Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Do środka wpadli przyjaciele męża, niezbyt pewnie trzymając się na nogach 155 i wykrzykując coś niewyraźnie, niewątpliwie mocno pod-ochoceni. Obdarowali nas orzeszkami ziemnymi i daktylami, żebyśmy mieli dużo dzieci, oraz słodyczami, żebyśmy mieli słodkie życie. Nie podali mi jednak słodkiego kluseczka, tak jak mojemu mężowi, o, nie... Obwiązali go sznureczkiem i kołysali nim tuż nad moimi ustami. Kazali mi podskakiwać, lecz dbali, abym nie zdołała go dosięgnąć i oczywiście przez cały czas przekomarzali się i żartowali. Na pewno znacie tego rodzaju dowcipy - mówili, że tej nocy mój mąż ma być silny jak byk, a ja potulna jak jagnię, że moje piersi wyglądają jak dwie brzoskwinie, tak dojrzałe, iż zaraz rozsadzą materiał tuniki, że mąż będzie miał tyle nasienia, co owoc granatu, że w konkretnej pozycji bez wątpienia spłodzimy syna i tak dalej. Ten zwyczaj wszędzie jest podobny - w noc poślubną goście pozwalają sobie na używanie dość wulgarnego języka, tak to już jest. Oczywiście ja także włączyłam się w tę grę, chociaż w głębi serca z każdą chwilą byłam coraz bardziej przerażona. Przyjechałam do Tongkou zaledwie kilka godzin wcześniej, a teraz była już późna noc. Na ulicy mieszkańcy wioski pili, jedli, tańczyli i świętowali. Ktoś znowu zaczął puszczać sztuczne ognie, dając wszystkim znak, że powinni już rozejść się do domów. Wreszcie pani Wang zamknęła drzwi ślubnej izby i zostałam sam na sam z mężem. - Witaj - odezwał się. - Witaj - odpowiedziałam. - Jadłaś coś? - Nie powinnam jeść jeszcze przez dwa dni. ? - Masz tutaj orzechy i daktyle - zauważył. - Nie powiem nikomu, jeżeli masz ochotę je zjeść... Potrząsnęłam głową i dzwoneczki, i amulety przyszyte do mojego nakrycia głowy wydały przyjemny dźwięk. Zasłona się rozsunęła i ujrzałam, że mój mąż patrzy w dół, na moje stopy. Zaczerwieniłam się. Wstrzymałam oddech z nadzieją, że frędzle opadną i zasłonią moje zarumienione policzki. Stałam nieruchomo, on także. Byłam pewna, że 156 wciąż na mnie patrzy. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać. - Mówiono mi, że jesteś bardzo ładna - powiedział w końcu. - Czy to prawda? - Pomóż mi zdjąć nakrycie głowy i sam się przekonaj... Zabrzmiało to śmielej, niż zamierzałam, ale on po prostu się roześmiał. Po paru chwilach odłożył rytualne nakrycie głowy na niewielki stolik i odwrócił się twarzą do mnie. Dzieliły nas najwyżej dwa kroki. Patrzył mi prosto w twarz, ja również wpatrywałam się w niego uważnie. Wszystko, co mówiły o nim pani Wang i Kwiat Śniegu, było prawdą. Nie miał żadnych śladów po ospie ani blizn, a jego skóra była dużo jaśniejsza niż skóra taty czy stryja, co świadczyło, że niewiele godzin spędzał na rodzinnych polach. Miał wysokie kości policzkowe i podbródek, który mówił o pewności siebie, ale nie zwiastował arogancji. Na czoło opadał niesforny kosmyk włosów, nadając mu beztroski, chłopięcy wygląd. Oczy lśniły wesołością. Zrobił krok do przodu i ujął moje dłonie. - Myślę, że możemy być szczęśliwi, ty i ja - rzekł. Czy siedemnastoletnia dziewczyna z ludu Yao mogłaby mieć nadzieję na lepsze, bardziej przyjazne słowa? Podobnie jak mąż, widziałam przed nami złotą przyszłość. Tej nocy wypełnił wszystkie tradycyjne nakazy, zdjął mi nawet ślubne pantofelki i włożył czerwone, te na noc. Byłam tak przyzwyczajona do delikatnych dłoni Kwiatu Śniegu, że nie potrafię opisać, jakie wrażenia wywołał dotyk jego palców na moich stopach mogę tylko powiedzieć, że akt ten wydał mi się znacznie bardziej intymny niż to, co nastąpiło później. Nie wiedziałam, co robię, ale i on także. Usiłowałam sobie tylko wyobrazić, jak zachowywałaby się Kwiat Śniegu, gdyby to ona leżała na moim miejscu pod obcym mężczyzną. Drugiego dnia małżeńskiego życia wstałam wcześnie, zostawiłam męża śpiącego i wyszłam na korytarz. Myślę, że 157 wiecie, jak się czuje chory ze zmartwienia człowiek. Ja tak właśnie się czułam od chwili, gdy przeczytałam list od mojej laotong, ale nic nie mogłam na to poradzić, ani w czasie ślubu, ani poprzedniej nocy, ani nawet teraz. Musiałam robić, co do mnie należało, i czekać na tę chwilę, kiedy znowu ją zobaczę, lecz było mi ciężko. Byłam głodna, wyczerpana i obolała. Moje stopy były zmęczone i nabrzmiałe, ponieważ w ostatnich dniach dużo chodziłam. Dokuczało mi także uczucie ni to bólu, ni to dyskomfortu w innym miejscu, ale starałam się o tym nie myśleć. Poszłam do kuchni, gdzie w kącie siedziała mniej więcej dziesięcioletnia służąca, najwyraźniej czekająca na moje polecenia. Miałam teraz własną służącą - nikt mi o tym nie powiedział. Nikt w Puwei nie miał służby, zorientowałam się jednak, kim jest ta dziewczyna, ponieważ jej stopy nie były skrępowane. Nosiła imię Yonggang, co znaczy „dzielna i mocna jak żelazo" (okazało się to prawdą). Rozpaliła już ogień i przyniosła wodę, musiałam więc tylko podgrzać ją lekko i zanieść teściom, aby umyli twarze. Przygotowałam też herbatę dla wszystkich w domu, a kiedy gospodarze weszli do kuchni, nalałam napój do czarek, nie rozlewając ani kropli. Parę godzin później teściowie wysłali mojej rodzinie kolejną solidną porcję wieprzowiny i słodkich ciasteczek, potem zaś wydali wielką ucztę w świątyni przodków, ucztę, na której znowu nie wolno mi było nic jeść. Na oczach wszystkich razem z mężem pokłoniłam się Niebiosom i Ziemi, teściom i przodkom rodu Lu. Na koniec przeszliśmy przez świątynię, kłaniając się starszym od nas, a oni obdarowywali nas pieniędzmi zawiniętymi w czerwony papier, i wróciliśmy do ślubnej komnaty. Trzeci dzień po ślubie jest tym, na który czekają wszystkie panny młode, ponieważ właśnie wtedy odczytuje się przygotowane przez ich krewnych i przyjaciółki księgi ślubne. Byłam chyba nietypową panną młodą, bo myślałam tylko o Kwiecie Śniegu i o tym, czy zobaczę ją tego dnia. Przybyły starsza siostra i żona starszego brata z księgami 158 i potrawami, których w końcu mogłam skosztować. Wiele kobiet z Tongkou przyłączyło się do kobiet z rodziny mojego męża, aby odczytać księgi, nie pojawiły się jednak ani Kwiat Śniegu, ani jej matka. Nie mogłam tego pojąć