Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zaczął wtedy pracować nad pilotowym odcinkiem serialu radiowego, który początkowo miał się nazywać Końce świata. Mimo braku reklamy, szybko pojawiła się grupa lojalnych fanów, a sława tej historii zataczała coraz szersze kręgi. W 1981 roku opowieść została przeniesiona na ekran telewi- zyjny i była pierwszym brytyjskim serialem telewizyjnym w wersji stereo, gdzie wykorzystano grafikę komputerową, która towarzyszyła czytanym przez Petera Jonesa fragmentom z przewodnika. Krytycy chwalili serial jako „pierwszy mię- dzygalaktyczny epos multimedialny". Jak dotychczas Douglas Adams napisał tylko jedno opowiadanie dotyczące Autostopem przez Galaktykę. Jest to Miody Zaphod zabezpiecza, które określa jako „epizod z wczesnych lat życia Zaphoda Beeblebroxa, wyjaśniający, dla- czego Ziemia została/zostanie zniszczona". Na potrzeby niniejszej książki spe- cjalnie zmienił pierwotną wersję z 1986 roku, a ponowne pojawienie się opowieści dodaje kolejnego wymiaru do historii niezwykłego sukcesu Autosto- pem przez Galaktykę. Nad powierzchnią zadziwiająco pięknego oceanu łagodnie uno- sił się wielki latający statek. Od wczesnego przedpołudnia zataczał szerokie zakola i w końcu ściągnął na siebie uwagę wyspiarzy — pokojowo nastawionych, uwielbiających owoce morza istot, które zebrały się na plaży i zezowały w oślepiające słońce, usiłując zo- baczyć, co też im lata nad głowami. Każda co inteligentniejsza wykształcona osoba, która obijała się tu i tam oraz to i owo widziała, zwróciłaby zapewne uwagę na fakt, że statek bardzo przypomina szafę na akta — wielką, dopiero co okradzioną szafę na akta: przewróconą, z powysuwanymi szuflada- mi, szybującą w powietrzu. Wyspiarze, mający doświadczenie w nieco innych sprawach, byli zaskoczeni tym, iż rzecz unosząca się w górze wcale nie przypomina homara. Szczebiotali podnieceni o całkowitym braku szczypiec, pros- tych i sztywnych plecach oraz fakcie, że latające coś najwyraźniej nie umie stać na twardym gruncie. Szczególnie zabawne wydało im się to ostatnie. Podskakiwali więc w miejscu raz za razem, by zademonstrować głupiemu tworowi, że stanie na ziemi to najła- twiejsza rzecz na świecie. Wkrótce przedstawienie zaczęło ich nudzić. Stało się absolutnie jasne, iż twór nie jest homarem, a że ich świat został hojnie obda- rzony homarami (dobre pół tuzina właśnie żwawo maszerowało ku nim plażą), zatem nie widzieli powodu, by dalej marnować czas i postanowili udać się czym prędzej na późny homarowy obiad. W tym momencie statek nagle zawisł w powietrzu, ustawił się w pionie i z wielkim pluskiem, wzbijając potężną fontannę, zanur- kował do oceanu. Wyspiarze rzucili się z krzykiem do lasu, poga- niani strugami wody. Kiedy kilka minut później wyszli rozdygotani spomiędzy drzew, widać było jedynie rozchodzące się łagodnie kręgi na wodzie i nie- liczne bulgoczące bąbelki. Między jednym a drugim kęsem najlepszego w zachodniej czę- ści Galaktyki homara kiwali do siebie nawzajem głowami, mówiąc: ,jakie to dziwne, jakie to bardzo dziwne, że coś takiego zdarza się drugi raz w roku". Nie będący homarem statek zanurzył się na głębokość sześć- dziesięciu metrów i zamarł w bezruchu, otoczony soczystym turku- sem kołyszących się nad nim potężnych mas wody. Daleko w górze, gdzie woda była czarownie przezroczysta, rozpierzchła się na boki chmura błyszczących ryb. Poniżej, dokąd światło dochodziło z trud- nością, barwa wody przechodziła w ciemny i nieokiełznany granat. Tu, na głębokość sześćdziesięciu metrów, docierały jedynie resztki słonecznych promieni. Leniwie przepłynął obok wielki mor- ski ssak o jedwabistej skórze, zlustrował statek z odrobiną zaintere- sowania —jakby po trosze spodziewał się coś podobnego ujrzeć — i odpłynął w górę ku migoczącym jaśniejszym plamkom. Minutę lub dwie statek wisiał w bezruchu, analizując wskazania przyrządów, potem opadł kolejne trzydzieści metrów. Na tej głębo- kości panował niezwykle dostojny mrok. Po chwili wewnętrzne światła statku zgasły i przez sekundę lub dwie, nim gwałtownie wystrzeliły promienie skierowanych na zewnątrz reflektorów, jedy- ną jaśniejszą plamą był niewielki (słabo oświetlony), różowy em- blemat 7. napisem: SPÓŁKA RATOWNICTWA I ZAPRAWDĘ PORONIONYCH POMYSŁÓW BEEBLEBROXA. Potężne snopy światła pomknęły w dół, płosząc olbrzymią ławi- cę srebrnych ryb, które w niemym przerażeniu rozprysnęły się na wszystkie strony