Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Korynna. - Trochę za ciepło na suknię z długimi rękawami, Korynno. Oblała się rumieńcem i szybko odwróciła głowę, aby nie zobaczył. Uwaga była aż nazbyt celna. Wiedział, co ukrywały jej długie rękawy. - Idę po zakupy - powiedziała. Dotknął jej dłoni. Czubki palców miał stwardniałe, ale reszta skóry była delikatna. Wyszarpnęła rękę. - Porządna chrześcijanka porozmawiałaby spokojnie. Jego oczy peszyły ją. Zbyt dużo było w nich inteligencji. Nic nie mogło umknąć jego uwagi. - Nie jestem porządną chrześcijanką - powiedziała. Każdy inny mężczyzna wziąłby te słowa za odprawę, lecz Silas zdawał się słyszeć prawdę, którą ukrywały. - Możesz więc zdjąć tę obrączkę - powiedział - i nic to nie zmieni. Uśmiechnęła się. - Jesteś śmiały, Silasie. - A ty samotna. - Wstał, ujął banjo za gryf. - Pozwól, że zaprowadzę cię do domu i zrobię ci coś do jedzenia. - Bardzo dziękuję - powiedziała przesuwając się bliżej drzwi sklepu - ale muszę zrobić zakupy. Potrząsnął głową. - Poczekaj z tym lepiej. Pani Stevens zmarła o świcie. Korynna zesztywniała. Pani Stevens, która prowadziła sklep, rzeczywiście była chora, ale nie aż tak poważnie. - Byłeś w środku? - Tak. - Przełożył banjo przez plecy i zszedł ze schodów, dotykając boku jabłkowitego konia. - Banjo i ja znamy się trochę na czarach. Nasza magia uśmierza ból. - Oczywiście - powiedziała Korynna idąc za nim. - Podobnie jak zdjęcie obrączki unieważnia małżeństwo. Natan wrócił tydzień później. Kuchenne drzwi otworzyły się z hukiem wyrywając Korynnę ze snu. Skuliła się pośrodku łóżka. Usłyszała jego ciężkie kroki. Wiedziała, że odtąd Silas nie będzie dzielił jej łoża. - Korynna? - zagrzmiał głos Natana, choć nieco bełkotliwie. - Zaraz cię znajdę, kocmołuchu. Kocmołuch. Nowy epitet. Zadrżała i otuliła się szczelniej okryciem. Na jej miejscu odważniejsza kobieta wyjęłaby rewolwer, który Silas zostawił w bieliźniarce. - Nie po to wyjeżdżam, żeby moja żona sypiała z jakimś lalusiem. Leżała nieruchomo. Był zły i pijany. Ostatnim razem omal jej nie zabił. Wyszła z łóżka i wygładziła na sobie koszulę, tę samą, którą nosiła czekając na Silasa. Jej stopy szurały po nierównej, drewnianej podłodze, kiedy szła do bieliźniarki. W holu zabłysło światło. Maxine zapłakała przez sen. Korynna otworzyła szufladę szafki i szukała po omacku pomiędzy bielizną, aż namacała kolbę rewolweru. W drzwiach stanął mężczyzna, chociaż Korynna widziała tylko zarys postaci na tle światła. - Dziwka. Wzięła głęboki wdech i wyjęła rewolwer z szuflady. Trzęsła się trzymając go w obu rękach. - Zostaw mnie w spokoju. - Przeklęty kocmo... - Ostry trzask odbił się echem, postać w drzwiach skuliła się i powoli zaczęła osuwać na podłogę. Ciągle drżąc Korynna trzymała rewolwer, a smuga dymu unosiła się z lufy. - Mamusiu! Mamo! - krzyczała Maxine. - Powiedz jej, że nic się nie stało. - Głęboki baryton zabrzmiał z holu. - Silas! - Korynna nigdy jeszcze nie czuła takiej ulgi. Jezu, a więc to Silas powstrzymał Natana. Już się bała, że to ona zrobiła. - Mamo! - Już dobrze, Maxi. Mamusia już do ciebie idzie. - Odłożyła rewolwer do bieliźniarki i wyszła do holu. Na podłodze stała lampa, a obok niej leżał Natan. Z jego piersi sączyła się krew. Silas pochylał się nad nim, banjo miał przewieszone przez plecy. - Czy on nie żyje? - zapytała Korynna. Silas przytaknął. Przełożył banjo do przodu i zaczął dotykać strun, chociaż Korynna prawie wcale nie słyszała dźwięków. - Weź Maxine - powiedział. Poszła do pokoju córeczki. Mała zanosiła się od płaczu, zachłystując się łzami i szlochając. Korynna wzięła ją na ręce, czując zmieszane zapachy dziecięcego snu i strachu. Pogładziła ją po włosach. - Już dobrze - szeptała i z każdą nutą zaczynała wierzyć, że tak jest. W końcu wyszła razem z Maxine do holu. Silas spojrzał na nią zdziwiony. Dotknął jej twarzy, skinął głową uznając, że już się uspokoiła i powiedział: - Muszę odejść. Spokój prysł. Korynna zesztywniała, a z nią Maxine. - Nie - wyszeptała Korynna. - Nie możesz mnie teraz zostawić. Przyglądał się jej dłuższą chwilę. - Lubię cię, Korynno. - Więc zostań - powiedziała. - Nie mogę. Spojrzała na ciało Natana, potem rozejrzała się po domu, który nigdy nie był domem, lecz miejscem cierpień i gwałtu. Wybór był łatwy. - Pójdę z tobą. - Zwykle podróżuję sam. Nigdy dotąd nie pozwoliłem nikomu iść ze mną. - Trącił leniwie struny banjo. Dźwięki przyprawiły Korynnę o dreszcze. W końcu westchnął. - Są trzy zasady, których musisz przestrzegać. Nie zadawaj pytań. Myśl przede wszystkim o sobie