Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
To miej- sce jest świetne, pomyślał. Uśmiechnął się jak zdobywca i po- wiedział: - Jestem Toby Temple. Alice Tanner wstała i podeszła do niego. Jej lewa noga tkwi- 70ła w ciężkiej metalowej szynie. Utykała z wprawą człowieka, który musi od dawna z tym żyć. Choroba Heinego-Medina, zdecydował Toby. Nie wiedział, czy zrobić jakąś uwagę na ten temat, czy nie. - Więc chce pan się zapisać na nasze kursy. - Bardzo. - Mogę spytać dlaczego? Odpowiedział z udaną szczerością: - Ponieważ wszędzie, gdzie tylko się udam, słyszę o waszej szkole i wspaniałych sztukach, które wystawiacie. Założę się, że pani nie zdaje sobie sprawy, jak dobrą opinią cieszy się to miejsce. Przez chwilę przyglądała mu się badawczo. - Zdaję sobie sprawę. I dlatego staram się trzymać z daleka wszelkich oszustów. Toby poczuł, że zaczyna się rumienić. Przywołał więc swój chłopięcy uśmiech i skomentował: - Z pewnością wielu z nich usiłuje się tu wepchać. - Sporo - zgodziła się z nim pani Tanner. Spojrzała na wizy tówkę, którą trzymała w ręku. - Toby Temple. - Prawdopodobnie nie słyszała pani tego nazwiska - wyjaś nił - ponieważ przez ostatnie dwa lata... - Grałem w Anglii w repertuarze klasycznym. - Zgadza się. Alice Tanner spojrzała na niego i powiedziała spokojnie: - Panie Temple, Amerykanom nie wolno grać w Anglii w repertuarze klasycznym. Brytyjski związek zawodowy akto rów nie zgadza się na to. Toby poczuł nagły skurcz w dołku. - Należało sprawdzić to wcześniej i zaoszczędzić nam obojgu niemiłej sytuacji. Przykro mi, ale przyjmujemy tylko profesjonalistów. - Ruszyła w kierunku biurka. Rozmowa była skończona. - Stać! -jego głos był jak uderzenie biczem. Odwróciła się zdumiona. W tym momencie Toby sam jesz- 71 cze nie wiedział, co powie czy zrobi. Wiedział tylko, że ważyły się jego losy. Stojąca przed nim kobieta tarasowała mu drogę do wszystkiego, o czym marzył, dla zdobycia czego pracował w pocie czoła, i nie miał zamiaru jej na to pozwolić. - Nie osądza się zdolności za pomocą reguł, proszę pani! No, więc dobrze - nigdy nie grałem. A dlaczego? Bo ludzie ta cy jak pani nie dali mi szansy. Rozumie pani? - Był to głos W.C. Fieldsa. Alice Tanner otworzyła usta, by mu przerwać, lecz Toby nie pozwolił na to. Głosem Jimmy'ego Cagneya powiedział jej, że powinna dać biednemu chłopcu szansę, udając Jamesa Stewarta zgodził się z poprzednikiem; jako Clarke Gable marzył o współpracy z tym chłopcem, a jako Cary Grant wyrażał opinię, że chłopak jest wspaniały. W gabinecie znalazł się raptem cały zastęp naj świetniej szych gwiazd Hollywood i wszyscy opowiadali śmieszne dykteryjki, jakie Toby'emu Temple'owi nigdy przedtem nie przyszły do głowy. Słowa, dowcipy wprost wylewały się z niego w szalonej desperacji. Był jak człowiek tonący w mrokach własnej niepamięci, który kurczowo chwytał się słów, gdyż tylko słowa, niczym tratwa ratunkowa, mogą utrzymać go na powierzchni. Spocony biegał po pokoju, naśladując ruchy każdej osoby, która mówiła. Przeszedł sam siebie, wpadł w trans, zapominając, gdzie się znajduje i czego tu szuka, dopóki nie usłyszał słów: „Przestań! Przestań!" Alice Tanner aż płakała ze śmiechu. - Przestań! - powtórzyła, z trudem łapiąc oddech. Powoli Toby wrócił na ziemię. Pani Tanner wyjęła chustecz kę i otarła sobie twarz. - Pan jest wariatem - powiedziała. - Czy pan o tym wie? Toby gapił się na nią, czując, jak duma i podniecenie powoli wypełniają go i unoszą pod niebiosa. - Podobało się, co? Alice Tanner potrząsnęła głową, wzięła głęboki oddech, żeby opanować śmiech, i powiedziała: - Nie, nie bardzo. 72 I Wściekły Toby spojrzał na nią. Śmiała się z niego, nie z jego dowcipów. Zrobił z siebie durnia. - W takim razie z czego pani się śmiała? - spytał. Uśmiechnęła się i odpowiedziała spokojnie: - Z pana. To było najbardziej szalone przedstawienie, jakie kiedykolwiek widziałam. Gdzieś, za tymi wszystkimi gwiazda mi filmowymi, siedzi ukryty młody i bardzo utalentowany człowiek. Nie musi pan naśladować innych