Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. ono jest w pewnym domu... - Ostatnie s³owa wymówi³a tak cicho, ¿e Rose musia³a dobrze nadstawiæ ucha, aby je us³yszeæ. - W sierociñcu? - zapyta³a. - Nie. Jest niedorozwiniête umys³owo. - Och! - Rose nie potrafi³a ukryæ szoku. - To okropne! -wykrztusi³a po chwili. - To musi byæ dla ciebie straszne! - Drugie bêdzie takie samo. -Ale¿ Effie! - zawo³a³a Rose. - Dlaczego tak myœlisz? Sk¹d wiesz? - Bo wiem. Wiedzia³am te¿, ¿e nie zechcesz tego wys³uchaæ! - Bzdura! Jasne, ¿e chcê. Ale sk¹d mo¿esz wiedzieæ, jakie bêdzie twoje drugie dziecko? To znaczy: sk¹d wiesz, ¿e coœ bêdzie nie tak, jak powinno? - Bo jego ojcem jest mój cholerny ojciec! - Effie odwróci³a siê i dopiero teraz spojrza³a Rose prosto w oczy. - Oto sk¹d wiem! I co teraz powiesz? - By³a niemal bia³a na twarzy, kêdzierzawe w³osy opad³y jej na oczy. Odgarnê³a je gwa³townym gestem d³oni. - Coœ takiego z pewnoœci¹ nie zdarzy³oby siê w szacownym Sundarbans, co? Równie¿ Rose poblad³a z wra¿enia, zrozumia³a jednak natychmiast, ¿e przede wszystkim musi byæ szczera. - Effie - szepnê³a - dla mnie to rzeczywiœcie szok, ale wiedz, ¿e jest mi niezwykle przykro. Czujê siê tym bardziej g³upio, ¿e ca³y czas zamêcza³am ciê swoimi bzdurnymi problemami, które nic nie znacz¹ w porównaniu z twoimi. Zachowa³am siê jak ostatnia egoistka! Odnios³a teraz wra¿enie, jakby napêcznia³e cia³o Effie oklap³o od wewn¹trz niczym przek³uty balon. - Ju¿ dobrze, Rose. Prawdê mówi¹c, to, ¿e by³yœmy razem, bardzo mi pomog³o. Ale bojê siê tego, co mnie czeka. - Czy siostra Benvenuto zna prawdê? Effie pokrêci³a g³ow¹. A kto op³aca twój pobyt w klasztorze? To miejsce nie nale¿y do tanich. - Moja rodzina jest bogata. Ta wiadomoœæ stanowi³a dla Rose kolejny szok; jakoœ nie potrafi³a sobie wyobraziæ, aby rodzina Effie zalicza³a siê do grona ludzi zamo¿nych. Wiedzia³a tylko, ¿e Effie ma brata, z którym nie mog³a nigdy dojœæ do ³adu. - A twój brat? Czy on nie dostrzega³, co siê dzieje? - On wiedzia³ o wszystkim. - I Effie doda³a coœ, co zburzy³o resztki prostodusznej naiwnoœci Rose: - I nawet pomaga³ ojcu. - Effie! - Rose z trudem powstrzymywa³a ³zy. - Dlaczego nie uciek³aœ z takiego domu? - Dok¹d mog³abym uciec? I kto by mi uwierzy³? Mówi³am ci przecie¿, ¿e próbowa³am wyznaæ wszystko ksiêdzu. Mój ojciec jest radnym w naszym hrabstwie, wiesz? I ma du¿e wp³ywy w parafii. -Ile mia³aœ lat... no wiesz, kiedy to siê zaczê³o? Kiedy on?... - Ju¿ nawet nie pamiêtam. - A twoja matka wiedzia³a? - Mama umar³a, kiedy mia³am piêæ lat - szepnê³a Effie - ale wszystko zaczê³o siê jeszcze wczeœniej. - O Bo¿e! - Rose spojrza³a na ni¹ bezradnie. - Trudno tu cokolwiek dodaæ - mruknê³a Effie, zapalaj¹c kolejnego papierosa. - Teraz wiesz ju¿ wszystko. Rose poczu³a, ¿e wzbiera w niej gniew. ~ Pomogê ci, Effie! - zawo³a³a ¿arliwie. - Nie mo¿esz tam wróciæ! - Nawet nie mam takiego zamiaru. Odk¹d tu jestem, postanowi³am, ¿e nigdy wiêcej nie skontaktujê siê z ¿adnym z nich. Problem polega na tym, ¿e nie mam pieniêdzy, a on nie da mi nawet pensa. Rose gor¹czkowo zbiera³a myœli. - Musisz mi coœ obiecaæ, Effie. Kiedy ju¿ urodzisz, musisz przyjechaæ do mnie. Natychmiast gdy tylko wyjdziesz ze szpitala, rozumiesz? Zorganizujê coœ dla nas obu. – Nie mia³a jeszcze pojêcia, co mog³aby zorganizowaæ, wiedzia³a jednak, ¿e musi coœ zrobiæ. Ujê³a Effie pod ramiê. Teraz, kiedy postawi³a sobie okreœlony cel, poczu³a siê u¿yteczna, to zaœ poprawi³o jej nastrój. - Powiedz mi jeszcze coœ - poprosi³a, wracaj¹c z Effie do pralni. - Jak ty to robisz, ¿e jesteœ zawsze w tak dobrym humorze? - To nawyk - Effie uœmiechnê³a siê blado. - Zreszt¹ dziewczyna z moim wygl¹dem musi siê staraæ, aby mieæ coœ, przynajmniej jedn¹ zaletê, któr¹ mog³aby zaoferowaæ œwiatu, nie s¹dzisz? - Effie! - zawo³a³a Rose. - Przestañ! W moich oczach jesteœ piêkna! Jej przyjació³ka parsknê³a, upodabniaj¹c siê znowu do dawnej Effie. - Daj spokój, Rose, naprawdê przesadzasz! Effie przewieziono do szpitala w Wielki Pi¹tek. Nic jeszcze nie wskazywa³o na to, ¿e zbli¿a siê rozwi¹zanie, ale opóŸnienie wynosi³o ju¿ dwa tygodnie, a nogi obrzmia³y jej w kostkach do tego stopnia, ¿e lekarz zacz¹³ przewidywaæ zatrucie ci¹¿owe. Dziecko nie urodzi³o siê jeszcze do wtorku po Wielkanocy, kiedy to w klasztorze zjawi³ siê ojciec Rose. Od wczesnego ranka Rose krêci³a siê podniecona, nie mog¹c sobie znaleŸæ miejsca