Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Druhu! Patelnia zaczyna. Czarne Stopy najlepiej wiedzą, że ja już nigdy... - jęknął zgnębiony głos. - Odszczekałem przy świadkach. - I dobrze - zgodził się Patelnia. - Ja cię przecież nie posądzam, ale teoretycznie chcę mieć jasną sytuację, w razie czego. - Żarty żartami - powiedział Andrzej Wróbel. - Musimy jednak pamiętać: ani się obejrzymy, jak przeleci sierpień i już mamy rok szkolny za pasem. Od razu trzeba zwrócić uwagę, żeby Tadka nie spotkały jakieś przykrości w szkole czy w internacie. - Wiem! - krzyknął Marek Osiński głośno, jakby nawoływał z na- miotu nad Lubrzanką. - Tadek Pióro powinien zostać dyrektorem na- czelnym teatru kukiełkowego. Maciek Osa miał poważne wątpliwości. - Czy on się na tym zna? - Teatr to nie kuchnia - zaperzył się Marek. - On będzie do rozka- zywania, my od roboty, a cała sława spłynie, rzecz prosta, na niego. - No, więc dobrze - włączył się Bochenek. - My już mamy spore doświadczenie, przypomnijcie sobie nasze kukły. Naszą Radę Drużyny wypchaną kocami. - Wiadomo! - krzyknął entuzjastycznie Korek, wstając i prostując się. - Rada Drużyny wykonana z koców na naszej pierwszej warcie, to było coś! Umiemy się do tego zabrać, jak nikt inny. Pamiętacie, jak nam wyszły te maszkary?! Głębokie chrząknięcie przerwało dalsze słowa Korka. - Korek! Nie bądź taki ważny! -zawołał Marek Osiński. Bochenek poparł Osińskiego: - Pewno! Wtedy, na Kamieniu, chciałeś byćważniak, wysyłałeś Mar- ka spać, a teraz "umiemy się do tego zabrać". Oboźny kręcił się dziwnie pod rozbawionymi spojrzeniami harcerzy, wreszcie machnął ręką. - Najważniejsze, druhowie, że wasze kukły były w programie telewi- zyjnym, a później na filmie, w kronice filmowej. Moja ciocia je widziała, Jan I Miękki widział i podobno wypadły jak żywe. Niewątpliwie nabrali- ście sporo doświadczenia. - Yhy! - zawołał w oddali na korytarzu stłumiony głos woźnego, za- jętego pielęgnacją szczeniąt. - Zwłaszcza pan druh oboźny to już wy- pisz, wymaluj, ten sam, jak żywy. Zgadłem od razu. Po nosie żem poznał. Ogórek to był czy marchew? - A więc, postanowione - surowym tonem oświadczył groźny oboź- ny, daremnie próbując osłabić efekt słów Jana I Miękkiego. - Postano- wione! Tadek Pióro na czele teatru kukiełek. I jeszcze jedno: zarządzam konkurs psów. Umyte, wyszczotkowane szczenięta, które przywieźliśmy z Gór Świętokrzyskich, porównamy z waszymi domowymi Azorami, Pi- kusiami, Burusiami czy Łatkami. Mam nadzieję, że pacjentom impreza ta sprawi radość. - Hurrra! - Druh groźny oboźny niech żyje sto lat! - Wcale nie groźny jest nasz oboźny, tylko morowy, chociaż surowy -krzyczeli zachwyceni nowym programem zajęć drużyny. Po rozum do głowy Felek i Błyskawica niosą długą, niską ławę. Różnica wzrostu powoduje, że potykają się, obijają sobie nogi, nie mówiąc o pomrukach w rodzaju: -Tyko chmielowa... - Nietoperz-uszatek. Felek zdenerwował się nagle, postawił na ścieżce ławę, zatrząsł gniew- nie rękami. - Przecież uszami nie dźwigam, odczep się, tyko chmielowa! Teraz będziesz nosił sam! Zaperzeni, nawet nie spostrzegli, że ich niezbyt skoordynowane wysił- ki obserwuje druh Andrzej Wróbel, dopiero głos odzywający się tuż obok podrzucił ich. - Usiądźmy więc we trzech na tej ławie, skoro już ją postawiliście i zaczniemy od pójścia... Zdębieli. Reszta słów umknęła im, bo druh Wróbel wymówił je szep- tem. Felek zdążył mrugnąć lewym okiem, co powodowało zawsze skrzywie- nie połowy jego twarzy i podjeżdżanie policzka do góry; chciał jednak ostrzec Błyskawicę, że ani chybi teraz obaj padną ofiarą j akiegoś koncep- tu Andrzeja Wróbla. Błyskawica podzielał ten pogląd i chociaż był jesz- cze wściekły na Felka, dał mu znak ustami wygiętymi w smutną podków- kę, że myśli podobnie. Drużynowy usiadł, wskazał miejsce obok siebie i usłyszał znowu ten dziwny, zagadkowy, pierwszy raz obserwowany sposób mówienia. Co to znaczy?! - Klapnijcie no tu sobie obaj, bo widzę, że zapomnieliście iść psz, psz, psz. Spojrzeli na siebie twarzą w twarz, Felek uniósł głowę. Błyskawica przygarbił się i równocześnie zrobili straszliwego zeza, co jednak w naj- mniejszym stopniu nie rozjaśniło ich myśli. - Widzę - mówił Andrzej Wróbel, patrząc po gałęziach drzew z tym niby uśmiechem tak dla niego charakterystycznym - widzę, że zastępo- wy Maciek Osa lekceważy swoje obowiązki. Teraz już i zezować im się odechciało: skoro drużynowy z ich powodu wytacza zarzuty pod adresem ulubionego zastępowego, Maćka Osy, to blady strach zajrzał im w oczy. A drużynowy nic. Milczy. Głową kiwa z ubolewaniem. Felek pierwszy odzyskał nędzne szczątki równowagi. - Druhu! Myśmy nic nie zrobili. Naprawdę! - Nic a nic - poparł go Błyskawica. - No właśnie! - krzyknął z gniewem drużynowy. -Tymczasem za- stępowy powinien był was pouczyć, że zanim się człowiek weźmie do pra- cy, musi przedtem usiąść i pójść psz, psz, psz. Olśnienie spadło na nich równocześnie. - I pójść po rozum do głowy!! - krzyknęli chórem, zrywając się z ła- wki, jakby zamierzali gnać stumetrówkę. Wygrzewający się w słońcu kot umknął w popłochu. - Siadajcie więc i powiedzcie. Jeżeli dwaj ludzie mają zamiar coś nieść, to czy sprawa ich wzrostu jest bez znaczenia? Pomyślcie. Spojrzeli na siebie z niechęcią. - Bo druhu drużynowy - zaczął Felek ponuro i zazdrośnie - Błys- kawica tak urósł w Górach Świętokrzyskich, tak się wyciągnął, jakby chciał zobaczyć co tam jest po drugiej stronie za Radostową