Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Drugi, niemniej ważny powód niechęci wielkiego księcia ku nam był, że dwunastu oficerów we froncie będących, mianowicie: dowódca brygady, adiutant, dwóch dowódców baterii i ośmiu komendantów plutonów — wszyscy mieli order Legii Honorowej, oprócz trzech czy czterech, którzy mieli krzyże polskie, lecz za to niektórzy mieli po dwie dekoracje, francuską i polską, co było także grzechem nie-przepuszczonym w oczach wielkiego księcia i niektórej naszej starszyzny, która szybko na jego stronę — jako istoty gry-maśnej, a razem wszechmocnej — przeszła; nazywano nas też napoleonczykami, liberalistami, reformistami itp., którzyśmy się tak łatwo do nowego jarzma nagiąć nie mogli. Przecież Bóg się nad nami zmiłował i natchnął wielkiego księcia myślą zbawienną, że brygadzie miaste Łęczycę na stanowisko stałe wyznaczył. Dnia tedy 8 kwietnia 1815 na mocy rozkazu jenerała Sierakowskiego wyrobiłem kartę drożną dla brygady do marszu do Łęczycy; a procedura w tej mierze była następująca: w placu napisano wezwanie (inwitację) o nią do komisarza wojennego, który ją wygotować kazał, z nią trzeba było iść powtórnie do placu do podpisu. Wyruszywszy więc z Warszawy po defiladzie w dniu 9 kwietnia, szliśmy przez Błonie, Sochaczew, Łowicz, Piątek do Łęczycy, gdzieśmy 13-go stanęli. Kwaterę dostałem bardzo porządną u doktora Kraśnika, który miał córkę młodą, jedynaczkę, dobrze na fortepianie grającą; wkrótce zrobiłem znajomość i przyjemnie czas zbywający tam przepędzałem. Niedługo urządziłem się z moją służbą tak, że do południa wszystko odrobiłem, a drugą połowę dnia miałem wolną dla siebie, a stojąc tam przez całe z górą cztery lata, bo aż do listopada 1819, co dzień czytając i robiąc wypisy, napisałem dwa tomy in folio i trzeciego kawał, każdy o stu arkuszach, pod tytułem „Chwile swobodne", które już w Paryżu pisać zacząłem; oprócz tego co rok napisałem trzy równie grube tomy książek służbowych, o których wyżej mówiłem. Wieczory zaś przepędzaliśmy kilku oficerów starszych u jednego 150 z nas po kolei, bo też to byli ludzie wykształceni i w pożyciu uprzejmi, jak: kapitan Chorzewski, porucznicy Bem i Wilson od inżenierów, Gładyszewski, Turowski i podsędek Ziemecki (umarł już dawno prezesem Trybunału Lubelskiego), który do nas tak przystał, że wychodząc wieczorem z inkwizyto-riatu, nie szedł do żony i dzieci, ale do nas, i czas przepędzaliśmy przy herbatce i przekąskach na gawędce o tym, co każdy z nas w dzień przeczytał (a „Gazetę Warszawską" trzymaliśmy), to na szachach, wiście lub koncerciku, ponieważ Gładyszewski grał na skrzypcach, a Chorzewski, Wilson i ja graliśmy na gitarach hiszpańskich. Wyszliśmy coś na tych Hiszpanów, którzy przegrawszy bitwę przeciw Francuzom, razem z obozem 10 000 gitar utracili. Raz znowu spotykam służącego jednego z tych panów i pytam go się: — Są panowie? — Są. — Co robią? — Grają. — A w co? — W gitary. Był tam także w Łęczycy oficer od weteranów (nazwisko przepomniałem), wyborny człowiek, który służąc jeszcze w legionach we Włoszech, był i na St. Domingo, miał nam tedy wiele do opowiadania i chętnieśmy go słuchali.. Otóż będąc przez dwadzieścia lat porucznikiem, postąpił na kapitana; idziemy więc wszyscy razem mu powinszować, szepcąc mu przy tym do ucha, że to nieładnie, iż przez intrygę stopień uzyskał — ledwie mógł się od śmiechu utulić. Niedługo pułkownik Hurtig u nas gościł; wielki książę go nie cierpiąc odjął mu komendę, a zrobił dowódcą brygady podpułkownika Szubert, który obecnie służył w artylerii pieszej, ale za Księstwa Warszawskiego był w artylerii konnej. Był to piękny mężczyzna, siedział dobrze na koniu, serce miał dobre, ale umysł ograniczony, podobał się więc ze swej powierzchowności wielkiemu księciu i odtąd los brygady zmienił się o wiele na lepsze; Hurtig zaś za wpływem Hau-kego ministra wojny, którego był szwagrem, został później jenerałem i komendantem twierdzy Zamościa, ale w rewolucji został aresztowany, do Warszawy przywieziony i w r. 1831 przez pospólstwo powieszony