Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie lubi awantur. Wolałaby żyć w zgodzie z Perpetual. Widać to po jej oczach, po ustach. No i coś ty narobił, idioto? - karcę się w duchu. Mój Boże! Co to da? Wracam do Taty, mówię Alicji, żeby się odwróciła i pakuję Tacie do ust dziesięciomiligramowe valium. Chwilę ssie, ale w końcu połyka. Siedzę, trzymam go za ręce i czekam. Uspokaja się pomału. Nie zdejmuję mu opaski ciśnieniomierza, co pięć minut sprawdzam ciśnienie. Powoli schodzi do stu osiemdziesięciu na sto. Tato zapada w sen, a ja wracam do domu. Cuchnę od nerwowego przepocenia. Wolałbym zostać przy Tacie, ale muszę załatwić parę spraw. Trzeba znaleźć nowego lekarza w Perpetual, a w razie konieczności w ogóle zmienić szpital. Wracam do domu, do Mamy. Właśnie przyjechał Tom, kolega Billy'ego - nie mógł wybrać gorszej pory. Jest dokładnie taki, jak się spodziewałem, tyle że Żyd i spokojny. Pryszczy ma jeszcze więcej niż Billy i chce zostać psychologiem. Mama wpadła w szał. Tu nie dom schadzek i tak dalej. Okazuje się, że Tom przyjechał, stanął w drzwiach, zrzucił plecak i padli sobie z Billym w objęcia. Czy przypadkiem Billy nie jest homoseksualistą? Z tymi hippisami nigdy nic nie wiadomo. Wszystko u nich poprzekręcane. Słucham jednym uchem. Postanawiam działać po kolei. Wywołuję Billy'ego i Toma na tyły. Podsuwam im myśl, że wygodniej będzie zamieszkać pod namiotem na czterdziestoakrowej działce w Topanga. Billy martwi się, że zostawia mnie samego z Mamą. Zapewniam go, że sobie poradzę. Przecież może wpaść co jakiś czas, zmienić mnie na popołudnie lub na wieczór. Proponuję, żeby jeżeli chce, wziął mój motocykl. Tom przywiózł w bagażniku swojego samochodu namiot i śpiwory. Szkoda, że nie mogę wybrać się razem z nimi. Z aparatu w sypialni obdzwaniam kolegów lekarzy. Jeden jest szefem medycznym w centrali związków zawodowych. Referuję mu z grubsza, co się stało, i pytam, czy nie zna kogoś godnego polecenia w Perpetual. Nikogo tam nie zna. Zna za to pewną lekarkę w Wadsworth General i radzi mi do niej zadzwonić. Pani nazywa się doktor Smith, jest specjalistką w dziedzinie interny i urologii. Znajomy mówi, że mogę się na niego powołać. Wykonuję następny telefon do znajomego chirurga w Cincinnati. Max słucha uważnie mojej opowieści. Tłumaczy mi, jakie należy przyjąć postępowanie neurologiczne, i oferuje się przylecieć osobiście, gdyby sprawa przybrała dramatyczny obrót. Dzwonię do doktor Smith, do Wadsworth. Powołuję się na kolegę ze związków i streszczam sprawę. Pani doktor okazuje wiele współczucia i obiecuje popytać w środowisku o dobrego specjalistę: oddzwoni w ciągu pół godziny. Po piętnastu minutach, które spędzam na odganianiu Mamy od aparatu, telefon dzwoni. Mama jest szybsza. - Do ciebie, Jacky. Jakaś kobieta. To doktor Smith. Znalazła dobrego specjalistę: pracuje w Perpetual i nazywa się Adam Chad. Jest to młody lekarz, ale przez wszystkich głośno rekomendowany. Dziękuję jej i przyrzekam przekazać pozdrowienia Jensowi ze związków zawodowych. Odkładam słuchawkę, biorę głęboki wdech i wykręcam numer Perpetual. Proszę o połączenie z doktorem Chadem. Jego sekretarka mówi mi, że doktor sam zadzwoni do mnie nieco później. Idę do Mamy i informuję ją, że wymówiłem Ethridge'owi. - Matko Boska, Jacky, tatuś tego nie przeżyje. Wiesz, jak lubił doktora Ethridge'a. Przecież Ethridge leczy tatusia od blisko piętnastu lat. Z Mamą nigdy nic nie wiadomo. Tłumaczę jej, co zaszło w domu opieki. Mówię, że jestem święcie przekonany, że Tato był niewłaściwie leczony. Przyznaję się, że odbyłem właśnie dwie rozmowy międzymiastowe, konsultując się ze znajomymi lekarzami, i że mam już nazwisko dobrego specjalisty z Perpetual. Mama wypytuje, co takiego Ethridge zrobił, co powiedział