Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Teraz to jest nasz szał moralny, może ostatnia konwulsja naszego świata". Czytając obszerną i wnikliwą rozprawkę krytyczno-literacką, jaką był list do Morawskiego, łatwo zgadnąć, że u podstaw tej wielostronicowej epistoły, mającej osłodzić gorzką dolę jeniecką dawnemu tłumaczowi Andromachy, krył się wstyd "dezertera powstania" wobec ministra wojny w rządzie powstańczym. Nie był to pierwszy gest życzliwości panów opinogórskich wobec zasłużonego prominenta obiadów literackich na Krakowskim Przedmieściu. Generał Wincenty Krasiński jeszcze za swego uprzedniego pobytu w Petersburgu upominał się u dworu o dawnego przyjaciela. Świadczy o tym późniejszy list Morawskiego do Krasińskiego, wysłany z Moskwy 17 listopada 1831 roku. Daremnie by szukać w tym liście serdeczności czy swawolnych tonów dawnej korespondencji generała poety z Opinogórczykiem. "Ponieważ jenerał raczył w Petersburgu dowiadywać się o moim losie, śpieszę więc mu donieść, że wiozą mnie do Wołogdy, 450 wiorst ku północy za Moskwą. Racz jenerał uwiadomić o moim pobycie Koźmiana i dzieci moje, bawiące na Wołyniu, o których żadnej nie mam wiadomości przez rok cały, czy żyją nawet. Gdybym mógł przez Jenerała mieć o nich jaką wiadomość, wdzięczen byłbym niezmiernie. Parę słów od Jenerała będą dla mnie niemałą pociechą; nie wiem losu naszego..." Wincenty Krasiński z pewnością robił wszystko, aby odzyskać serce dawnego przyjaciela. Wiadomo, że ułatwił mu nawiązanie korespondencji z obu Koźmianami (Kajetanem i Andrzejem Edwardem), wiadomo, że odszukał jego dzieci i wskazał im miejsce pobytu ojca. Ale złagodzenia kary dla ministra wojny w "samozwańczym rządzie rokoszan" nawet jemu nie udało się u cesarza wyprosić. W "tekach koźmianowskich" w zbiorach rękopisów Biblioteki Narodowej w Warszawie dochowały się listy obrazujące ówczesne nastroje więźnia Wołogdy. "Dusza nadto wezbrana boleścią, nadto przepełniona tęsknotą i żalem, aby je rymem stroiła - pisze Morawski do Koźmianów. - Więcej może jest teraz poezyi w duszy niż kiedykolwiek, ale nie teraz zdolna powiadać, co czuje teraz... Ależ za to czytam jak najęty... Żyjemy tu cicho, skromnie, zgodnie, razem się stołujem (z trzema innymi generałami powstańczymi: Rohlandem, Mrozińskim i Czyżewskim - M.B.). Ale żadnego poznania się z nikim, żadnego zdarzenia, wiadomości; czas więc nieruchomy i długi, szeroki jak wieczność..." Na przełomie lutego i marca 1833 roku cesarz Mikołaj powziął ostateczne postanowienie w sprawie Zygmunta Krasińskiego. Najcięższej z możliwych prób Zygmuntowi oszczędzono. Łaskawy dla "przyjaciół tronu" monarcha zgodził się na zwolnienie chorego generałowicza od obowiązku służby przy dworze. "Jedynie smutny stan zdrowia i wzroku coraz się pogarszającego... wybawił (go) z niebezpieczeństwa - świadczy powiernik Zygmunta, Stanisław Małachowski - cesarz uznawszy tego istotną potrzebę, zezwolił na wyjazd za granicę, do łagodniejszego klimatu i poratowania tak wątłego zdrowia". Z początkiem kwietnia obaj panowie Krasińscy byli już w Warszawie, skąd po krótkim odpoczynku Zygmunt miał wyruszyć w dalsze lecznicze wojaże. "Warszawa, 4 kwietnia 1833 r. (List dyktowany - M.B.). Drogi Henryku! Byłem w drodze, przeżyłem zimę całą. Odebrałem pięć listów od Ciebie i nie mogłem na nie odpowiedzieć, nie mając już sekretarza. Ponieważ teraz znowu opuszczam dom ojców moich, będę Ci mógł pisywać jedynie, o ile miłosierny przypadek pozwoli mi spotkać jakiegoś współczującego śmiertelnika, raczącego podjąć się pisania pod mojem dyktandem. Ty zaś pisuj do mnie, jak możesz najczęściej, do Wiednia..." Po tym czysto informacyjnym wstępie obdarza Krasiński Reeve'a długim wywodem na temat osobowości artysty. Jest w tym próba samocharakterystyki i wyraźna chęć usprawiedliwienia przed przyjacielem własnych wad i niekonsekwencji: "Artysta doznaje nie wypowiedzianych rozkoszy, ale przeznaczone mu są również większe cierpienia niż komukolwiek innemu na świecie. Wprawdzie egoizm jego jest podniosły, ale bądź co bądź jest egoizmem. A co zrobi, gdy znajdzie się w położeniu, w którym należy przestać być sobą, jeśli się chce szczęścia? Tu piekło jego się zaczyna. Nie będzie nigdy wiedział, co to w rzeczywistości miłość kobiety, gdyż dla niego wszystko jest nim samym. Wszystko sam stwarza: świat, posąg, wiersz, kochankę. Kocha swoje arcydzieła, lecz nic innego nie kocha. Dlatego rzeczywistość jest dla niego trucizną. Oto dlaczego nie może nigdzie znaleźć spełnienia swych życzeń ani końca swych marzeń. Wszystko, co nie jest nim, wstręt w nim wzbudza i do rozpaczy przyprowadza. Żyje wśród ludzi jak Kain, nosząc przekleństwo na czole swoim