Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Podeszła z ociąganiem. – Najpierw wygląda to tak – wskazał na Arto. Szybkim ruchem przesunął panel nad jego ciało – a potem tak. Matka zbladła i odsunęła się ze zgrozą. Arto wiedział, że dorośli są miękcy, ale żeby aż tak…? Od dołu skaner był tylko zwykłą, plaszklaną taflą. Spróbował się unieść, by ujrzeć widok z drugiej strony, lecz lekarz odsunął skaner. – Ja to wytrzymuję codziennie – nie patrząc na niego, położył dłoń na panelu. – Proszę mi nie mówić czego potrzebuję, a czego nie. Jest pewna granica tego, co można zobaczyć i pozostać sobą, a ja zdążyłem już zapomnieć kiedy ją przekroczyłem, po raz pierwszy. – Przepraszam… Myślałam… – Wszyscy tak myślą. Muszę się jakoś znieczulić, zanim zabiorę się za chłopca. On będzie miał blokadę, ja nie. Arto ponownie spojrzał na lekarza, widząc w nim siebie, za kilka lat, jako dorosłego. Czy taka czekała go przyszłość? – Powiesz mi kto to zrobił? – głos lekarza przywrócił go do rzeczywistości. Wahał się, przez chwilę. Skoro powiedział policji, mógł i jemu. Jak go zapytają, będą mieć świadka. Taki lekarz powinien wiedzieć co mówić, a czego nie. – To był Anhelo! – powiedział. – Anhelo Lousse. To on zaczął! Gdyby nie to poprzednie, nawet bym nie poczuł, ale… Zamilkł, odnosząc wrażenie, że powiedział coś złego. Rodzice spojrzeli dziwnie, najpierw na niego, potem na lekarza. Ten tylko pokiwał głową. – Już się przyzwyczaiłem – odpowiedział. – Nie pierwszy raz łatam to, co on podziurawił – potrząsnął trzymanym woreczkiem, jakby groził matce – Biłem szczura, próbowałem… Policja miała ledwie podejrzenia, ale ja wiedziałem! I tylko dlatego, że chłopak był z dołu, jak ten kopalniak, któremu wszystko opowiedziałem… Aż dziw, że potem się na to zgodzili… Lałem go równo, jak nie robiłem tego od szkolnych czasów. A on co? – podniósł głos. – Tylko się uśmiechał! Bestia… Sam powinienem… ale nie potrafię. Tylko on mi pozostał… Tylko… Spojrzał na woreczek, jakby go widział po raz pierwszy w życiu. – Był zadowolony z tego co zrobił! – powiedział, jakby przedmiot mógł go zrozumieć. – Chcecie mnie przelicytować? – Rodzice nie odpowiedzieli, więc pociągnął następnego łyka. – Dowiecie się jak to jest, posyłać tam własne dziecko, wiedząc… Nie chciałem tego, ale musiałem się zakochać, jak ostatni idiota! A wiedziałem… Obiecywałem sobie, że jej nie powiem, ale gdzie tam! Musiała wiedzieć wszystko! A gdy już się dowiedziała, po prostu spakowała się i odeszła! Bez słowa, bez śladu… Nawet nie myślała, by zabrać go ze sobą. Nie odezwała się ani razu, ani do mnie, ani do niego… Przynajmniej miała dość światła w głowie, by nie iść na policję. Przynajmniej tyle. Kolejny łyk. Zaniepokojeni rodzice nie odrywali wzroku od worka. – Spokojnie – lekarz wyciągnął uspokajająco rękę. Jego głos stał się bardziej bełkotliwy, ale ruchy pozostały pewne. – Nie robię tego pierwszy raz. Jeszcze nikogo… nikogo… ech… Szczurze życie – powiedział z trudem, machnąwszy ręką – i szczurza praca, ale jakoś pomagam. I nic nie mówię! – wzniósł palec do góry, ostrzegawczo, z dziwnym, niemal dzikim spojrzeniem. – To jest najważniejsze – burknął niewyraźnie. – Każdy musi płacić cenę. Tylko jak to jest? Jak to jest, że gdy rodzice wiedzą, ich dzieci stają się gorsze? Bo przestają się bać, sprawdzają… jak daleko mogą…? Ech… Potrząsnął głową. Rzucił worek na szafkę i podszedł do stołu. Stanął, jakby się nad czymś zastanawiał, aż jego wzrok spoczął na pacjencie. Arto odniósł niepokojące wrażenie, że lekarz dopiero teraz sobie o nim przypomniał. – Przepraszam – powiedział wyraźniej, uspokajająco. – Już zaczynam. Arto nie stał się spokojniejszy. Wręcz przeciwnie. Rodzice tak samo. Byli wstrząśnięci, niemal czuł jak pogrążają się w przerażeniu. Nie takim mnie znali, pomyślał. Czy teraz zobaczą we mnie potwora, takiego jak Anhelo? Lekarz wyjął wstrzyk i zaaplikował go sobie w szyję. Cokolwiek to było, działało szybko. Ojciec Anhela przetarł dłonią powieki. Pewnym ruchem wysunął ze szczeliny w stole niewielką konsolę. Spojrzał na nią, poprawił ułożenie głowy Arto i wystukał sekwencję klawiszy. – Będzie dobrze, mały – powiedział prawie normalnym głosem, pochylając się nad nim. – Zajmuję się tym od kiedy skończyłem osiem lat. Byłem medykiem grupy, wiesz? Byłem dobry, ale teraz wiem co robię. Wyłączę cię na chwilę. Możesz czasem coś poczuć, ale w twoim stanie pełne znieczulenie może ci zaszkodzić. – Wytrzymam – Arto kiwnął głową. Przygotował się na ból. Jeśli mówił, że może coś poczuć, znaczyło, że tak właśnie będzie. – Wiem. – My… poczekamy na zewnątrz – wydusił z siebie ojciec. Lekarz kiwał głową. Ojciec otoczył matkę ramieniem i odciągnął do drzwi. Gdy wychodzili, Arto czuł już na karku znajomy chłód interfejsu. Nie różnił się niczym od tego z kapsuł WIR-u, poza przeznaczeniem – miał odłączyć jego mózg od reszty ciała. Stracił je w ułamku sekundy, bezboleśnie. Pozostała mu tylko głowa, z oczami, uszami i nosem, lecz bez skóry, bez twarzy i bez języka. Nie mógł niczym poruszyć, nawet oczami, nie mógł się odezwać, nie potrafił wysłać z mózgu odpowiedniego polecenia