Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kiedy narkotyk w zupie ponownie pokonał narkotyk w trzcinie, Roland poczuł wdzięczność... lecz po raz pierwszy, odkąd tu trafił, miał senne koszmary. We śnie spoglądał z góry na rozdęte ciało w miejskim korycie i myślał o wpisie w księdze zatytułowanej REJESTR PRZESTĘPSTW I KAR. Zielony lud przegnany z miasta, głosił wpis i może zielony lud naprawdę został przegnany, ale potem przybyło gorsze plemię. Siostrzyczki z Elurii, tak się nazwały. A za rok mogą się nazywać Siostrzyczki z Tejuas albo z Kambero, albo z innej odległej wioski na zachodzie. Przybyły ze swoimi dzwoneczkami i robakami... skąd? Kto wie? Czy to ważne? Cień padł na mętną wodę w korycie. Roland próbował się odwrócić i spojrzeć mu w twarz. Nie mógł; skamieniał w miejscu. Potem zielona ręka chwyciła go za ramię i obróciła. To był Ralph. Na głowie miał melonik włożony na bakier; medalik Johna Normana, czerwony od krwi, wisiał mu na szyi. - Buu! - krzyknął Ralph, rozciągając wargi w bezzębnym uśmiechu. Podniósł wielki rewolwer z wytartą rękojeścią z drewna sandałowego. Kciukiem odciągnął spust... ...i Roland ocknął się gwałtownie, drżąc na całym ciele, skórę miał spoconą i lodowato zimną. Spojrzał na łóżko po lewej. Puste, prześcieradło naciągnięte i schludnie podwinięte, poduszka w śnieżnobiałej poszewce. Po Johnie Normanie nie zostało ani śladu. Jakby to łóżko stało puste od lat. Roland został teraz sam. Boże pomóż, był ostatnim pacjentem Siostrzyczek z Elurii, tych słodkich i cierpliwych sióstr miłosierdzia. Ostatnia ludzka istota jeszcze żywa w tym strasznym miejscu, ostatnia z ciepłą krwią w żyłach. Roland, wisząc w powietrzu, zacisnął w pięści złoty medalik i spojrzał na długi rząd pustych łóżek po drugiej stronie przejścia. Po chwili wyjął jedną trzcinę spod poduszki i ugryzł. Kiedy Mary przyszła piętnaście minut później, rewolwerowiec wziął od niej miskę z wszelkimi oznakami słabości, której nie odczuwał. Tym razem owsianka zamiast zupy... ale nie wątpił, że podstawowy składnik pozostał ten sam. - Jak zdrowo dziś rano wyglądasz - zauważyła Wielka Siostra. Sama też wyglądała dobrze - żadne falowanie twarzy nie zdradzało ukrytego pod nią wiekowego wampira. Smacznie sobie podjadła i posiłek ją wzmocnił. Żołądek podjechał Rolandowi do gardła na tę myśl. - Toż ty lada chwila staniesz na nogi, gwarantuję. - Gówno prawda - warknął Roland gburowato. - Postaw mnie na nogi, to zaraz będziesz mnie zbierać z podłogi. Zaczynam się zastanawiać, czy nie dodajecie mi czegoś do jedzenia. Roześmiała się wesoło. - Oj, wy chłopcy! Zawżdy gotowi obwiniać o swą słabość podstępne kobiety. Jakże się nas lękacie... ano, w swoich małych chłopięcych serduszkach jakże się lękacie! - Gdzie jest mój brat? Śniło mi się, że w nocy było wokół niego jakieś zamieszanie, a teraz widzę jego puste łóżko. Jej uśmiech się zwęził, oczy rozbłysły. - Gorąc go chwyciła i dostał konwulsji. Tedy zabrałyśmy go do Domu Rozmyślań, któren gościł niejedną zarazę w swoim czasie. Zabrałyście go do grobu, pomyślał Roland. Może to i Dom Rozmyślań, ale mało o tym wiecie, tak czy inaczej. - Wiem, żeś nie bratem temu chłopcu - podjęła Mary, patrząc, jak Roland je. Czuł już, że środek domieszany do owsianki znowu wyciąga z niego siłę. - Sigul czy nie, wiem, że nie jesteś mu bratem. Czemu kłamiesz? To grzech przeciw Bogu. - Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł? - zapytał Roland ciekaw, czy Mary wspomni o broni. - Wielka Siostra wie swoje. Czemu się nie wyspowiadasz, Jimmy? Spowiedź jest dobra dla duszy, powiadają. - Przyślij tu Jennę, by mi umiliła czas, to może powiem ci więcej - zaproponował Roland. Wąski kościany uśmiech na twarzy siostry Mary znikł jak smuga kredy w deszczu. - Czemu chcesz mówić z taką jak ona? - Bo ładna z niej dziewczyna - odparł Roland. - Nie jak pewne osoby. Ściągnięte wargi siostry odsłoniły za duże zęby. - Nie ujrzysz jej więcej, durniu. Zburzyłeś jej spokój, a ja na to nie pozwolę. Odwróciła się do wyjścia. Roland, wciąż udając słabość z nadzieją, że nie przedobrzył (nigdy nie miał talentu aktorskiego), podał jej pustą miskę po owsiance. - Nie chcesz tego zabrać? - Dla mnie możesz ją sobie wsadzić na głowę zamiast szlafmycy. Albo wetknąć w tyłek. Będziesz gadał, zanim z tobą skończę, durniu... będziesz gadał, aż każę er zamilknąć, a potem będziesz błagał, żeby dalej mówić! Po tych słowach oddaliła się majestatycznie, unosząc przód spódnicy nad podłogą. Roland słyszał, że takie jak ona nie mogą wychodzić w świetle dnia; pod tym względem stare bajki z pewnością kłamały. Lecz pod innym względem mówiły prawdę: chociaż po jej prawej stronie strzępiasty, amorficzny kształt przesuwał się wzdłuż rzędu pustych łóżek, Mary nie rzucała prawdziwego cienia. VI. JENNA. SIOSTRA COQUINA. TAMRA, MICHELA, LOUISK. KRZYŻOWY PIES