Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Henrietta postawiła kota na podłodze i skinęła głową. - Tak, niestety... A tak by się chciało pogawędzić kilka wie- czorów... Key, proszę zapamiętać, co panu teraz powiem... Słuchał przez siedem minut. Krótkie, ale bardzo dokładne cha- rakterystyki każdego członka akcji, który pojawił się w domu Fiska- locci. „... prostoduszny, ze standardowej sytuacji wyciśnie wszyst- ko, ale jej był potrzebny tylko chłopiec... Meklończyk najnowszej generacji, starłby cię w pył, ale w transformacji ruchowej jego koń- czyny poruszają się asynchronicznie. Oznaka niecałkowitego zrostu organicznych i mechanicznych części, decyduj sam, w czym ci to pomoże... jeśli nie brać pod uwagę siły fizycznej, ta kobieta jest bardziej niebezpieczna niż Meklończyk, ma w sobie żądzę władzy...'" - Powtórzyć? - spytała Henrietta. - Mam pamięć absolutną. - Jasne. Kierunku jestem pewna, odeszli na południowy wschód, jak daleko, sam się dowiesz. Twój trzmiel jest na klombie z niezapo- minajkami, weź. Co jeszcze? Żeby o czymś nie zapomnieć... Cięż- kie uzbrojenie? Key spojrzeniem wskazał ścianę. - Wszystko załadowane i sprawne, ale wyłącznie stare modele. Nostalgia. - Dowód okazał się niezbyt pewny - zauważył Key, oglądając broń. - Przydałby się excalibur. Niestety, nie mam... I mój pancerz ci się niezbyt przyda, za szerokie masz ramiona... Nie bierz ultima- tum! Nawet ty pod nim padniesz! - Wezmę szansę - postanowił Key, odpinając umocowania. Henrietta skinęła głową. - To miło, że nie cała młodzież wpadła w marazm. Bierz. To dobra szansa. - Tak - przyznał Key. - Jedna na tysiąc. Rozdział 5 Artur nie pamiętał, jak go przyniesiono na statek Służby. Me- klończyk albo źle wyliczył, albo świadomie zaaplikował mu Ogłuszającą moc pocisku. Chłopiec ocknął się od bólu w piersiach. Mały kwadratowy pokoik - kopia darloksańskiej klatki, tylko nieprzezroczysty... od wewnątrz. Sedes, umywalka, porolonowy ma- terac na podłodze. Leżał nago, a mężczyzna w siłowym pancerzu naklejał mu na piersi elektrody. - Ocknąłeś się? - zapytał Nomachi, nie przerywając pracy. Wprowadził pod skórę chłopca kolejną platynową igiełkę, założył na wierzch mocujący plaster. - Ciekaw jesteś, co robię? Artur skinął głową. - Bardzo proste, przyjacielu. Zestaw reanimacyjny. Jeśli zatrzy- masz serce albo przestaniesz oddychać, zestaw przejmie sterowanie tymi funkcjami. Jasne? Drzwi do pokoju otworzyły się. Na progu stała Izabela Kał, ko- bieta, która przesłuchiwała Artura na Incediosie. Była w tej samej luźnej spódnicy i białej bluzce z szerokimi rękawami. Curtis nie po- znał jej w domu staruszki pod siłowym pancerzem, ale teraz poczuł dziwną dumę. Intuicja go nie zawiodła. W samą porę uciekli z Ince- diosa, tylko że Służba zdołała ich dogonić. - Skończyłeś, Louis? - Zaraz. - Kończ i idź na mostek. Tu jest za ciasno. - Raczej zapocę się w tym pancerzu, niż pozwolę chłopcu odejść - powiedział z lekką uraząNomachi. - Świetnie. Louis przykleił do skóry chłopca sterujący mikroschemat. Wy- jął pojemnik i starannie pokrył pierś Artura przezroczystą warstwą środka mocującego. - Gotowe. - Idź! Nomachi wstał, obrzucił Artura zadowolonym spojrzeniem i nie- zgrabnie wyszedł. Curtis junior i Izabela zostali sami. - No i znowu się spotykamy - powiedziała Kał niemal czule, siadając w kucki obok Artura. - Wiesz, czego potrzebuję? - Dobrego psychoterapeuty. Izabela zaśmiała się dźwięcznym, szczęśliwym śmiechem. - Nie, to mi teraz niepotrzebne. Jesteś Artur van Curtis. Może powiesz, że nie? - Nie będę odpowiadać na pytania. - My umiemy je zadawać, Artur. Przegraliście i nie masz wy- boru. - Gdzie Key? - Więc ty chcesz pytać? Dobrze, odpowiem. Zaraz go przypro- wadzą. - Akurat - powiedział Artur najbardziej nieprzyjemnym gło- sem, na jaki go było stać. - Wierzysz w jego siłę? Nie będę się spierać. Przy odrobinie szczęścia dobrze wytrenowany człowiek może uratować się od Bull- rata... albo go zabić. Ale Key nie jest mi szczególnie potrzebny. To pionek, który osłaniał króla... a król... - Izabela wyciągnęła rękę, poklepała Artura po biodrze. - Król dostał pata. - Wie pani co? - powiedział w zadumie Artur. - Zupełnie się pani nie wstydzę. Przez twarz Kał przemknął dziwny wyraz, natychmiast zastą- piony przez uśmiech. - Nie masz przecież dwunastu lat, przyjacielu. Twój sprytny ta- tuś przegonił cię przez aTan, żeby wszystkich oszukać. Masz szes- naście i myślę, że znałeś wystarczająco dużo dziewcząt, żeby przy- wyknąć... - Nie o to chodzi - Artur uśmiechnął się, a ten uśmiech nie spodobał się Kał. - Jestem wstydliwy. Ale pani... pani jest już mar- twa. Od momentu, gdy poszczuła pani na nas swojąbandę! Nie mam kompleksów wobec trupów. - Będę musiała ci udowodnić, że jestem żywa - głos Kał nie wróżył nic dobrego, ale jej ręce żyły własnym życiem. - Nie będzie pani miała aTanu, pracy ani ojczyzny - ciągnął Artur. - Ześlą panią do takiej dziury, która nawet nie będzie miała nazwy. Na osobiste polecenie Imperatora. On... się zgodzi... z van Curtisem.... - No i jak, jeszcze żyję? - zaśmiała się Kał. - Pani naprawdę potrzebuje psychiatry - wystękał Artur. - Nie, chłopcze. Potrzebny mi aTan, i ty mi opowiesz, jak twój ojciec przeprowadza ostatnią fazę składania. Potrzebna mi instruk- cja, jak zabijać ludzi z siatką neuronową. A ostatnie, czego potrze- buję... - Kał nachyliła się nad chłopcem i wyszeptała: - Prawdy o tym, dokąd lecisz. Co takiego chce załatwić Curtis, że wysłał swo- jego syna? - Śmierdzi pani z ust - wzdrygnął się Artur. - Mam cię dość - oznajmiła Kał. Drzwi do pokoju otworzyły się, a Izabela wstała z kolan. Marjan Muhammadi popatrzyła na nich obojętnie od progu. - Dobrze, że przyszłaś. Popracuj z chłopcem. - Do jakiego stopnia? - Do trzech A - Kał mrugnęła do chłopca. - Spodoba ci się. Szansa nie była zbyt ciężka