Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Lubił to uczucie. Po upływie prawie godziny zawrócił i ruszył do domu. Gdyby ktoś był tam w chwili, gdy przechodził, łatwo by zobaczył, że porucznik, mimo lekkości kroku i całej uwagi poświęcanej otoczeniu, raczej nie był niewidzialny. A w każdym razie nie w chwilach, gdy stawał wpatrzony w księżyc. Unosił wtedy głowę, odwracał się całym ciałem w stronę magicznego światła, a napierśnik rozbłyskiwał najjaskrawszą bielą, jak naziemna gwiazda. 5 Następnego dnia wydarzyła się rzecz dziwna. Poranek i część popołudnia spędził, usiłując zakrzątnąć się wokół domostwa: posegregował resztki zapasów, spalił trochę bezużytecznych przedmiotów, zastanowił się nad bezpiecznym sposobem przechowania mięsa i napisał kilka rozdziałów dziennika. Wszystko to robił bez przekonania. Pomyślał o ponownym podstemplowaniu zagrody dla koni, ale uznał, że znów byłoby to majsterkowanie dla własnej przyjemności. Majstrował już dla własnej przyjemności. Miał potem poczucie bezcelowości. Gdy słońce mocno już chyliło się ku zachodowi, odkrył, że ma ochotę na jeszcze jedną przechadzkę po prerii. To był nudny dzień. Pot, który zlewał go podczas żmudnych robót, przesiąkł spodnie, tworząc u nasady ud plamy piekącego gorąca. Nie widział powodu, żeby to nieprzyjemne uczucie miało towarzyszyć mu podczas przechadzki. Tak więc Dunbar poszedł w prerię bez ubrania, mając nadzieję, że natknie się na Dwie Skarpety. Ominąwszy rzekę, poszedł na przestrzał ogromnego stepu, który pulsował na wszystkie strony swoim własnym życiem. Trawa osiągnęła swoją szczytową wysokość i w niektórych miejscach muskała go w biodra. Nad głową niebo pokryte było pierzastymi białymi chmurkami, które wyglądały jak wycięte w czystym błękicie nieba. Na małym wzniesieniu o milę od fortu położył się w głębokiej trawie. Osłonięty ze wszystkich stron od wiatru, sycił się ostatnim ciepłem słońca i z rozmarzeniem gapił się na wolno płynące chmury. Porucznik obrócił się na bok, by poopalać plecy. Gdy poruszył się w trawie, owładnęło nim nagle uczucie, którego nie zaznał od tak dawna, że w pierwszej chwili nie był pewien, co naprawdę czuje. Trawa za nim delikatnie zaszeleściła pod podmuchem wiatru. Słońce otulało jego plecy jak koc suchego ciepła. Uczucie buchało coraz wyżej i Dunbar poddał mu się. Ręka mu opadła na brzuch, a gdy to się stało, porucznik przestał myśleć. Jego czyn nie był podyktowany niczym szczególnym, żadnymi wizjami, słowami ani wspomnieniami. Tylko czuł i nic więcej. Kiedy odzyskał świadomość, spojrzał na niebo i zobaczył, że ziemia obraca się wokół chmur. Przewrócił się na plecy, wyciągnął ramiona wzdłuż ciała jak martwy i przez chwilę dawał się unosić swemu łożu z traw i ziemi. Potem zamknął oczy i zdrzemnął się na pół godziny. 6 Rzucał się tej nocy i przewracał z boku na bok, a myśli jego przeskakiwały z tematu na temat, jakby przeszukiwały długą amfiladę pokojów, by znaleźć miejsce spoczynku. Wszystkie pokoje albo były zamknięte, albo nieprzytulne, aż wreszcie doszedł do miejsca, do którego w głębi duszy świadomie dążył przez cały czas. Pokój był pełen Indian. Ta myśl była tak prosta, że rozważał, czy nie udać się w tej samej chwili do obozu Dziesięciu Niedźwiedzi. Ale wydawało się to zbyt pochopne. Wstanę wcześnie, pomyślał. Może tym razem zostanę tam parę dni. Obudził się wcześnie, jeszcze zanim zaczęło świtać, lecz uzbroił się w cierpliwość i nie wstał, powściągnąwszy chęć pognania na łeb na szyję do wioski. Chciał tam pojechać bez pochopnych oczekiwań i został w łóżku do brzasku. Kiedy miał już na sobie całe ubranie oprócz koszuli, porwał ją i wsunął jedno ramię do rękawa. Zatrzymał się, wyglądając przez okno chaty, żeby upewnić się co do pogody. W pomieszczeniu było już ciepło, a na zewnątrz prawdopodobnie jeszcze cieplej. Będzie upał, pomyślał wyciągając ramię z rękawa. Napierśnik wisiał teraz na kołku, a porucznik, sięgając po niego, zdał sobie sprawę, że pragnie go nosić przez cały czas, niezależnie od pogody. Spakował koszulę z powrotem do plecaka, na wszelki wypadek. 7 Dwie Skarpety czekał na zewnątrz. Gdy zobaczył, że porucznik Dunbar ukazuje się w drzwiach, uskoczył dwa lub trzy kroki, zwinął się w kłębek, usunął na bok o parę stóp i przywarował, dysząc jak szczeniak. Dunbar żartobliwie zadarł głowę. — Co cię napadło? Wilk uniósł łeb na dźwięk głosu porucznika. W spojrzeniu jego było tyle nachalności, że Dunbar zachichotał. — Chcesz iść ze mną? Dwie Skarpety zerwał się na równe nogi, wlepił ślepia w porucznika i ani drgnął. — No dobra, idziemy. 8 Wierzgający Ptak obudził się, rozmyślając o Janie i o tym, co porabia w forcie białego człowieka. „Jan.” Cóż za dziwaczne imię. Próbował domyślić się, co też może znaczyć. Pewnie Młody Jeździec. Albo Szybki Jeździec. Najprawdopodobniej coś wspólnego z konną jazdą. Dobrze było mieć za sobą pierwsze polowanie sezonu