Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kiedy Kimeran i Thefona odnajdą pieczarę, pomożecie przenieść Shevonara. - Ktoś powinien powiadomić pozostałe Jaskinie, że potrzebujemy pomocy - dodał Brameval. - Jondalarze, czy mógłbyś odwiedzić je w drodze powrotnej i opowiedzieć wszystkim, co się stało? - spytał Joharran. - I poprosić o rozpalenie ogniska sygnałowego, kiedy dotrzesz do Skały Dwóch Rzek - dorzucił Manvelar. - Dobry pomysł - pochwalił Joharran. - Pozostałe Jaskinie od razu będą wiedziały, że wydarzyło się coś złego, i będą oczekiwały gońców. - Przywódca Dziewiątej zbliżył się do jasnowłosej kobiety z dalekich stron, która pewnego dnia miała stać się członkinią jego Jaskini, a być może także Zelandoni, ale już teraz starała się pracować ofiarnie na rzecz społeczności. - Aylo, zrób dla niego, co tylko w twojej mocy. Sprowadzimy jego kobietę i Zelandoni tak szybko, jak się da. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zwróć się do Solabana. On dopilnuje, żebyś nie czekała długo. - Dziękuję, Joharranie - odrzekła znachorka, po czym odezwała się do Jondalara: - Jeśli powiesz Zelandoni, co się stało, na pewno będzie wiedziała, co powinna wziąć ze sobą, ale poczekaj jeszcze, aż przejrzę zawartość mojej torby. Być może poprosisz o kilka dodatkowych ziół. I weź ze sobą Whinney. Załóż jej włók, jest bardziej przyzwyczajona do ciągnięcia ładunku niż Zawodnik. Możesz nawet posadzić na włóku Zelandoni, a partnerkę Shevonara na grzbiecie klaczy, jeśli tylko będą chciały. - No, nie wiem, Aylo. Zelandoni jest dość ciężka - zaoponował Jondalar. - Jestem pewna, że Whinney sobie poradzi. Musisz tylko przygotować na włóku wygodne siedzisko dla donier - odrzekła uzdrowicielka, spoglądając na swego mężczyznę z ukosa. - Prawdą jest to, że większość ludzi nie nawykła do podróżowania konno. Kobiety na pewno będą wolały iść pieszo, ale przecież będą miały ze sobą namioty i zapasy. Tak czy inaczej, włók będzie potrzebny. Ayla zdjęła z grzbietu klaczy kosze podróżne i założyła uździenicę na jej kształtny łeb, koniec linki wręczając Jondalarowi. Mężczyzna uwiązał postronek do uprzęży ogiera, pozostawiając tyle luzu, by Whinney mogła bez kłopotu podążać za nim, po czym wskoczył na grzbiet Zawodnika. Klacz jednak nie miała w zwyczaju puszczać przodem swego potomka, to on zawsze biegł jej śladem. Teraz więc, mimo że Jondalar dosiadał ogiera i kierował nim za pomocą wodzy umocowanych do uździenicy, Whinney biegła na czele, w niepojęty sposób wyczuwając właściwy kierunek. Konie zawsze są skłonne słuchać swych ludzkich przyjaciół, pomyślała Ayla, z uśmiechem obserwując odjeżdżających. Pod warunkiem, że nie koliduje to z ich pojęciem o właściwym porządku rzeczy. Odwróciwszy się, znachorka zauważyła, że Wilk obserwuje ją uważnie. Dała mu sygnał, że ma pozostać na miejscu, nim konie uniosły Jondalara ku Dziewiątej Jaskini, więc teraz czekał cierpliwie na nowe rozkazy. Wewnętrzny, lekko ironiczny uśmiech wywołany myślą o końskich obyczajach szybko zgasł, gdy wzrok Ayli spoczął na mężczyźnie leżącym wciąż tam, gdzie powalił go rozpędzony bizon. Trzeba go przenieść, Joharranie - powiedziała cicho Ayla. Przywódca skinął głową i szybko zawołał na pomoc paru ludzi. Zaraz też zaimprowizowano coś w rodzaju noszy zbudowanych z kilku mocnych włóczni połączonych kawałkami ręcznie tkanej materii. Nim Thefona i Kimeran powrócili z wieściami o odnalezieniu w pobliżu niewielkiego, skalnego schronienia, mężczyzna leżał już na symbolicznym posłaniu, gotów do drogi. Czterej łowcy unieśli nosze i ruszyli przed siebie, Ayla zaś przywołała Wilka i podążyła za nimi. Kiedy dotarli na miejsce, pomogła myśliwym pracującym już przy oczyszczaniu podłoża w niewielkiej niszy u stóp pochyłego wapiennego urwiska. Wiatr naniósł w to osłonięte miejsce sporo liści i pyłu; nie brakowało też zeschniętych odchodów hien - zapewne przed kilkoma sezonami padlinożerne drapieżniki miały tu swoje legowisko. Ayla z zadowoleniem stwierdziła, że w pobliżu znajduje się woda. W małej jaskini ukrytej w głębi niszy biło źródło wypływające na zewnątrz przez pęknięcie w skalnej płycie. Kiedy Solaban, Brameval i inni łowcy wrócili z zebranym chrustem, znachorka poprosiła ich o rozpalenie ogniska. Spełniając kolejne jej życzenie, wielu myśliwych oddało rannemu swe futra do spania, które - ułożone warstwami w sporą stertę - utworzyły dość wysokie posłanie. Mężczyzna ocknął się z omdlenia już wtedy, gdy pierwszy raz układano go na noszach, później jednak, nim orszak dotarł do kamiennego schronienia, ponownie stracił przytomność. Jęczał z bólu, kiedy przenoszono go na futrzane posłanie, i zaraz potem obudził się, krzywiąc się i oddychając z największym trudem. Ayla zwinęła spory kawał futra i podłożyła mu pod głowę, próbując znaleźć pozycję jak najwygodniejszą dla rannego. Mężczyzna usiłował uśmiechnąć się w podziękowaniu, lecz atak kaszlu sprawił, że z ust znowu pociekła mu krew. Znachorka otarła ją miękką skórką króliczą, którą zawsze przechowywała wraz z lekarstwami. Przy okazji dokonała szczegółowego przeglądu zasobów swej torby lekarskiej, zastanawiając się usilnie nad tym, czy nie zapomniała o jakimś sposobie na uśmierzenie cierpienia rannego. Odpowiednie właściwości miały na przykład korzeń goryczki i wyciąg z pomornika. Oba zioła łagodziły bóle wewnętrzne i skutki stłuczeń, ale nie dysponowała ani jednym, ani drugim