Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pan to musi znać, panie Leonardzie. OPERATOR: No, ja... tam są przecież moje zdjęcia. AGNIESZKA: Ale to Burski reżyserował. OPERATOR: On reżyserował i montował ten film, o ile wiem. Ale to było, proszę pani... (Próbuje sobie przypomnieć kiedy). Nawet dostał nagrodę za ten film! Przepraszam: to było dawno 24 lata temu, kochana! AGNIESZKA: Chciałabym z nim porozmawiać. TECHNIK (podnosząc się z murku): Bardzo słusznie, pani Agnieszko, reżyser Burski lubi popierać młode talenty. O, Jezu! (Podskakuje na jednej nodze, trzymając się za drugą, w którą został kopnięty.) AGNIESZKA: Nie wiesz, czy on teraz jest w Warszawie? TECHNIK: Co?...(Syczy z bólu i pociera stłuczoną nogę) A, ma wrócić z jakiegoś zagranicznego festiwalu. Słyszałem, że koledzy pojechali go witać na lotnisko. AGNIESZKA: Bardzo dobrze. Trzeba słuchać, co ludzie mówią. (Ogląda się na operatora i widzi, że ten ma zatroskaną minę.) Co jest, panie Leonardzie? Czym się pan martwi? OPERATOR: No... Chce pani wiedzieć, pani Agnieszko? Ciężko jest bardzo. Chciałbym jeszcze popracować, pani rozumie. A tu czuję - ostatni mój film. Napisałem wprawdzie do pana ministra z prośbą o pracę, o dalszy ciąg, o kontynuację mojego zawodu... Ale nie wiem, na razie nie mam żadnej odpowiedzi TECHNIK: Jesteśmy gotowi. AGNIESZKA (biorąc operatora pod rękę): No, dobra, panie Leonardzie, chodźmy. Ale ze statywu nie będziemy robić zdjęć, dobrze? Tylko z ręki. I szeroki obiektyw, dobra? Widział pan ostatnie filmy amerykańskie? No, właśnie. Prowadzi go do "Robra". Port lotniczy. Samolot właśnie podchodzi do lądowania, Agnieszka patrzy z galeryjki na pierwszym piętrze portu lotniczego. Samolot kołuje po płycie lotniska, zatrzymuje się. Podjeżdża automatyczny trap. W otwartych drzwiach samolotu jako pierwszy ukazuje się Burski, mężczyzna w wieku trochę więcej niż średnim, tęgawy, niewysoki, bez marynarki. Macha komuś ręką na powitanie. W chwilę później widzimy go w hali dworca lotniczego. Otaczają go wielbiciele i dziennikarze z prasy, radia i telewizji. BURSKI: Ahaha... Dzień dobry, dziękuję, dziękuję. REPORTER: Panie reżyserze... BURSKI: Ha, ha, ha! Proszę pana, moja rola była... moja rola była tutaj bardzo skromna - ja byłem tylko członkiem jury. Bardzo się cieszę, że przyczyniłem się do tego sukcesu, no, ale przede wszystkim to jest ich dzieło. REPORTER: Tak, niewątpliwie, jednakże dotychczasowe sukcesy naszego kina na arenie międzynarodowej zawdzięczamy głównie panu. BURSKI: Tak, ha, proszę pana, ja bardzo dziękuję, że pan tak wysoko ocenia moją twórczość, ale mówię panu, że to oni, o, proszę bardzo... Wskazuje gestem trójkę młodych ludzi, stojących pokornie trochę głębiej. REPORTER: Dziękuję serdecznie. Podchodzi do członków delegacji, którzy nieśmiało pokazują mu statuetkę brązowego lwa - trofeum z odbytego właśnie festiwalu. Burski rusza ku wyjściu, otoczony przez łowczynie autografów i resztę dziennikarzy. Drogę do drzwi toruje mu asystent. Agnieszka obserwuje ich ze schodów wewnętrznych, prowadzących na piętro. ASYSTENT: Rozmawiałem z tą panienką. BURSKI: Tak? ASYSTENT: Tylko po prostu, problem polega na tym, że są urlopy. BURSKI: Tak. DZIEWCZYNA (zabiegając mu drogę): Przepraszam bardzo, czy mogę prosić o autograf? BURSKI: