Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Żadnych znaków. Ale czego można się było spodziewać, skoro tkwili zamk- nięci w budynku, odcięci od żywiołów, które mówią wyraźnie, jeśli się umie słuchać. Kapitan słyszał deszcz bębniący o Świątynię ni- czym wojenne werble. Czy ludzie naprawdę sądzili, że bogowie przerwą żeglowanie statkiem świata, aby tego wszystkiego wysłuchiwać? Gdyby nikt nie trzymał steru, statek świata musiałby dryfować bez celu, osiąść na mieliźnie albo rozbić się o brzeg. Orkowie wiedzą, że bogowie są zajęci, i szanują to. Kiedy orkowie rozmawiają z bogami, a czy- nią to tylko w razie największej konieczności, mówią zwięźle. Kapitan znów zasnął. Obudził się, kiedy szamanka szturchnęła go łokciem w żebra. Usiadł wyprostowany, czujny. Król Tamaros stał przed ołtarzem, gdzie spoczywał kamień nakryty purpurowym aksamitem obrze- żonym złotem. Książątko, Dagnarus, stał z ojcem przy ołtarzu. Król wyciągnął rękę i zdjął aksamitną narzutkę. Kapitan był pod wrażeniem. Ludzie nazwali to „kamieniem", co dla niego było jednoznaczne z „kamykiem" — słowem, które irytowało ludzi. Lepszym określe- niem byłby „klejnot". Gdyby ludzie powiedzieli mu, że chcą mu dać klejnot, może potraktowałby sprawę poważniej. Kamień Władzy był w istocie jednym z najpiękniejszych klejno- tów, jakie Kapitan widział w swoim długim życiu. Idealna pirami- da, na której gładkich bokach tańczyły tęcze. Szamanka westchnęła i kiwnęła głową. Jak na razie, znaki były dobre. Bardzo dobre. Ale deszcz wciąż padał. Kapitan pozostał czujny. Król Tamaros wyciągnął dłoń nad Kamieniem Władzy. Jego modlitwa była krótka i do rzeczy. Kapitan wysłuchał jej z aprobatą. — Ja, Tamaros, król Vinnengael, wzywam bogów, aby podzie- lili ten Kamień Władzy, by przez jego podział nasze cztery rasy stały się jednością. Kapitan poczuł, że króla otacza moc bogów. Z przejęcia wstrzy- mał oddech. Szamanka z szacunkiem pochyliła głowę Rozległo się bicie w dzwony, cztery różne dźwięki, a wszystkie szlachetne. Przy każdym uderzeniu dzwonu na kamieniu pojawiała się rysa. Pirami- da otworzyła się jak kwiat. W blasku świec zamigotały cztery kry- ształowe wierzchołki. '.'.,. u • Publiczność westchnęła. Zebrani na scenie byli przejęci naboż- nym podziwem, nawet elfy, które tym razem nie usiłowały ukryć swojego zachwytu. , Król Tamaros zmówił modlitwę dziękczynną - którą Kapitan znów przyjął z aprobatą, czując, że bogowie zasłużyli sobie na nią. Król wziął jedną część diamentu z ołtarza i podnosząc ją wysoko, żeby wszyscy mogli zobaczyć, powiedział donośnie: L Bogowie dają tę część Kamienia Władzy naszym przyja- ciołom i braciom, elfom. Wręczył diament książątku. Dagnarus przyjął go z rozszerzonymi oczami. Był bardzo blady, przejęty powagą ceremonii oraz spoczywającą na nim odpowie- dzialnością. Przyjąwszy kamień, odwrócił się, po czym krocząc po- woli i godnie, zaniósł diament Tarczy Boskiego. Tarcza był tak poruszony, że przygładzając szaty, padł na kolana. - W imieniu Boskiego ja, Tarcza Boskiego, przyjmuję Ka- mień Władzy. Niech nasi przodkowie zaniosą bogom nasze dzięki za ten dar. Książątko zaniosło kolejny diament krasnoludom. Wódz krasnoludów nie ukląkł. Krasnoludy przed nikim me zgi- nają kolan, nawet przed bogami. Wódz krasnoludów zmierzył kry- ształ spode łba, gdyż krasnoludy odnoszą się do magu nieufme. Pragnął go głównie dlatego, że inni też otrzymywali swój kawałek, a także dlatego, że mu się prawowicie należał. Ale wzdragał się przed dotknięciem go. Publiczność zaczęła szemrać. Na policzki książątka buchnął ru- mieniec. Spod rzęs zerknął na ojca, licząc na jakąś wskazówkę. Najwyższy Mag odkaszlnął lekko, choć z naganą, czego jednak krasnolud w ogóle nie zauważył; przyzwyczajony do grzmotu ko- pyt o ziemię, zareagowałby dopiero na dźwięk rogu. Wreszcie kras- nolud rozwiązał problem: ręką uczynił gwałtowny gest, którym przekazywał diament Dunnerowi Bezkonnemu. Dunner uśmiechnął się do książątka. Widać było, że lubi chłopca. Kapitan zapisał to jako kolejny plus na koncie książątka. Dagnarus uśmiechnął się, podając kryształ Dunnerowi, który w imieniu swe- go wodza przyjął go pochyleniem głowy i gorączkowym, niemal niezrozumiałym dziękczynieniem wypowiedzianym do bogów. Dun- ner, jak widział Kapitan, złapał diament kurczowo, jak tonący ork, który chwyta się liny. Po pomarszczonym policzku krasnoluda spły- nęła łza i znikła w brodzie. Dunner patrzył prosto przed siebie, ale było jasne, że nie widział, co się dzieje wokół. Wódz krasnoludów z ulgą skinął głową. Nadeszła kolej orków. Kapitan stanął w całej swej okazałości. Dagnarus ostrożnie ujął diament i zaniósł go Kapitanowi, który pra- wie nie zwracał uwagi na ludzkie dziecko. Kapitan wpatrywał się żarliwie w klejnot. Odwrotnie niż krasnolud, pragnął wziąć cenny przedmiot w dłonie, przyjąć go w imieniu swego ludu, lecz pozostała nie rozwiązana kwestia złych znaków. Deszcz padał coraz mocniej. Kapitan spojrzał na szamankę. Siedziała na krześle Najwyższego Maga (ledwie się w nim mie- szcząc, gdyż była to potężnie zbudowana kobieta ork) i długo pa- trzyła w kryształ. Słyszała deszcz, budynek zdawał się od niego drżeć