Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nie ulegało wątpliwości, iż Lorie to fascynująca dziewczyna. W normalnych okolicznościach jadłby teraz z nią kolację, przy grającej uwodzicielskie melodie orkiestrze, widząc w jej oczach obietnicę dalszego ciągu. Oczekiwałby, że skończy się to co najmniej randką następnego dnia. Lecz ona potraktowała go z kamiennym chłodem, chociaż utrzymywała, że go lubi, a nawet była gotowa ugryźć go, by jasno wszystko zrozumiał. Zapalił papierosa i nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo spuchnięty ma język. Przeszedł do małej brązowo-czarnej łazienki z mnóstwem buteleczek drogich wód po goleniu i zapalił światło nad lustrem. Potem wystawił język i obejrzał go. Bardzo dziwne było to, że szkarłatne ranki znajdowały się w pewnej odległości od siebie i było ich niewiele. Normalne, ludzkie ugryzienie jest zwykle łukowate, a to składało się z czterech oddzielnych ranek. Gene dotknął ich delikatnie i oniemiał. Wyglądało to tak, jakby ugryzł go duży pies. Przez długą chwilę stał przed lustrem, a gdy zadzwonił telefon, drgnął nerwowo. ROZDZIAŁ 2 To był Walter Farlowe, jego szef. Chciał przypomnieć, że następnego dnia o jedenastej odbywa się spotkanie dotyczące negocjacji w sprawie Indii Zachodnich i że oczekuje jego punktualnego przybycia. Gene odparł, iż dobrze się przygotował i wszystko jest w najlepszym porządku. - Czy ty przypadkiem nie masz kataru? - spytał Walter. - A czy mówię tak, jakbym miał? - Nie wiem. Mówisz dziwnie, jakbyś miał w ustach kluskę albo coś w tym stylu. - Ach, to - stwierdził Gene. - Ugryzłem się niechcący w język. Walter zachichotał. - Ugryzłeś się w język? Szkoda, że nie zrobił tego Henry Ness. - Chciałbym, żeby odgryzł sobie tę całą swoją cholerna głowę. Po odłożeniu słuchawki Gene nalał sobie kolejnego drinka i usiadłby dalej rozmyślać. W życiu politycznym zdobył sobie opinię kończącego wszystko, do czego się zabierał. Każda sprawa, każdy raport, każdy incydent był dokładnie udokumentowany, szczegółowy i zamknięty. Nieporządek przeszkadzał mu, a tak właśnie stało się w przypadku Lorie Semple. Oprócz tego, jego duma została naruszona po raz pierwszy od dwudziestu lat. Ta dziewiętnastoletnia dziewica nie tylko ugryzła go w język, lecz również poszczuła psami i zmusiła do ucieczki, pozbawiając uwięzionego między prętami angielskiego buta za siedemdziesiąt pięć dolarów. Sięgnął po książkę telefoniczną i poszukał nazwiska Semple. Tak jak oczekiwał, nie było go na liście. Przez chwilę stał dzwoniąc szklanką o zęby, po czym ujął słuchawkę i wykręcił numer. W końcu, pomyślał, jest dopiero po północy, a w Waszyngtonie niewiele panienek kładzie się spać o tej porze. Telefon zadzwonił jedenaście razy, zanim ktoś go odebrał. Zaspany dziewczęcy głos spytał: - Hallo? Kto mówi? - Maggie - powiedział najwyraźniej, jak potrafił - to ja, Gene. - Która godzina? - Och, nie wiem. Sądzę, że koło dwunastej. - Nie wiesz? Kupuję ci Jeager-le-Coultre za trzysta dolarów, a ty nie wiesz? - Nie bądź uszczypliwa. I tak nie spałaś, prawda? Maggie wydała długie, cierpliwe westchnienie. - Nie, Gene. Nie spałam. Czy którakolwiek dziewczyna mogłaby się utrzymać na stanowisku twojej sekretarki, gdyby spała? Wciąż czuwam, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Po prostu przez pewien czas czuwam nieco słabiej niż zwykle. Gene słuchał cierpliwie. - Maggie - powiedział - wiem, że to nieco niefortunnie, ale zastanawiałem się, czy mogłabyś wyświadczyć mi małą przysługę. - Zawsze tak mówisz! Gene, mam dzisiaj wolną noc! Czy dziewczyna nie może sobie od czasu do czasu pozwolić spokojnie na to, co czyni ją piękną? - Maggie, ty zawsze jesteś piękna, wypoczęta czy nie. - Nie wciskaj mi kitu. Co mam dla ciebie zrobić? - Pamiętasz francuskiego dyplomatę Jeana Semple? Umarł około trzech miesięcy temu w Kanadzie czy gdzieś tam. - Zgadza się. Rozszarpały go niedźwiedzie na polowaniu. - Dobrze, co więcej o nim wiesz? Rodzina? Dom? - Zupełnie nic. Dlaczego? Gene wziął telefon i poszedł z nim na kanapę. Na kolorowym ekranie telewizyjnym podnosiły się z grobów jakieś z zżarte przez mole monstra, a gromada przerażonych ludzi uciekała przed nimi w ciszy, wymachując ramionami. W tle nadal łagodnie brzmiała muzyka Mozarta