Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Duże nadzieje wiązali początkowo z odkrytymi na ścianie tkaniną oraz taśmą. Okazało się jednak, że tkanina pochodzi z rozesłanej po całym kraju partii trzystu tysięcy jardów, a taśmy takiej jak ta znaleziona wyprodukowano pół miliona rolek. Townsend szybko odgadł powód tak licznych odwiedzin funkcjonariuszy różnych szczebli. Przy ganiała ich tutaj przede wszystkim ciekawość. Na odchodne każdy dokładał swoją teorię do bogatego zbioru wyjaśnień, w jaki sposób doszło do obrabowania skarbca przez dziesięciocalowy otwór w stropie. Opinie na ten temat były bardzo różne. Kapitanowie, porucznicy i detektywi oglądali miejsce akcji, z niedowierzaniem wpatrywali się w dziurę. Niektórzy po jakimś czasie wracali i powtarzali oględziny w nabożnym skupieniu, jakby sala nad skarbcem była jakąś świątynią. Jeden z oficerów wyrażał 322 nawet przekonanie, że złodzieje posłużyli się specjalnie szkolonym zwierzęciem, zapewne małpką. Townsend doszedł wreszcie do wniosku, iż nie padł ofiarą zwyczajnego skoku, lecz włamania dokonanego z maestrią, jakiej nie notowano w kryminalnych annałach, przestępstwa godnego dedukcji Sherlocka Holmesa czy Herkulesa Poirota. Teraz, pod koniec drugiego dnia, policjanci nareszcie odeszli. Townsend przeszedł przez cały budynek, aby się o tym upewnić. Potem zamknął biuro i przeszedłszy na drugą stronę Piątej Alei, ruszył w kierunku Trump Tower. Zawsze przychodził tam o tej porze, żeby zamknąć swój niewielki sklepik w atrium. Cartier miał sklep na parterze, Winston i Asprey na pierwszym piętrze. Buccellati urzędował na trzecim, Townsend zaś na czwartym. Zajmowany przez niego lokal nie był tak szykowny jak stoisko Winstona. Pojedyncza, wynajmowana za duże pieniądze salka, którą utrzymywał bardziej ze względów prestiżowych niż w celu prowadzenia poważnych interesów. Townsend mógł skorzystać z windy. Dotarłby na górę znacznie szybciej, lecz miał na razie dosyć pośpiechu. Spokojnie zaczął się wspinać po ażurowych schodach, mimowolnie zwracając uwagę na wystrój otoczenia. Dookoła dominował marmur w różnych odcieniach sjeny, ochry i kraplaku, które gdzieniegdzie ustępowały miejsca płaszczyznom o barwie zakrzepłej krwi; wysoka na cztery piętra podświetlana kaskada otoczona tropikalnymi roślinami; obfitość lśniącego mosiądzu i tafli złocistych luster. Niewielu turystów, jeszcze mniej kupujących. Ani żywego ducha na piętrze czwartym. Dochodziła siódma. Sprzedawca ze sklepu Townsenda zdążył już odnieść do sejfu cały towar z wystawy. Z odcieniem dumy w głosie poinformował, że dzienny utarg wyniósł czternaście tysięcy trzysta dwadzieścia dwa dolary. Townsend skwitował to osiągnięcie przelotnym uśmiechem i odprawił sprzedawcę do domu. Schował pieniądze do kieszeni, po czym własnoręcznie zamknął sejf. Jak zwykle pozostawił zapalone światło, aby każdy, komu przyjdzie na to ochota, mógł podziwiać jego znakomity smak. Przekręcając klucz w zamku, dostrzegł na prawo od siebie duże, plastikowe, czerwone wiadro. Wiadro było przewrócone. Marmurową posadzkę przed sklepem zalała woda z mydlinami. Tuż obok leżała gruba szmata. Widocznie któryś ze sprzątaczy zostawił swój sprzęt bez opieki. Karygodne niedbalstwo. Townsend postanowił złożyć skargę. Jeszcze o tym myślał, kiedy od tyłu złapało go czyjeś ramię. Ruch 323 był tak szybki, że w ogóle tej ręki nie widział. Precyzyjny cios kantem dłoni zmiażdżył krtań Townsenda. W następnej chwili ktoś złapał go w pasie i dźwignął ku górze. Ramiona tego człowieka były niewiarygodnie grube i silne, przypominały chwytaki brutalnego mechanizmu, którego pod żadnym pozorem nie należało uruchamiać. Dziesięć stóp do poręczy. Townsend gwałtownie wygiął ciało, młócił pięściami, rozdawał kopniaki. Próbował krzyczeć ze wszystkich sił, lecz z jego ust nie dobywał się żaden dźwięk. A potem znalazł się wprost nad wyczyszczoną do połysku mosiężną barierką. Poleciał na drugą stronę i, być może na widok mijanej kaskady, zrodziła się w jego głowie myśl, że po prostu nurkuje, że za chwilę najnormalniej w świecie zacznie pływać w powietrzu. Gorączkowo pracując nogami, z szybkością stu pięciu mil na godzinę uderzył brzuchem o leżącą siedemdziesiąt pięć stóp niżej marmurową posadzkę. Niektóre gazety, jak „Post" czy „Daily News", poświęciły śmierci Townsenda całą pierwszą stronę. Było to jakby zesłane przez niebiosa zakończenie historii z włamaniem z początku tygodnia, którą redakcje rozdmuchały do rozmiarów sensacji. „New York Times" również odnotował śmierć Townsenda na pierwszej stronie, ale tylko na jednej kolumnie w dolnym rogu, obszerniejszą informację umieszczając w rubryce zgonów. Dziennikarze zastanawiali się przede wszystkim, czy Townsend popełnił samobójstwo, czy też zginął na skutek upadku. Zarówno „Post" jak i „Daily News" rozpisywały się o przewróconym wiadrze oraz kałuży mydlin, zwłaszcza że nic w tej sprawie nie ustalano. Były jeszcze zdjęcia wiadra, ale wydawcy nie puścili ich do druku wychodząc z założenia, że worek ze zwłokami albo dziewczyna w bikini zainteresują czytelników znacznie bardziej. „New York Times" w ogóle nie wspominał o kontrowersjach, jakie wywołała śmierć jubilera. Utrzymana w rzeczowym tonie notatka w „Timesie" odzwierciedlała stanowisko policji i lekarzy. Townsendowi nie brakowało powodów do załamania. Jego śmierć nosiła wszelkie znamiona samobójstwa. Wiele miejsca w tekście poświęcono przebiegowi kariery Townsenda. Informacje na ten temat zostały zaczerpnięte z pośmiertnej biografii, która podobnie jak pośmiertne biografie innych znanych osobistości, czekała na swoją kolej w redakcyjnym archiwum. 32 Od włamania upłynęło osiem dni