Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ach, Ma?gorzato, jak grzeczne i braterskie panuj? tu stosunki pomi?dzy rzemie?lnikami wszelkich cechw, jak dobrzy s? dla mnie! Pozna?em tu, moim zdaniem, ich cechy charakteru - rwno??, szczero?? i dobro?. S? to ludzie mo?e nieco porywczy, ale nie m?ciwi. Ka?dy rzemie?lnik nosi miecz. Nawet tkacz siedzi z przypasan? broni? przy warsztacie, a wszyscy Niemcy przy lada okazji broni dobywaj?, ale nie ma zdrady: najpierw wyzwanie, potem losowanie i dopiero walka. Nie wolno atakowa? pchni?ciem, lecz tylko bi? p?azem. Albowiem je?eli w takiej walce kto? uderzy i zrani przeciwnika, zw? to schelemstuc ke, zbrodni?, i niewiasty oraz m??czy?ni odwracaj? si? od sprawcy, a s?dziowie nawet ci??ko karz? pchni?cie, pob?a?aj?c p?azowaniu. St?d spotyka si? w Niemczech wielu m??czyzn z pokiereszowanymi twarzami, co najmniej trzech na pi?ciu, we Francji za? rzadziej wypada ni? co trzeci. W rzemio?le ?aden inny mieszczanin im nie dorwna. Fontanny na ka?dej ulicy bij? strumieniami do nieba, w ogrodach s? podobne drzewom, a z ka?dej ga??zki, gdy si? cz?ek do niej zbli?y i dotknie, tryska woda i skrapia go?ci ku wielkiej uciesze gospodarzy. Wyrabiaj? wielkie armaty z tak? ?atwo?ci? jak nasi ludzie podkowy ko?skie, i czyni? to od osiemdziesi?ciu lat. Tkaj? wszelkiego rodzaju materie i p?tna, prawie tak wyborne jak nasze, czego gdzie indziej w Europie pr?no by szuka?. Tam i Pani Prasa Drukarska - sroga nieprzyjaci?ka twego biednego Gerarda, ale dobroczynna dla innych - trudzi si? w dzie? i w nocy, rozsiewaj?c zacne s?owa jak siewca w polu ziarno, ja za?, biedny i nieudolny, mog? zasiewa? je jeno W taki sposb, jaki widzia?em niegdy? we Francji, gdzie bia?og?owy ziarna ry?u wtykaj? w bruzd? jedno po drugim, Zwa? jeszcze dwa przyk?ady przedziwnej zr?czno?ci w rzemio?le. Do zadawania ?mierci gro?nym przest?pcom s?u?y tu figura niewiasty na siedem stp wysokiej, ktr? nazywaj? junfrau . Chwyta ona nieszcz?snego ?otra ?elaznymi ramionami, otwiera si?, wci?ga skaza?ca do wewn?trz i tam przeszywa go na wylot dwoma rodzajami ostrzy. Druga nowo?? jest ta, ?e we wszystkich wielkich domach ro?en jest obracany nie przez kuchcika, lecz przez dym. A jak?e, mo?e si? dziwisz, i my?lisz, ?em k?amca, lecz oto ci chytrzy Niemcy wstawiaj? do komina ma?y wiatraczek, dym przepycha si? przeze? z oporem, obraca go, a od m?ynka po ?cianie idzie drut i obraca ro?en na k?kach; co ujrzawszy, chyl? g?ow? przed augsburczykami, ktrzy potrafi? ujarzmi? jegomo?cia tak ciemnego i subtelnego jak pan Dym i rozkaza? mu piec pani? Pulard?. Dzisiaj, to znaczy 8 stycznia, wraz z trzema tamtejszymi rzemie?lnikami malowa?em tali? kart. Pilnie by?y potrzebne dla senatora. Przypad?y mi kara. Moja krlowa mia?a oczy jak fio?ki wiosenne, ciemnoz?ote w?osy i czarodziejski u?miech. Na jej widok moi kamraci obj?li mnie serdecznie za szyj? i nazwali mistrzem. O, zacni towarzysze! ?adnej zazdro?ci pomi?dzy towarzyszami pracy, ni ?ladu kosych spojrze? w stron? cudzoziemca: zatrzymali mnie w swojej kompanii tak?e w niedziel? po nabo?e?stwie. A kupiec zap?aci? mi tak hojnie, ?e wstydzi?em si? przyj?? wynagrodzenie. Wrci?em do gospody i prbowa?em wymalowa? dam? karo dla biednego Gerarda, ale ju? nie darzy?a si? tak, jak poprzednio. Szcz??cie nie przychodzi na zam wienie. Szcz??liwy bogacz, ktry t? kart? posiada! O fe fe! Szcz?sny Gerard, ktry w przysz?o?ci b?dzie mia? dam? karo i wsplny z ni? dom w Augsburgu. 