Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

.. - Mniejsza o to, czyj to był pomysł - przerwał mu ugodowo Gregor, pogrążając się w rozmyślaniach. - Słuchaj, wiemy już, że jej czujniki wewnętrznenie są najlepsze. Może udałoby się przeciąć jakoś kabelenergetyczny, kiedyznajdziemy się koło wyspy. - Nie da ci podejść do niego bliżej niż na kilka stóp - odparł Arnold, ciągle jeszcze mając świeżo w pamięci kopnięcie prądem, jakim potraktowała go łódź, kiedy próbował ją wyłączyć. - Hmmm... - mruknął Gregor, ściskając z całej siły obiema rękami czoło.Gdzieś w zakamarkach mózgu zaczynał mu kiełkować pewien pomysł. Był jeszcze dość nie sprecyzowany, ale biorąc pod uwagę okoliczności... - Dokonuję teraz szczegółowego badania wyspy - oznajmiła łódź. Wyglądając przez bulaj, Gregor i Arnold ujrzeli brzeg wyspy oddalony odnich o mniej więcej sto jardów. Na niebie nad horyzontem kładła się pierwsza poświata nadchodzącego świtu, a od jej tła wyraźnie odcinało się pokryte bliznami, ukochane dziobisko ich statku. - Mnie ta wyspa wydaje się zupełnie w porządku - powiedział Arnold. - Mnie też - poparł go Gregor. - Założę się, że nasze oddziały okopały się pod ziemią. - Niestety nie - nadała ze smutkiem łódź. - Zbadałam całą powierzchnię do głębokości stu stóp. - No cóż - powiedział Arnold - w tych okolicznościachpowinniśmy chyba sprawdzić to nieco dokładniej. Najlepiej będzie, jeśli sam zejdę na brzeg i trochę się rozejrzę. - Wyspa jest opuszczona - oznajmiła stanowczo łódź. - Naprawdę możecie mi wierzyć, że moje zmysły są nieskończenie bardziej wyczulone niż wasze. Nie mogę dopuścić, byście narażali życie, schodząc na brzeg. Droma potrzebuje swoich żołnierzy, zwłaszcza takich jak wy, odpornych na upał śmiałków. - Nam ten klimat bardzo odpowiada - powiedział Arnold. -Oto słowa godne patrioty! - nadała łódź serdecznie. - Wiem, jak bardzo musicie cierpieć. Ale już ruszam na biegun południowy, a tam znajdziecie wreszcie, dzielni weterani, tak bardzo zasłużony odpoczynek. Gregor uznał, że najwyższy czas wprowadzić w życie własny plan, choćby byłnie wiadomo jak bardzo nie sprecyzowany. - To nie będzie potrzebne - powiedział. - Co? - Działamy zgodnie z rozkazem specjalnym - wyjaśnił. - Otrzymaliśmy polecenie nie ujawniać tego żadnej jednostce pływającej poniżej rangi pancernika.Ale w tych okolicznościach... - Właśnie - zawtórował mu skwapliwie Arnold - w tych okolicznościach będziemy musieli cię z nimi zapoznać. - Jesteśmy żołnierzami jednostki samobójczej - powiedział Gregor. - Szkolonymi specjalnie do zadań w gorącym klimacie. - Mamy rozkaz wylądowania na tej wyspie i zabezpieczenia jej dla wojsk Dromy. - Nic o tym nie wiedziałam - odparła łódź. - Bo nie widzieliśmy potrzeby, żeby ci o tym mówić - wyjaśnił Gregor. - W końcu jesteś tylko łodzią ratunkową. - Natychmiast wysadź nas na brzeg - rozkazał Gregor. - Nasza misja to sprawa nie cierpiąca zwłoki. - Trzeba mi było powiedzieć o tym wcześniej - powiedziała łódź. - Chybarozumiecie, że sama nie mogłam się tego