Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Zdawało mi się, że Gervaise'a bardzo interesowała archeologia, przynajmniej wtedy, gdy przebywał w Cador. - Zawsze przez jakiś czas czymś się entuzjazmuje, póki mu zapał nie minie. Mam nadzieję, że któregoś dnia natrafi na coś, co naprawdę będzie chciał robić, i wówczas będzie lepszy od innych. Od kiedy poznałam historię sir Elmore'a, często chodziłam do galerii i przyglądałam się jego portretowi. Pewnego dnia zastała mnie tam lady Mandeville. Nie słyszałam, kiedy weszła. Stałam przed portretem, który mnie ogromnie zainteresował, i zanim się spostrzegłam, matka Gervaise'a znalazła się tuż obok mnie. - To dobry portret, prawda? Jest w nim coś, co sprawia, że nasz pradziad wygląda na nim jak żywy. - A ja mam dziwne wrażenie, jakby się z nas śmiał. Potaknęła. - Czy znasz jego historię? - Tak! Marian mi opowiedziała. Przez chwilę milczała. Potem odwróciła się w moją stronę. - Ta słabość wciąż się pojawia w naszej rodzinie - zaczęła. - Ci, których dotyka, nie mają szacunku dla pieniędzy. Widzę, że ciebie rozsądnie wychowano, dlatego czuję, że mogę szczerze z tobą rozmawiać. Pochlebiły mi jej słowa. Wiedziałam, że mnie zaakceptowała jako synową, ale nie przypuszczałam, że aż tak dobrze myśli o moim wychowaniu i rozsądku. Spojrzała przez ramię i zniżyła głos. - Będziesz musiała uważać na Gervaise'a - mówiła cicho. - Wierzę, że sobie z nim poradzisz. Dlatego tak się cieszę, że zostaniecie małżeństwem. William i Henry są podobni do mnie, o nich się nie niepokoję. Ale Gervaise jest w każdym calu Mandeville'em. - Ach, tak? - Właśnie tak! Jego ojciec jest taki sam... Mandeville'owie to czarujący ludzie, ale nie mają szacunku dla pieniędzy. Musi się na nich uważać. Ja to robię bez przerwy, jeśli chodzi o sir Horace'a. Mówię ci to w zaufaniu; w przyszłości nie będziemy już do tej sprawy wracać... Gdy wyszłam za mąż za sir Horace'a i weszłam w tę rodzinę, jej finanse były w opłakanym stanie. Wniosłam ogromny posag. I od tamtej pory sama zarządzam majątkiem, dzięki czemu doprowadziłam rodzinę do dobrobytu. Może myślisz, że nie powinnam o tym z tobą mówić? Robię to, bo wiem, że jesteś rozsądną dziewczyną. Cieszę się, że właśnie ty wychodzisz za mąż za Gervaise'a. Jest czarującym młodzieńcem pod każdym niemal względem, ale także bardzo lekkomyślnym, jeśli chodzi o pieniądze. Należy do ludzi, którzy zupełnie nie umieją nimi gospodarować. Lubi je wydawać, przeciekają mu przez palce... Musisz go trzymać z daleka od zielonych stolików i miejsc, gdzie uprawia się hazard. Wierzę, moja droga, że ci się to uda, tak jak mnie się udało z jego ojcem... - uśmiechnęła się. - Powiedziałam ci to, bo chciałam, żebyś wiedziała, i sądzę, że postąpiłam słusznie. Będziesz bardzo szczęśliwa z moim synem. To dobry chłopiec i życzliwy dla ludzi. Byłby niemal doskonały, gdyby nie ta słabość... Uważam, że powinnaś zdawać sobie z tego sprawę... Pogładziła mnie po policzku i mówiła dalej: - Zapewne się dziwisz, że twoja przyszła teściowa w ten sposób do ciebie mówi. Robię to, ponieważ lubię ciebie i twoją rodzinę. Ufam ci. Wiem, że będziesz dobrą żoną dla