Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Bo to uczyni pana prawdziwym artystą. Im więcej pan cierpi, tym pan powinien być wdzięczniej szy. To jest glina, z której ulepieni są naprawdę wielcy malarze. Pusty żołądek jest lepszy od pełnego, van Gogh, złamane serce - lepsze od szczęśliwego. Nie należy o tym zapominać. - Brednie, Weissenbruch, pan sam zdaje sobie z tego sprawę. Weissenbruch wymachiwał pędzlem przed nosem Vincenta. - Człowiek, który nigdy nie tkwił po uszy w biedzie, nie ma czego malować, van Gogh. Szczęście jest bydlęce; uśmiecha się tylko do krów lub kupczyków. Ból jest podłożem, na którym wyrastają artyści. Ilekroć pan głoduje, ilekroć jest pan zniechęcony i nieszczęśliwy, niech pan będzie wdzięczny. Bóg jest panu przychylny! - Ubóstwo niszczy! - Tylko słabych. Ale nigdy silnych! Jeśli bieda potrafi pana ugiąć, jest pan słabeuszem i słusznie się dzieje, że pan idzie na dno. - Więc nie chce pan nawet palcem ruszyć, aby mi dopomóc? - Nie, nawet w tym wypadku, gdybym pana uważał za największego malarza wszystkich czasów. Człowiek, którego może złamać cierpienie i głód, nie zasługuje na ratunek. Jedynymi artystami godnymi, aby ich ziemia nosiła, są ci, których ani Bóg, ani diabeł nie potrafi zmóc, póki nie powiedzą wszystkiego, co chcieli. - Ale ja głodowałem przez całe lata! Nie miałem dachu nad głową, chodziłem bez ciepłego ubrania w deszczu 249 i śniegu, z gorączką, chory i opuszczony. W tych sprawach nie mam nic więcej do nauczenia się. - Zaledwie zakosztował pan cierpienia. Jest pan początkujący. Powiadam panu, że jedynie ból jest nieskończony. A teraz idź pan do domu i weź ołówek do ręki! Im więcej nędzy i głodu zazna pan w życiu, tym lepsze stworzy pan dzieła. - Tym pewniej moje rysunki będą odtrącane. Weissenburch roześmiał się serdecznie. - Oczywiście, będą odtrącane. I powinny być odtrącane: to właśnie jest dobre dla pana! To pogrąży pana jeszcze głębiej w nędzy. Potem każdy następny obraz będzie lepszy od poprzedniego. Jeśli pan będzie głodował i cierpiał, jeśli pańskimi dziełami ludzie będą przez długi czas gardzić i lżyć je, wtedy może pan - proszę uważać, mówię "może" - stworzyć w końcu obraz godny, aby zawisnąć obok Jana Steena lub... - ...Weissenbrucha. - ...Weissenbrucha. Tak. Lub Weissenbrucha. Gdybym teraz dał panu pieniądze, pozbawiłbym pana możności zostania nieśmiertelnym. - Do diabła z nieśmiertelnością! Chcę tworzyć teraz i tutaj! A nie mogę z pustym żołądkiem. - Nonsens, synu. Wszystko, co kiedykolwiek namalowano wartościowego, stworzone zostało z pustym żołądkiem. - Czy może mi pan w takim razie wyjaśnić, dlaczego pan sam tak mało cierpi? - Ja posiadam twórczą wyobraźnię. Rozumiem cierpienie, choć sam go nie zakosztowałem. - Oszust! - Bynajmniej. Gdybym pewnego dnia doszedł do wniosku, że moje prace są tak płytkie jak obrazy de Bocka, 250 cisnąłbym wszystkie pieniądze i rozpoczął życie włóczęgi. Ale rzecz ma się tak, że umiem wywołać w sobie całkowitą iluzję bólu, chociaż sam nigdy go nie doświadczałem. Oto dlaczego jestem wielkim