Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— On im na to: „Jakeście mnie zostawili na drodze związanego w worku, pić mi się chciało, takem się taczał z miejsca na miejsce, ażem się zatoczył do rzeki, myślę sobie: nie napiję ja się innaczej, tylko trzeba wskoczyć w wodę; puściłem się naraz, gruch z brzegu w rzekę i napiłem się. Przyszły do mnie raki, nożycami swemi worek rozcięły, a żem dużo przez was użył biedy, tak mi dał Pan Jezus, com ujźrał stado wołów pijące wodę w rzece. Jak przyskoczę, jak zacznę zabiegać, zaganiać i zagnałem do domu. Mówił mi Pan Jezus: „Wojtusiu, Wojtusiu, gdy te woły wypo-trzebujesz, przyjdź w to miejsce, wnijdź w środek rzeki, a tam ja dla ciebie uczynię, że zawsze woły zobaczysz, wiele razy zechcesz". Żydzi niezmiernie rozciekawieni i chciwi, pytają czśmprędzej chłopa, aby im powiedział, w którym to miejscu woły darowane od Pana Jezusa widział, że oni tam pójdą 1). On się droży; wreszcie !) Inna wersya wyraża się w ten sposób: „Jeden żyd był taki, co miał parobka katolika, co nm było Wojtek. Więc on ś niemi (żydami) takie różne kawałki płatał, coś im robił na przykre. Jak ich wióz(ł) tak im różnie na złość robił. Prosili go zęby noclig mieli; więc ón im noclig dał,w lesie. A tam mrowisko okrutne jest; kazał im się pokłaść do okoła wele tego mrowiska gębami; te mrówki im nalazły do oców, do gęby, do brody. Na drugą noc juz nocować nie chcieli w lesie. „Coś ty Wojtek zrobił, co nas tak cosik skąsało?"— On mówi ze to: „Nie wierzcie, bo to są lasowe wsy". Ale óni na tem nie przestają, nie chcą juz lezyć na ziemi, bo się boją; prosa zęby wysoko byli. On jóm dał legowisko na sośnie; była sosna gęsta; oni wleźli, pochytali się między gałęziami i chcieli spać. Ale ich ręce bolały trzymać się tych. gałęzi, a on Wojtek woła na nich ze: „Spuscaj się, jeden podrugiem." Uwiązało się ich kiełku n jednego. Ten co przy drzewie rękami się trzyma, woła: że go ręce bolą 13* 196 im mówi: „Jak mi dacie garniec wódki, to wam pokażę". — «Miły Wojtek, oto masz garniec wódki, tylko mnie prędzej zaprowadź", krzyczy sam arendarz. — Jak się Wojtek napił i Resztę z flaszką schował, mówi żydom: „Pójdźcie wszyscy za mną". »-» Lecą oni za nim w dyrdy aże trzewiki pogubili, nawet i Żydowice wyruszyły z bachorami. Kzeka była głęboka i miała srogie brzegi. „Otóż teraz", rzekł Wojtek, „który z was chce mieć woły, niech wskoczy do środka rzeki, i niech ręką kiwa na znak co zobaczy, bo z pewnością woły wyjdą." Arendarz, że miał chrapkę na woły, hyc pierwszy do wody, tylko mu myckę widać; wyciągnął rękę i niby kiwa na innych: „Ej waj, kim, kim!"— „Ej waj!" krzyknął szkolnik, „czego woła?"—„Woły, woły, pewno widać!" wrzeszczą drugie żydy i jeden po drugim wskakuje do wody. Starsi się utopili; młodsi utaplali w wodzie, a wołów nie było. — Ale nie było też i Wojtka na brzegu, bo jak drapnął z wódką za ogranicę, tak nie powrócił bo ma suche. Wojtek mu mówi tak: „popluj se!"—On się puścił, chciał .se popluć; temcasem wsyscy bach! na kupę. Jeden woła: „moja ręka"; drugi woła: „wybiłeś mi oko"; trzeci powiada: „oh! juz nie wstanę, Wojtek, coś mi zrobiuł". Oni jak powstali wsyścy, i się poretowali, więc go wzięli (Wojtka) i zapakowali we wór, wzięni go na wóz i wieźli go do wody do głębokiej, utopić. A on woła na drodze ze: „Nie bede zydoskim rabinem ani królem, bo nie umie cytać ani pisać". Zydy jak łakome na piniądze i na różne rzecy, i na katolikowe życie, wszyscy gromadą polecieli po kij do łasa, boby jeden nie uniós(ł). I nadchodzi insy zyd, usłysał ze on wrzescy w tym worku, domaga mu się (zyd), ze: „ja będę rabinem albo , królem zydoskim, bo umie cytać i pisać". Więc wypuścił Wojtka z worka, a zydek ten jeden wlaz(ł) do worka. Zydy jak salone, przyleciały jak na zgubę na Wojtkowe życie. Wzięli jego wsyscy hurmem i do wody wrzucili (tego zydka z workiem), a Wojtek posed w inną drogę. Wziąn sobio wstążek, przeźradełek, wziąn pod tem brzegiem kaj jego mieli topić, naprzybijał i nawiesił. Sam wsiad(ł) do ty bryki co z żydami jechał i jechał. Zydy go się pytają: „Zkądeś ty wzion taki bryki, kiedy my ciebie utopili". — A ón powiada: „Myśleliście, żeście mi wielką rzec zrobili; a ja tam w wodzie różności, piękne rzecy, zwierciadła, dostał; ja se dostał konie i brykę, chotcie wy do wody, zobacycie co haw jest". Zydy jak łakome do wsyćkiego majątku, pośli, zaźreli, zobacyli ze są tara wstęgi i przeźradła (bo się zydy odbijali w wodzie), myśleli ze i Óni wsyćko wezną. Pytają się Wojtka: „jakby wziąść".—Wojtek mówi: „właź pirwej jeden". Jeden właz głęboko, wystawiuł rękę bo się topił... woła... nimoze juz wołać ino bełkoce: haw, haw! (tu, tu,) bo mu wody nalazło do gęby. Wojtek mówi do drugich: „właźcie prędzej, bo sam nie da ón rady, nimoze dźwigać". Zydy jak łakome, jeden na drugiego hyc, wskakował. Chciał ich wsyćkich potopić