Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Powróciłem spiesznie na szlak, na ledwie widoczną ścieżkę pośród suchych kolczastych zarośli. O wężach i skorpionach wolałem nawet nie myśleć. Jeśli ona przejdzie, ja też potrafię. Między krzewami majaczyła jasna sukienka, chwilami znikała zupełnie, potem pojawiała się znowu, gdy przyspieszałem kroku. Parę razy potknąłem się ciężko, raz gałąź trzasnęła pod stopą. Byłem niemal pewny, ze dziewczyna dawno odkryła moją nieudolną inwigilację. Lecz nie przystanęła ani na chwilę, nie usiłowała również nigdzie się ukryć. Przypuszczalnie nie zwracała na mnie po prostu uwagi. Między krzewami błysnęło słabe światełko. Wtem zaplątałem się w jakieś korzenie i runąłem jak długi. Barwne kręgi zawirowały mi przed oczyma. Gdy tępy ból u nasady czaszki począł ustępować, spróbowałem wydostać się z zarośli, w które wpadłem zbaczając zapewne ze ścieżki. Ktoś mi pomagał. Czyjeś dłonie ściągały liany krępujące nogi, czułem dotyk chłodnych palców na skórze. Wreszcie mogłem odwrócić się. Przede mną stał wysoki mężczyzna. Nie mogłem rozróżnić rysów jego twarzy, było zbyt ciemno. Wyciągnął do mnie rękę. Cofnąłem się przestraszony i boleśnie zraniłem łokieć o kolczasty krzak. Nieznajomy zaśmiał się krótko i wyciągnął’ zdecydowanym ruchem ramiona. Nie mogłem się wyrwać, okazał się o wiele silniejszy. Wyplątał mnie z krzaków i postawił na ścieżce. Był proporcjonalnie zbudowany i wysoki, wyższy ode mnie o głowę. Z bliska widziałem jego twarz o regularnych, harmonijnych, jakby antycznych rysach. Na pewno podoba się kobietom - pomyślałem nie bez cienia zazdrości. Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie, odwrócił i szybko znikł mi z oczu, schodząc ścieżka w dół zbocza. Nie miałem czasu zastanawiać się nad nim. Pobiegłem w przeciwnym kierunku, usiłując wypatrzyć białą plamę sukienki. Lecz dziewczyny nie było już widać. Ścieżka dochodziła do utwardzanej drogi, przy której stały dwa długie, biało otynkowane baraki. W małych, kwadratowych okienkach jednego z nich paliło się bladoniebieskie światło, drugi był ciemny. Nie było widać żadnego ruchu, cisza nabrzmiewała tylko graniem cykad. Schyliłem się i przebiegłem na drugą stronę drogi. Ostrożnie posuwałem się wzdłuż ściany, aż znalazłem się pod lekko uchylonym oknem. Nie słyszałem żadnych dźwięków, wewnątrz panowała cisza. Poczułem ostry, szpitalny zapach środków odkażających. Okno znajdowało się dosyć wysoko, tak że nie mogłem dosięgnąć futryny. Skoczyłem i uchwyciłem się wąskiego parapetu, lecz palce zsunęły się po wilgotnej od nocnej rosy listwie i opadłem z powrotem na ziemię, szorując ubraniem po chropowatym murze. Jednakże hałas ten nie przywabił nikogo. Odczekałem chwilę i spróbowałem ponownie. Tym razem uchwyciłem się mocno parapetu i podciągnąłem się tak wysoko, że mogłem zajrzeć do wnętrza. W sinym świetle neonowych lamp sufitowych widniały równe szeregi betonowych postumentów okrytych z wierzchu białymi prześcieradłami, pod którymi wyraźnie odznaczały się kadłuby ludzkich ciał. Jedno z prześcieradeł, narzucone niedbale/ odkrywało gęsto owłosione, podkurczone nogi. Przeciąg poruszał inną białą płachtą na postumencie nieco na prawo od okna. Dreszcz przebiegł mi po plecach, odetchnąłem głęboko i uchwyciłem się parapetu z całych sił, aby nie spaść. Zdawało mi się, tak, na pewno tylko zdawało mi się, ze to nie przeciąg podwiewał płótno, tylko martwe ciało poruszyło się pod prześcieradłem. Przerzuciłem ramiona przez okno, wparłem się łokciami w futrynę i pomagając sobie kolanami zdołałem wreszcie usiąść okrakiem na parapecie. Dysząc ciężko, - rozejrzałem się dokoła, lecz zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, panował spokój. Ostrożnie wsunąłem się do środka i zeskoczyłem na podłogę. Z trudem opanowałem mdłości - nigdy jeszcze nie byłem w kostnicy, a widok ciał zmarłych napełniał mnie zawsze mieszaniną lęku i obrzydzenia. Lecz ta dziwna dziewczyna chyba właśnie tutaj weszła, a ja koniecznie chciałem... Właśnie, czego ja chciałem? Wyśledzić, dokąd pójdzie? Rozmawiać z nią? I tak wyparłaby się wszystkiego, może nawet obecności w parku. W nocy, podczas zabawy, mając jeszcze we krwi sporo alkoholu, tak łatwo przecież pomylić twarze. Prześcieradło tuż obok poruszyło się powtórnie, zupełnie jakby trup mościł się wygodnie na swoim kamiennym posłaniu. Zdjął mnie zimny strach, poczułem, że całe ciało robi się wilgotne od potu. Niewielkie ruchy mogłyby być wynikiem skurczów pośmiertnych, które podobno występują czasami w wiele godzin po zgonie. Lecz to tylko jedno z możliwych tłumaczeń. A może... Spróbowałem wziąć się w garść i przygotowałem się na najgorsze. Wyobraziłem sobie wzdęte, sine ciało o pogrubiałych rysach twarzy, zapadłe w głąb oczy, wyszczerzone zęby i trupi odór. Żołądek znów podjechał mi. do gardła, lecz po chwili opanowałem się, podszedłem do postumentu i zdecydowanym ruchem podniosłem kraj prześcieradła. Chmura jasnoblond włosów okalała bladą twarz dziewczyny. Oczy miała zamknięte, długie rzęsy rzucały delikatne cienie, usta rozchylały się w zastygłym uśmiechu. Kształtne ciało w jasnej sukience spoczywało na piankowym materacu, ułożonym wprost na betonowej powierzchni. Tak, nie miałem żadnych wątpliwości, to była ona, dziewczyna z nocnego baru, za która szedłem aż tutaj. Ująłem ją ostrożnie za rękę. Była chłodna. Wtem odskoczyłem jak oparzony - znów poruszyła się. Ułożyła obie dłonie wygodnie na brzuchu, zamknęła rozchylone w półuśmiechu usta i wykonała ledwie dostrzegalny ruch głową, jakby szukała wygodniejszej pozycji do snu. Stałem nad nią niezdecydowany. Budzić? Nie byłem pewien, czy spała naprawdę. Skąd ten oryginalny pomysł ukrycia się w kostnicy? Gdzieś skrzypnęły drzwi, w mrocznym korytarzu rozległy się kroki. Rzuciłem się w stronę wysokiego okna, lecz kątem oka dostrzegłem opodal ręczny wózek ze stertą równo ułożonych prześcieradeł