artystą. - Oto dlaczego jest pan właśnie oszustem. Weissenburch, proszę, bądź dobry i pożycz mi dwadzieścia pięć franków. - Ani dwudziestu pięciu centymów! Mówię szczerze. Mam o panu zbyt wysokie mniemanie, abym przez pożyczanie panu pieniędzy niszczył ów dobry materiał, z którego kiedyś może się coś zrodzić. Pewnego dnia, Vincencie, stworzy pan rzeczy wspaniałe, o ile potrafi pan wykuć swój własny los. Historia z nogą gipsową przekonała mnie o tym. A teraz niech pan już idzie! Po drodze każ pan sobie dać talerz zupy w kuchni dla ubogich. Vincent popatrzył na Weissebrucha, potem odwrócił się i otworzył drzwi. - Chwileczkę! - zawołał Weissenbruch. - Nie chce pan chyba powiedzieć, że pan stchórzył i ustępuje? - zapytał twardo Vincent. - Widzi pan, nie jestem skąpcem. Kieruję się zasadami. Gdybym pana uważał za głupca, dałbym panu od razu dwadzieścia pięć franków, aby się pana pozbyć. Lecz poważam i cenię pana jako kolegę malarza. A teraz dam panu coś, czego pan nie kupi za wszystkie skarby świata; nikomu w Hadze prócz Mauve'a nie dałbym tego. Proszę się zbliżyć i ściągnąć zasłony na oknie... Tak, teraz lepiej. Niech pan się przyjrzy temu studium; w ten sposób wypracowuję motyw, tak rozdzielam proporcje... Na miłość boską, czy pan może coś widzieć, stojąc sam w świetle? Kiedy Vincent w godzinę później wychodził od Weissenbrucha, czuł radosne podniecenie. W ciągu tego krótkiego czasu nauczył się więcej niż w ciągu roku studiów 251 w akademii. Uszedł już spory kawałek, nim sobie uświadomił, że jest głodny, że ma gorączkę i nie ma ani centyma w kieszeni. IX W parę dni potem, spacerując po wydmach, spotkał Mauve'a. Jeśli do tej pory miał nadzieję, że się pogodzą, obecnie musiał jej zupełnie poniechać. - Kuzynie Mauve - zaczepił go - chciałbym cię prosić o wybaczenie mego głupiego zachowania się wówczas w twojej pracowni. Wiem, że postąpiłem niemądrze. Czy mi przebaczysz? Czy nie chcesz odwiedzić mnie kiedyś znowu i obejrzeć moich prac? Mauve odmówił z miejsca. - Nie zrobię tego. Te czasy minęły. - Czyś zupełnie stracił wiarę we mnie? - Tak. Masz przewrotny charakter. - Powiedz mi, co tak przewrotnego zrobiłem? Postaram się poprawić. - Jeśli o mnie idzie, możesz robić, co ci się żywnie podoba. Nie interesuje mnie to więcej. - Czy doprawdy jest rzeczą tak złą, że żyję i pracuję jak artysta? - Siebie nazywasz artystą? -Tak. - Śmieszne! Nigdy w życiu nie sprzedałeś dotychczas obrazu! - Czy ktoś jest artystą dopiero wówczas, gdy jego obrazy są kupowane? Sądziłem zawsze, że artystą jest ten, kto wiecznie szuka i nigdy nie znajduje pełnej odpowiedzi. 252 Jeśli mówię: jestem artystą, to mam na myśli - szukam, dążę do czegoś, wkładam w to całe serce... - Mimo to masz przewrotny charakter. - Podejrzewasz mnie o coś, co wisi w powietrzu... Czy sądzisz, że ukrywam podstępnie coś, co boi się światła? Co to takiego, Mauve? Pomów ze mną szczerze! Mauve odwrócił się do sztalug i począł nakładać farby. Vincent powoli powędrował dalej. Miał słuszność. Coś wisiało w powietrzu. Haga zwęszyła jego stosunek z Krystyną