Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Powiedziała to pani temu człowiekowi z ambasady? - Herr Fietzau? Nie, on nie pytał o dzieciństwo Bruna. Ale powiedziałam tej pani. - Pani? - Wyszła zaledwie przed godziną. Pani z urzędu emerytur. - Emerytur? - Tak. Powiedziała, że Bruno dalej pracował jako optyk w firmie BKI w Wiirzburgu. Ale BKI chyba należy do Pilkington Glass w Anglii, a ponieważ Bruno niedługo przejdzie na emeryturę, potrzebny jest jego życiorys, żeby ustalić wysokość świadczeń. Więc tej kobiety nie przysłali pracodawcy Bruna? - Wątpię. Prawdopodobnie przysłała ją policja zachodnioniemiecka. Obawiam się, że oni też szukają Bruna, ale nie po to, żeby mu pomóc. - Przepraszam. Chyba zrobiłam straszne głupstwo. - Nie mogła pani wiedzieć. Czy ta kobieta mówiła dobrze po angielsku? - Tak, bardzo dobrze. Z lekkim akcentem, chyba polskim. McCready nie miał żadnych wątpliwości co do narodowości owej damy. Wielu polowało na Brunona Morenza, ale tylko McCready i jeszcze jedna grupa wiedzieli o BKI w Wiirzburgu. Wstał. - Niech pani spróbuje sobie przypomnieć wszystko, co Bruno mówił w tych powojennych latach. Czy ma kogoś, do kogo mógłby się zwrócić w potrzebie? Poprosić o schronienie? Pani Farquarson zastanawiała się długo i w skupieniu. - Wymienił jedno nazwisko, kogoś, kto był dla niego miły. Jego nauczycielka w szkole podstawowej. Fraulein... cholera... Fraulein Neuberg... nie, teraz sobie przypomniałam. Fraulein Neumann. To jest to. Neumann. Oczywiście ona już pewnie nie żyje. To było czterdzieści lat temu. - Ostatnie pytanie, pani Farquarson. Czy powiedziała to pani tej kobiecie z firmy optycznej? - Nie, dopiero teraz sobie przypomniałam. Powiedziałam jej tylko, że Bruno spędził kiedyś dwa lata jako wysiedleniec na farmie, dziesięć mil od Weimaru. Wróciwszy do Century House McCready pożyczył z Wydziału Wschodnich Niemiec książkę telefoniczną Weimaru. W spisie było kilku Neumannów, ale tylko jedno nazwisko poprzedzały literki Frl, skrót od Fraulein. Stara panna. Nastolatka nie miałaby własnego mieszkania i telefonu, nie w Niemczech Wschodnich. A więc dorosła kobieta, może pracująca zawodowo. To był strzał w ciemno. Mógł polecić któremuś z agentów-rezydentów po drugiej stronie Muru, żeby do niej zadzwonił. Ale Stasi byli wszędzie, podsłuchiwali wszystko. Zwykłe pytanie: Czy uczyła pani kiedyś małego chłopca nazwiskiem Morenz i czy on panią ostatnio odwiedził? - takie pytanie mogło spalić całą sprawę. W następnej kolejności McCready odwiedził pewną sekcję w Century House, która zajmowała się preparowaniem niezbyt wiarygodnych dokumentów. Potem zadzwonił do linii lotniczych British Airways, ale nie mogli mu pomóc. Za to Lufthansa mogła. Mieli lot o piątej piętnaście do Hanoweru. McCready znowu poprosił Denisa Gaunta o podwiezienie na lotnisko. Najlepsze plany myszy i ludzi czasami rozlatują się w strzępy, jakby to ujął szkocki poeta. Powrotny lot Polskich Linii Lotniczych do Warszawy przez Berlin Wschodni był wyznaczony na trzecią trzydzieści. Ale kiedy pilot włączył systemy sterujące, zapaliło się czerwone ostrzegawcze światełko. Okazało się, że to tylko uszkodzony solenoid, ale odlot opóźnił się do godziny szóstej. W sali odlotów major Ludmiła Wanawskaja spojrzała na tablicę informacyjną, spostrzegła opóźnienie "z przyczyn technicznych", zaklęła cicho i wróciła do książki. Telefon zadzwonił, kiedy McCready wychodził z gabinetu. Zawahał się, ale pomyślał, że powinien odebrać. Może to coś ważnego. To był Edwards. - Sam, mam prasę na karku. Teraz posłuchaj, Sam, pod żadnym pozorem nie zezwalam ci na wyjazd do Niemiec Wschodnich. Czy to jasne? - Całkowicie i absolutnie, Timothy. - To dobrze - mruknął zastępca szefa i odłożył słuchawkę. Gaunt wszystko słyszał. McCready zaczynał go lubić. Gaunt pracował w wydziale dopiero od sześciu miesięcy, ale udowodnił, że jest bystry, godny zaufania i potrafi trzymać język za zębami. Ścinając zakręty na Hogarth Roundabout, zatłoczonej jak zawsze w piątkowy wieczór, zdecydował się poruszyć ten temat. - Sam, wiem, że właziłeś w gówno częściej niż hydraulik, ale jesteś spalony w Niemczech Wschodnich i szef zabronił ci tam wracać. - Może mi zabronić - odparł McCready - ale nie może mi przeszkodzić. Kiedy przechodził przez salę odlotów terminalu dwa, spiesząc na lot Lufthansy do Hanoweru, nie zwrócił uwagi na ładną młodą kobietę o lśniących blond włosach i przenikliwych błękitnych oczach, pochyloną nad książką dwa metry od niego. A ona nie podniosła wzroku na niechlujnego mężczyznę średniego wzrostu, z przerzedzonymi brązowymi włosami, ubranego w szary płaszcz nieprzemakalny. Samolot McCready'ego odleciał według rozkładu i wylądował w Hanowerze o ósmej czasu lokalnego. Samolot major Wanawskiej odleciał o szóstej i wylądował w Berlinie Wschodnim na Schónefeld o dziewiątej. McCready wynajął samochód i pojechał przez Hildesheim i Salzgitter do pewnego miejsca w lasach pod Goslarem. Wanawskaja wsiadła do samochodu KGB i została zawieziona na Normannen-strasse 22. Musiała czekać godzinę na pułkownika Ottona Vossa, który miał naradę z ministrem spraw wewnętrznych Erichem Mielke. McCready dzwonił z Londynu i zapowiedział swoją wizytę. Gospodarz czekał na niego przy frontowych drzwiach okazałego budynku. Był to pięknie położony domek myśliwski na wzgórzu, z którego w dzień rozciągał się widok na długą dolinę porośniętą lasem iglastym. Zaledwie pięć mil dalej migotały w zmierzchu światła Goslaru. Gdyby nie ciemność, McCready mógłby zobaczyć daleko na wschodzie, na szczycie Harzu, dach wysokiej wieży. Wyglądała trochę jak myśliwska ambona, ale była to wieża strażnicza i polowano z niej nie na dziki, tylko na mężczyzn i kobiety