Proszę bardzo. DZIEWCZYNA: I dla kolegi, jeżeli można... BURSKI: Proszę bardzo, proszę. (Do asystenta) No, Wiciu, gadaj. ASYSTENT: To tak wygląda, że ona w ogóle nie wie, czy będzie mogła wyjechać, czy grać. Zdjęcia próbne, to jest jedyny problem. BURSKI: Musi grać! Wraz z innymi podróżnymi opuszczają budynek portu i podchodzą do samochodu Burskiego. Asystent ładuje jego walizki do bagażnika. Agnieszka też wychodzi z budynku i obserwuje ich z daleka. Burski obchodzi wóz i siada za kierownicą. Miejsce z jego prawej strony zajmuje kobieta - kierownik produkcji. KIEROWNIK PRODUKCJI: Słuchaj, koniecznie musisz mi to podpisać, bo bez tego nie dostanę w ogóle skierowania. BURSKI: Dobrze, dobrze, teraz co innego podpisuję. Składa autografy w bloczkach i notesach, podsuwanych mu przez otwarte okno samochodu. Potem odwraca się do pani kierownik. KIEROWNIK PRODUKCJI: Ja nie mogę rozpocząć, podpisz mi BURSKI: No daj, to ci podpiszę. KIEROWNIK PRODUKCJI: Dziękuję (ogląda się na Agnieszkę). Tu jest pani z telewizji, chciałaby z tobą rozmawiać. BURSKI: Ale ja dzisiaj wyjeżdżam. Ja wyjeżdżam do Pragi! KIEROWNIK PRODUKCJI: Dobrze, wiem. Bilety masz załatwione. Wysiada. Agnieszka podchodzi z prawej strony i zagląda do wnętrza. Burski podnosi oczy. Przez chwilę oboje przyglądają się sobie w milczeniu. BURSKI: Co? To pani, tak? Pani chciała ze mną rozmawiać... Tylko niech mnie pani nie pyta, jaka była podróż i jaki był poziom festiwalu, proszę pani. Tak od siebie niech pani coś powie bardzo proszę. Agnieszka bez słowa wrzuca swój worek i parasolkę na tylne siedzenie. Potem siada obok Burskiego - wciąż bez słowa, tylko z oczami wlepionymi uparcie w jego zakłopotaną twarz - i zatrzaskuje za sobą drzwiczki. Burski przekręca starter. Wóz płynie opuszcza parking. W samochodzie. AGNIESZKA: Robię dyplom. BURSKI: Dyplom? AGNIESZKA: Film dyplomowy. BURSKI: A... a co to ma być? AGNIESZKA: Taka historyjka. Nazwałam to "Gwiazdy jednego sezonu". Dobry tytuł? BURSKI: Gwiazdy sportu, czy gwiazdy ekranu? AGNIESZKA: Nie, nie. To o dawnych przodownikach pracy. Trochę współczesności i trochę historii. BURSKI: Ale w dawnych, historycznych czasach nie było przodowników. AGNIESZKA: O, wie pan... Dla mnie przodownik pracy to coś jak powstaniec styczniowy. Dlatego właśnie chcę zrobić ten film. BURSKI: O, to wzruszające. A ja mam być taki dziadziuś, który przy kominku opowie pani wszystko o tych zamierzchłych czasach, kiedy budowaliśmy Warszawę, Nową Hutę... Co? To jest wzruszające. Wóz wpada w tunel i przez moment twarze obojga chowają się w półmroku. Potem znowu wyjeżdżają w słońce. BURSKI: ... Ale niewykonalne, ponieważ ja dzisiaj odlatuję. AGNIESZKA: Wiem, do Pragi. BURSKI: Co - może po powrocie? AGNIESZKA: Nie. Co pan robi po południu? BURSKI: Ja? Ho, ho! Proszę pani: różne rzeczy. (Zatrzymuje wóz). Do widzenia. Agnieszka powoli otwiera drzwi i zatrzymuje się z wahaniem. BURSKI: No? Proszę. Do widzenia. AGNIESZKA: Szkoda. Pan znał Birkuta? BURSKI: Birkuta? Znał? Przecież to moje największe odkrycie! Niech pani siada. (Ruszają) Ha! To był mój największy numer! Przed willą Burskiego Samochód zatrzymuje się przed okazałą posiadłością w dzielnicy willowej. Agnieszka wysiada pierwsza. Burski nieco później. BURSKI: Myśli pani, że ten Birkut? Teraz?..