknął jej z oczu zdystansowany przez pociąg. Potem oparła się wygodnie na siedzeniu i wsłu- chiwała w rytmiczny stukot kół na torach. Znała dobrze te tory, dwie linie niebieskawej stali biegnące przed siebie i schodzące się w oddali. Jako dziecko bawiła się na nich udając, że ćwiczy na równoważni, i nigdy nie mogła pojąć istoty tego złudzenia optycznego. Świetnie pamiętała swoje podniecenie i strach, gdy w oddali dostrzegała pędzący ku niej bezgłośnie pociąg. W ostatniej chwili z krzykiem odskakiwała na bok i patrzyła, jak przelatywał z łoskotem tuż obok niej, podobny do smugi. Pociągi pospieszne nigdy nie zatrzymywały się w Am- sterdamie