Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Gdybym tylko wiedział... Sądziłem jednak, że Talornin głosi wasze prawo. - Talornin znacznie przekroczył swoje kompetencje. A w tej chwili utracił je wszystkie. Jeśli wrócimy do domu, osobiście dopilnuję, by go usunięto. Ram zadrżał. W takiej sytuacji nie chciałby być w skórze Talornina. Pojazdem zatrzęsło, gdy Tich wrzucił wsteczny bieg i nacisnął pedał gazu do deski. Ram podświadomie zarejestrował, że mgła w korytarzu zaczyna rzednąć, lecz i tak nie widzieli choćby cienia J1. Faron popatrzył na niego badawczo. - Rozumiem, że masz poważne zamiary wobec tej dziewczyny. - Ona nie opuszcza moich myśli nawet na sekundę, gdy jestem przytomny - wyrwało się Ramowi z głębi serca. - Wieczorem śnię o niej na jawie, nocą w podświadomości. Tyle o niej myślę, że przez cały czas muszę się pilnować, by nie zapomnieć o mojej odpowiedzialności za całą ekspedycję. - Rozumiem, że ci bardzo trudno. - Tak. Po raz pierwszy w życiu kogoś kocham. Nie wiedziałem, że miłość potrafi mieć taką siłę. Czuł, że może zwierzyć się Faronowi. Nigdy wcześniej nie mógł z nikim o tym porozmawiać, a dopiero teraz, kiedy Indra zniknęła... Ciekawe, czy i w tej sytuacji Indra zachowa wrodzony optymizm, pomyślał zasmucony. - Widzisz, Faronie, tak bardzo się raduję, kiedy ją widzę, wystarczy nawet, że o niej pomyślę. Ona jest obdarzona niesamowitym wprost poczuciem humoru, rozjaśnia moje życie. Ten szelmowski błysk w oczach... Tak bardzo chciałbym stać się dla niej opoką... Głos zaczął mu drżeć. Miał wrażenie, że w serce wbijają mu się noże. Indra, ukochana, której pragnął ofiarować wszystko, lecz nie wolno mu było nawet na nią spojrzeć. A gdy dowiedział się, że to dozwolone, zniknęła. Jak on to wytrzyma? Teraz jednak należało myśleć o J1, z Indrą i resztą pasażerów na pokładzie. Faron i Ram przeszli do Ticha, gdzie zebrali się niemal w komplecie. - Nie mogę tego pojąć - powiedział Tich. - Gdzie się podziała mgła, która się tu unosiła? J2 wciąż się cofał, powoli, bo manewrowanie ciężkim kolosem posuwającym się do tyłu ciasnym, krętym korytarzem było ciężką pracą. Ale Tich mówił prawdę. Ziemistobrunatna gęstość w powietrzu rozwiała się. W blasku reflektorów wyraźnie dostrzegali skalne ściany. Widok ten nie napawał otuchą, ściany zbudowane były bowiem ze starych skał w rozmaitych odcieniach szarości i czerni. - Cofnęliśmy się już za miejsce, w którym ostatnio widzieliśmy światła J1 - mruknął Tich. - Jedź dalej! - bezgłośnie polecił Faron. - Czyżby oni chcieli, żebyśmy opuścili tunel? - zastanawiał się Dolg. - Wrócili do Doliny Róż? - Z wielką chęcią, jeśli tylko tam odnajdziemy J1! - wykrzyknął zapalczywie Ram. - Może właśnie dlatego nie możemy ich odnaleźć - powiedział Armas, jakby chcąc pocieszyć siebie i innych. - Oni mogą już być poza Górami Czarnymi. Może to dwa światy, między którymi łączność jest niemożliwa. Nikt nie odpowiedział. Nikt nie śmiał robić sobie płonnych nadziei. Ram czuł, że twarz sztywnieje mu ze strachu. To zniknięcie było tak nieprzewidziane. Owszem, w Górach Czarnych można się było spodziewać najbardziej zaskakujących zjawisk, lecz nie tego! Wprawdzie nie dotarli jeszcze do jądra gór, lecz już teraz lepiej rozumiał, dlaczego żaden z poprzednich wysłanników z Królestwa Światła nigdy nie powrócił. Tu czyhało przecież tysiąc niebezpieczeństw, a ich wyprawa korzystała zaledwie z jednej drogi prowadzącej do wnętrza. Czy inni próbowali już przedrzeć się przez Dolinę Róż? Chyba tak. Była wszak grupa, która opowiadała o wysokich, strzelistych drzewach i o różach. Oni także przepadli gdzieś w Ciemności. Wątpił jednak, by zapuścili się aż tak daleko. Róże na pewno ich pochłonęły. Dlaczego ta mroczna mgła zniknęła? Co się z nią stało? - Zatrzymajcie się! - zawołał Ram, bliski utraty rozumu z rozpaczy. Tich zahamował, Ram wyskoczył z J2. Podbiegł do skalnej ściany i gorączkowo jął ją obmacywać. Nic. Masywne, martwe kamienie, zimne, czarne, nieprzebyte. Powrócił do pojazdu i bez słów dał Tichowi znak, by cofał się dalej. Serce mu drżało. Przymknął oczy, wsłuchując się w równą pracę silnika. Nie tylko nad utratą Indry rozpaczał. Zniknął wszak także Jori, wesoły, beztroski Jori. Mała Sassa, ach, co robić? Chor, przyjazny Madrag, Yorimoto, który akurat dostał nowe życie. Oko Nocy, młody chłopak, na którego stawiali wszystko. Sol, również obdarzona możliwością nowego życia, i Kiro, jego dobry przyjaciel. Ram poczuł, jak żal ściska mu serce. Przez cały czas słyszał głosy Ticha i Armasa nawołujących przyjaciół. Na próżno. Dolg i Marco wzywali ich na swój sposób, podobnie jak Heike, Mar i Shira. Ale odpowiedzi nie otrzymał nikt. Wszędzie panowała martwa pustka. - Możemy wierzyć jedynie w to, że powrócili do Doliny Róż - mruknął Cień przygnębiony. - Tak - westchnęli inni. Uczepili się tej nadziei. Wkrótce jednak i ona zgasła. Nieoczekiwanie, dramatycznie, budząc śmiertelne przerażenie. Tich przycisnął wszystkie hamulce J2. - Co się stało? - zawołał Faron. Madrag popatrzył na niego oczyma pełnymi rezygnacji. Faron podszedł do okna w tyle pojazdu i wyjrzał. Reflektory świeciły w kierunku Doliny Róż. Objawiały straszną prawdę. Tędy nie było wyjścia. Nie zbliżyli się nawet do kamiennego usypiska, które przy wielkim wysiłku zdołaliby pewnie jakoś usunąć. Nie, znajdowali się wciąż gdzieś w jakimś miejscu w tunelu. Lecz tunel, którym się cofali, kończył się tutaj. Mieli przed sobą jedynie gładką, twardą skałę. Wielu wybiegło, żeby jej dotknąć, uderzyć w kamienną ścianę blokującą drogę. Była lita, nieprzenikniona. - Cóż za przeklęta czarodziejska kraina - syknął Cień, a Ram gotów był przyznać mu rację. Nigdy nie powinni byli podejmować próby dotarcia do źródła jasnej wody. Nie mieli już żadnej drogi w tył. Tunel się kończył, właśnie tutaj. Musieli posuwać się naprzód, ku środkowi Gór Czarnych. Droga ucieczki przez Dolinę Róż była odcięta. Przestała istnieć. A po J1, który miał znajdować się gdzieś między nimi a usypiskiem kamieni, nie pozostał żaden ślad