Gervaise'a, taką, jaką ja jestem dla jego ojca. Po tych zwierzeniach między mną a panią Mandeville nawiązała się wielka przyjaźń. Dużo mi opowiadała o historii ich pięknej rezydencji. Zrozumiałam, że ten dom bardzo wiele dla niej znaczy i że darzy go szczególnym sentymentem, większym nawet niż pozostali członkowie rodu Mandeville'ów, choć weszła do rodziny jedynie przez małżeństwo. Była jak neofitka oddająca się nowej wierze z większą żarliwością niż ci, którzy się w niej urodzili. Gervaise, od kiedy się dowiedziałam o jego słabostkach, stał mi się jeszcze droższy. Zawsze uważałam, że mężczyźni stanowiący wzór wszelkich cnót są nudni i trudno z nimi wytrzymać. Nikt z bliskich nam osób nie proponował odłożenia daty naszego ślubu. - Dwa miesiące - twierdziła moja mama - to wystarczająco dużo czasu, by móc wszystko załatwić jak należy. Natychmiast po przyjeździe do Londynu weźmiemy się do przygotowań, Mandeville'owie zaś przyjadą do Kornwalii dopiero na wesele. Gdy rodzice weszli do mego pokoju, z ich miny poznałam, że zanosi się na poważną rozmowę. - Chodzi o intercyzę... - powiedział ojciec. - Nie chcę o niej nawet słyszeć - odparłam. - Musisz być rozsądna, moje dziecko - tłumaczyła mi mama. - Umowa przedślubna to zwyczajna rzecz; zawsze się w ten sposób ustala sprawy majątkowe. - Nie rozumiem, po co? To wygląda tak, jakbyście płacili Gervaise'owi, żeby chciał się ze mną ożenić... - Mylisz się - argumentował ojciec. - Pieniądze dadzą ci poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że nie przychodzisz do swego małżonka bez grosza przy duszy. - Gervaise'owi nie chodzi o pieniądze. Na pewno nigdy o nich nie myślał. - Jestem o tym przekonany - zapewniał ojciec. - Niemniej oboje z mamą chcemy, żebyś miała swoje pieniądze... i... Przez chwilę zagryzał wargę i milczał, ale mama podjęła przerwany wątek: - ... Pieniądze będą zdeponowane na twoje nazwisko. Zawsze będziesz mogła na nie liczyć. Rozumiesz? Nie będzie ich też można łatwo ruszyć. Najpierw trzeba się będzie porozumieć z adwokatem. - Nie wiem, po co to wszystko? - Działam zgodnie z sugestią sir Horace'a i lady Mandeville - wyjaśnił ojciec. - Właśnie oni mi poradzili, żebym tak postąpił. Chcieli, aby twoje pieniądze były odpowiednio zabezpieczone, by uniemożliwić zbyt łatwy do nich dostęp. - Ich zdaniem Gervaise bywa nieco lekkomyślny, jeśli chodzi o wydawanie pieniędzy, i sądzą, że byłoby lepiej trochę mu je utrudnić... - dodała mama. - Wolałabym, żebyście tego nie robili - powiedziałam. - Wierz mi, że taka praktyka jest całkowicie na miejscu, Angelet! - przekonywała mnie mama. - Zawsze się tak postępuje. Mnie się jednak takie załatwienie sprawy nie podobało, a zwłaszcza bolała mnie uwaga, że Gervaise'owi nie można bez reszty ufać. Rozmowa o intercyzie zakłóciła nieco moje szczęście. Dano mi wyraźnie do zrozumienia, że Gervaise miewa czasem nieco ekstrawaganckie pomysły, że nie zastanawia się nad wydatkami i bywa nieraz przesadnie hojny... To prawda, pomyślałam, przypomniawszy sobie, ile pieniędzy ofiarował kwiaciarce, kupując mi bukiecik fiołków. Nie widziałam niczego złego w tym, że chciał ludziom sprawiać radość