Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

-Hej - zawołał Flannery w momencie, gdy facet zamykał drzwi. Kierowca spojrzał na niego z przerażeniem. Wielki Boże, co jeszcze? -Tak? -Strzeż się milczącego psa i cichej wody. -Co? Co to znaczy? — Te wszystkie przysłowia. Czemu facet nie powie wprost, o co mu chodzi? Flannery puścił nogawkę. Tkanina zsunęła się do połowy, zakrywając ledwie część rany. Oblizał usta i uśmiechnął się. -Wrrr. Kierowca pokiwał energicznie głową — tak, zrozumiał już skierowane do niego ostrzeżenie. Flannery widział, jak tamten przecina ulicę i maszeruje szybko w stronę mostu. Wewnątrz porsche dominowała czerń i srebro, każdy szczegół był pięknie wykończony. „Urządzony ze smakiem" — oznajmił Flannery głosem radiowego spikera, jakby chciał sprzedać auto samemu sobie. Dotknął kierownicy i dźwigni zmiany biegów. Wciągnął w nozdrza ową słodko-gorzką woń, jaką tchnie nowa skórzana tapicerka. Elegancko. Wszystko było eleganckie. Dokonał dobrego wyboru. Ale jakiego koloru był ten samochód? Zapomniał spytać. Świetlista ciemnawa zieleń. Coś w tym guście, ale nie całkiem. Zamknął oczy i zaczął szukać, póki nie znalazł właściwego słowa: szartrezowy. Nigdy przedtem nie słyszał o takim kolorze. Od dzisiaj jeździł szartrezowym porsche. - Okej-hokej. - Objął swoją strzaskaną nogę i przesunął po niej rękami, jak gdyby wyciskał wodę z mokrej nogawki. Dotarłszy do kostki, podciągnął spodnie i spojrzał na nogę. Była znowu cała, niezłamana i nieposiniaczona. Za kilka minut zacznie się jego randka z Leni. Musiał do-stroić się do tej okazji, a nie wyglądać jak ktoś, na kogo wpadł rozpędzony samochód. Powiódł rękoma po całym ciele; jego podarte i brudne rzeczy przekształciły się w strój, który miał na sobie godzinę wcześniej: nowy biały T-shirt i beżowe szorty. Pogładził się po karku i twarzy. Wszystkie zadrapania i otarcia będące skutkiem wypadku zniknęły pod jego palcami. Znowu miał równo przystrzyżoną brodę i pachniał wodą kolońską „Gray Flannel". Sięgnął do wstecznego lusterka i obrócił je ku Hobie. Przeglądając się, uznał, że wygląda całkiem znośnie. Czas na Leni. - Chartreuse - rzekł Ettrich ze zdziwioną miną. Słowo to wykluło mu się nagle na języku niczym jajko. Isabelle popatrzyła na niego pytająco. Siedzieli w tramwaju i trzymali się za ręce, wracając do miasta z cmentarza. Odwiedziny grobu Petrasa Urbsysa nic nie dały. Oboje popadli w przygnębienie, nie mając żadnego pomysłu, co począć dalej. Ettrich pokręcił głową. -Nie mam pojęcia, co to słowo znaczy. -Więc czemu je wypowiedziałeś? -Nie wiem. Samo się powiedziało. Isabelle posłała mu spojrzenie mówiące „nie przejmuj się". Ale Ettrich pokręcił głową, przekonany, że to nie przypadek. -Nie, nie rozumiesz. -Więc wyjaśnij mi, Vincencie. Zamyślił się chwilę, po czym spojrzał na ich splecione dłonie. Cofnął rękę, rozwarł jej palce i położył swoją dłoń płasko na jej dłoni. Poczuła coś - łaskotanie, lekkie, ale nieprzemijające ciepło. Odsunął rękę. Przez środek jej dłoni biegł napis chartreuse, wydrukowany równymi szartrezowymi literami. Isabelle zatchnęła się z wrażenia i zamknęła dłoń w pięść. Na twarzy Ettricha wykwitł uśmiech. -O-o, to jest ten kolor. -Co takiego? -Chartreuse. Kolor tych liter. — Wskazał na jej dłoń. Uśmie chał się dwa razy szerzej niż przed chwilą. -Skąd wiesz, Vincencie? Przecież mówiłeś... -Tak-tak. Zaczekaj chwilkę, Fizz. Muszę to przemyśleć. Sfrustrowana Isabelle omal nie rozzłościła się na niego za to, że najpierw wyskoczył z tą przedziwną sztuczką, a potem nie raczył wytłumaczyć jej znaczenia. W odruchu irytacji popatrzyła znowu na swoją dłoń i nieznane zielonkawe słowo, które się na niej pojawiło. Chartreuse. Świerzbiło ją, aby potrzeć ręką o spodnie i je zmazać. Vincent milczał przez dłuższy czas. Patrzyła na niego bezpośrednio i zerkała ukradkiem w nadziei, że udzieli jej jakichś wyjaśnień. On jednak gapił się ciągle przez okno; ani razu nie spojrzał w jej stronę. W miarę jak upływały kolejne minuty, Isabelle stawała się coraz bardziej nerwowa i zniecierpliwiona. Wraz z napięciem wzrastała jej ciekawość. O co tutaj chodzi? Spoglądała na własną dłoń, popatrywała na Vincenta, wyglądała przez okno