domyślić.Zaczęła z wolna zbliżać się do wyspy.Gregor wstrzymał oddech. Nie mógł wprost uwierzyć, by taki prosty podstęp mógł się udać. Choć z drugiej strony, dlaczego nie? Óódź zbudowano tak, byprzyjmowała każde słowo tych, którzy nią kierują, za prawdę. Jeżeli tylko owa "prawda" była spójna logicznie z założeniami funkcjonalnymi łodzi, powinna ją ona przyjąć i wykonać.Plaża znajdowała się teraz już tylko o pięćdziesiąt jardów, jaśniejąc w zimnym świetle poranka wstęgą bieli.I nagle wrzuciła całą wstecz i zatrzymała się. - Nie - powiedziała. - Co nie? - Nie mogę tego zrobić. - Jak to nie możesz! - ryknął Arnold. - To jest wojna! Nasze rozkazy... - Wiem - przerwała mu łódź smutno. - I jest mi bardzo przykro. Ale przecież do wykonania takiej misji wybrano by jednostkę pływającą jakiegoś innegotypu. Jakiegokolwiek innego typu. Lecz nie łódź ratunkową. - Musisz to zrobić - jęknął błagalnie Gregor. - Pomyśl o naszej ojczyźnie, pomyśl o barbarzyńskich H'genach... - Wykonanie przeze mnie tego rozkazu jest czystąniemożliwością - wyjaśniłałódź. - Podstawowym nakazem mego działania jest zabezpieczenie korzystających ze mnie osób przed wszelkim niebezpieczeństwem. Ten imperatyw zapisano na każdej z moich taśm, dając mu bezwzględne pierwszeństwo przed wszystkimiinnymi nakazami. Nie mogę pozwolić, byście wyruszyli na pewną śmierć.Óódź zaczęła oddalać się od wyspy. - Za ten brak subordynacji czeka cię sąd wojskowy! - wrzasnął histerycznie Arnold. - Zostaniesz całkowicie rozbrojona. - Muszę działać w wyznaczonych mi granicach - odparła smutno łódź. - Jeśli znajdziemy flotę, przekażę was niszczycielowi. Lecz tymczasem muszę umieścić was w jedynym miejscu, gdzie nic wam nie grozi - na biegunie południowym.Nabrała szybkości, zostawiając wyspę powoli w tyle. Arnold rzucił się dotablicy kontrolnej i w tej samej chwili znalazł się, mocno oszołomiony, na pokładzie. Gregor chwycił manierkę i zamierzył się, by cisnąć nią daremnymgestem w zaryglowaną pokrywę luku. W połowie zamachu zamarł w bezruchu, porażony pewną szaleńczą myślą. - Proszę was bardzo, nie próbujcie dokonywać żadnych dalszych zniszczeń - nadała błagalnie łódź. - Wiem, co czujecie, ale... Pomysł jest cholernie ryzykowny, uznał Gregor, ale przecież biegun południowy to i tak pewna śmierć.Odkręcił manierkę. - Jeśli nie wykonamy swojej misji - powiedział - to jakże moglibyśmy spojrzeć w twarz naszym towarzyszom broni? Jedyne, co nam pozostało, to samobójstwo. - Wypił trochę wody i podał manierkę Arnoldowi, wciąż jeszcze leżącemuw oszołomieniu na podłodze. - Nie! Nie róbcie tego! - krzyknęła przeraźliwie łódź. - To jest woda!!!To śmiertelna trucizna...Z tablicy wystrzelił strumień energii i uderzył w manierkę, wytrącając jąArnoldowi z rąk.Arnold chwycił ją w powietrzu i nim łódź zdążyła zareagować ponownie, pociągnął z niej spory łyk. - Umieram ku chwale Dromy! - zawołał Gregor, osuwając się na podłogę. Dyskretnym ruchem nakazał Arnoldowi, by się nie ruszał. - Antidotum na tę truciznę nie jest znane! - jęknęła łódź