Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Dlatego zamierzam powrócić niebawem do stolicy. Ponieważ jednak przygotowałeś dla mnie ten posiłek, mimo iż mnie wcale nie znałeś, przyjmuję go chętnie z twoich rąk, chociaż to tylko soczewica, i będę wyłącznie jadł to, co mi przyniosłeś. Powiedziawszy to, polecił postawić misę z soczewicą pośrodku stołu i zaczął jeść, aż się nasycił, gdy tymczasem wieśniak napełniał sobie brzuch owymi najkosztowniejszymi potrawami przygotowanymi dla Maarufa. Zjadłszy, Maaruf umył ręce i mamelukom zezwolił się posilić. Toteż rzucili się na resztę potraw i łapczywie zaspokajali swój głód. Potem Maaruf kazał napełnić misę oracza złotem i wręczył mu ją mówiąc: - Odnieś to do twojej chaty, a potem udaj się do mnie do miasta, tam obdaruję cię jeszcze hojniej! Wieśniak wziął misę ze złotem, pognał bawoły i pośpieszył do wsi, nie posiadając się z radości, jakby to on sam był zięciem króla. Maaruf zaś spędził tę noc wspaniale na zabawie. Sprowadzono przecudne dziewice z krainy duchów, które przygrywały na muzycznych instrumentach i tańczyły przed nim, tak że była to dlań noc, jakie rzadko zdarzają się w życiu śmiertelnych. Nazajutrz rano, wcześniej niż Maaruf się tego mógł spodziewać, ukazała się chmura kurzu kłębiącego się wysoko w powietrzu. Potem wyłoniły się z niej muły objuczone towarem. A było tych mułów siedemset. Za nimi szli poganiacze, tragarze i ludzie z pochodniami. Abu as-Saadat zaś jechał na przedzie na oślicy, przebrany za przewodnika karawany, a przed nim niesiono lektykę z czterema ozdobnymi gałkami z czerwonego złota, wysadzaną drogimi kamieniami. Kiedy dżinn podjechał do namiotu, zsiadł z oślicy, ucałował ziemię przed Maarufem i rzekł: - Panie i władco, oto wypełniłem twoje polecenie jak najdokładniej. W lektyce tej znajdują się kosztowne szaty, jakich nie znajdziesz nawet w garderobie królewskiej. Przywdziej je, siądź do lektyki i rozkazuj nam dalej, abyśmy spełniali każdą twoją zachciankę. A Maaruf na to: - O Abu as-Saadacie, napiszę list, który masz dostarczyć do miasta Ichtijan al-Chutan. Tam udasz się do króla, a mojego teścia, ale pamiętaj, abyś nie ukazywał mu się inaczej niż w postaci zwykłego śmiertelnika. - Słucham i jestem posłuszny - odparł dżinn, a Maaruf napisał list i zapieczętował. Abu as-Saadat wziął pismo z ręki swego pana i pośpieszył do króla, który właśnie mówił wezyrowi: - Serce moje, o wezyrze, niespokojne jest o mego zięcia, gdyż obawiam się, aby beduini go nie zabili. Ach, gdybym przynajmniej wiedział, dokąd mój zięć pojechał, abym mógł za nim z wojskiem podążyć! Czemuż mi tego nie powiedział, zanim nas opuścił? Ale wezyr na to: - Niech Allach Miłościwy ma cię w swojej opiece i chroni od twej nieostrożności! Klnę się na twoją głowę, o padyszachu, że człek ów po prostu zmiarkował, iż go podejrzewamy, a ponieważ bał się, iż jego matactwa wyjdą na jaw, umknął. To przecież tylko oszust i kłamca! W tej właśnie chwili wszedł do komnaty posłaniec. Ucałował ziemię u stóp władcy i życzył mu długiego życia oraz trwałej sławy i niezmiennego szczęścia. Król zaś go zapytał: - Kim jesteś i w jakiej sprawie przybywasz? - Jestem posłańcem, wysłanym przez twego zięcia. Niebawem przybędzie tu on sam na czele swojej karawany, a mnie wysłał przodem z tym oto listem do ciebie. Król przyjął list z rąk posłańca, przeczytał go i znalazł w nim, co następuje: Najlepsze pozdrowienia dla najsławniejszego z władców, a naszego teścia. Oto przybywam z moją karawaną, przeto wybierz się w drogę i wyrusz ze swoim wojskiem mi na spotkanie. Przeczytawszy to król zawołał: - Niech Allach uczerni twoje oblicze, podły wezyrze! Jak długo jeszcze będziesz kalał cześć mojego zięcia i nazywał go kłamcą i oszustem? Oto przybywa on na czele swojej karawany, a ty jesteś zdrajcą. Tedy wezyr opuścił głowę, pełen wstydu i zdumienia, i rzekł: - O największy władco naszych czasów, mówiłem to tylko, ponieważ karawana twego zięcia tak długo nie przybywała i obawiałem się, że wydane przez niego pieniądze przepadną bezpowrotnie