9 stycznia. Wraz z moimi towarzyszami i niejakim Witem Stwoszem, ktry rze?bi w drzewie, oraz Hafhaglem z cechu z?otnikw, ich ?onami i dziewcz?tami udali?my si? do kuzyna Hamagla, senatora tego wolnego miasta, i tam ujrzeli?my zdumiewaj?c? kad? do wina. Zbudowano j? na wr?gach jak statek. Osiemna?cie miesi?cy trwa?a jej robota i teraz w?a?nie sko?czyli. Pod?u?na kad? mie?ci sto pi??dziesi?t wielkich beczek, wi?c nie stoi, jeno le?y, nie mo?na na ni? wspi?? si? inaczej jeno po drabinie; przystawiono w tym celu dwie, po trzydzie?ci szczebli. Zasiedli?my wok? tego przedziwnego olbrzyma i pili?my z niego re?skie, rozlewane za pomoc? zmy?lnej pompki; dziewcz?ta przyczepi?y do kadzi swe wie?ce z r?, pl?sali?my doko?a. Senator ta?czy? tak?e na grzbiecie olbrzyma, ale po wypiciu ty?u szklanic wina straci? rwnowag? i spad?, nie wypuszczaj?c szklanicy z d?oni, po?rodku nas, a z?ama? jednak r?k? i nog?. Tak marny by? tym razem koniec naszych uciech. 10 stycznia. Ruszyli?my dzi? do Wenecji w ca?ej kompanii kupieckiej, w?rd nich jest tak?e w cz?ek, co pragn?? mnie mie? jako swego skryb?. Zawarli?my teraz umow?: b?d? wieczorami pisa? listy, ktre on mi podyktuje, i cokolwiek innego by sobie ?yczy?, on za? zadba o mj wikt i da mieszkanie w czasie podr?y. Ci?gniemy liczn? gromad?, wielu po?rd nas zbrojnych, a i ?o?nierze towarzysz? nam w dodatku, nie obawiamy si? przeto zbjcw, ktrych wielu grasuje pono? na granicach Italii. Wszak?e je?li, jak przypuszczam, zastan? w Wenecji prasy drukarskie, nie pojad? do Rzymu, bo cz?ek nie mo?e mierzy? si? z ?elazem. Imprimit una dies quantum non scribitur anno. Zreszt?, droga moja, co? mwi mi do ucha, ?e ja i ty dokonamy dni naszych w Augsburgu, sk?d odchodz?c, pozostawiam mu to, co mog? uczyni?: b?ogos?awie?stwo. 12 stycznia. Pan darzy mnie wielce afektem i teraz ka?e mi siada? wraz z nim do kolaski. Dobry, powa?ny m??, przez wszystkich szanowany, lecz niepocieszony w smutku po stracie ukochanej crki; lubi mj psa?terion: nie p?oche ?piewki, lecz ?wi?tobliwe pie?ni, na ktre ?ebrak tak si? wykrzywia?. Co cz?owiek to inne upodobanie. Jednak, skulony jestem oto w dzie? w kolasce, wieczorem zaj?ty listami kupca, przeto mj dziennik nie posuwa si? naprzd. 14 stycznia. Gdy nie dotrzymuj? towarzystwa zacnemu kupcowi, staram si? przebywa? w kompanii Italczykw, do Italii bowiem pod??am, a nie jestem zbyt bieg?y w ich j?zyku. Ludzie to grzeczni, delikatni, mi?so delikatnie i czysto jedz?, nie pchaj? lewej r?ki do p?miska. Powiadaj?, ?e Wenecja jest ogrodem Lombardii, Lombardia ogrodem Italii, Italia - ?wiata. 16 stycznia. Ci??kie i strome drogi, dziewcz?ta gralskie tak wysoko przepasane - od pasa po pachy ledwie szeroko?? d?oni. Najbrzydszy chyba z dot?d widzianych strojw. 18 stycznia. ?mier? czai si? po?rd kwitn?cego ?ycia. Och, Ma?gorzato ukochana, ju? my?la?em, ?em ci? utraci?