Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Tedy mniemasz, że Bolko wygra? To nam jeno uchodzić. - Ty byś nie zwolił! - ze złością sarknął Odylen. - Ja mniemam, że łacniej wojakowi łeb ściąć, gdy się przódzi rękę odrąbie. - Nie wiem, do czego pijesz - niecierpliwie odparł Przybywój. - Gadaj prosto. - Stoigniewa nam się zbyć. Onże tego młodzika Ottona omotał, jego w tym ani chybi głowa, że Bolko na się wziął walkę z pogany, która niecierpliwi Ottona, bo mu do Rzymu jechać spieszno. - Pojechał - przerwał Przybywój. - Tym lepiej. Nie brak mu jeszcze w Niemczech wrogów, a Odzie popleczników. A ostanie ona górą, my z nią. Potrzebniśmy. - Juści, że potrzebni, póki się nie usadowi. A podać jej palec, za rękę uchwyci. Wonczas, gdy o usunięcie Bolka chodziło, jako suka w oczy mi patrzyła. Żaliła się jeno, niby nie chcąc niczego, i na słowa wyciągała. A pode drzwiami stała jej zausznica... Urwał nagle jak tknięty. Do drzwi podskoczył i rozwarł je kopnięciem. Pod nimi stała dziewka i ledwo zdołała odskoczyć. - Czego tu! - wrzasnął. - Jeno statki zabrać chciałam. - Bierz i wynoś się. A spotkam cię jeszcze raz pod drzwiami, to ci połamię kości - powiedział groźnie. Gdy wyszła, zwrócił się do brata: - Jakiś głupi był, takiś i ostał. Ale nie ja. - Nic takiego nie rzekłem, czego by Oda słyszeć nie mogła - odparł Odylen zmieszany. - Pewnikiem dziewka iście po statki jeno przyszła. - Tyś nie rzekł, ale ja, a nie po myśli mi, by Oda wiedziała, co zamierzam. Dziewka może po statki przyszła, a może nie. Głupi ten, co wiernego psa odegna, bo stary, a byle włókę weźmie, bo sierść ma gładszą. Odylen obojętnie wzruszył ramionami. -Nie to mi w myśli - mruknął. - Wygnałem Niesułkę, bo żenić się zamyślam. Ostatnia pora. - Iście ostatnia. Tyś wyliniał, ja posiwiałem. Na nic o dziedzinę zabiegać, gdy jej ostawić nie będzie komu. Jeno byle jak się wyswatać mogliśmy pół kopy lat temu. A za samodzielnego kniazia każdy rad córę da. U margrafa Hodona dziewka jest niezamężna, on zasię nie zabył urazy ni z młodym Ottonem liczyć się nie będzie. Tedy ostatnia pora o swoje się upomnieć, nie czekając, co inni poczną. - Poczynajże, co wola - odparł Odylen. - Jedno pewne, że cokolwiek poczniesz, Bolka masz przeciw sobie społem ze Stoigniewem. Tedy łacniej z Odą niźli bez Ody, a łacniej bez Stoigniewa niźli z nim. Jego się zbyć - powtórzył. - W łeb bić, nie po rękach. - Bijże! Wżdyś już próbował. I Bolko się strzeże, i jego strzegą. Stoigniew zasię w pojedynkę zwykł jeździć lubo samowtór. Bieda jeno, że trudno się zwiedzieć kędy. - Zwabić go gdzieś do podwiki. Ma jakową? Bezżenny przecie, a nie mnich. - Nie słychać. Przejrzeć go trudno. Tyś chytrzejszy, pomyśl o tym. - Pomyślę, gdy się prześpię. Całą noc zmitrężyłem, a świta już. - Wstał, przeciągnął się i dodał: - Ty zasię idź do księżny. Rzeknij, żem wrócił, a miarkuj, czy już wie. Jeśli tak, to onej dziewce... Nie dokończył i ręką pokazał, że kark jej skręcić należy. Wieść o powrocie Przybywoja przyjęła Oda z nie skrywanym zadowoleniem. Odylen upewnił się, że jeszcze o tym nie wiedziała, pomarkotniał jednak. Jeśli brat usunie Stoigniewa, jemu przypadnie spodziewana nagroda. Postanowił tedy nie wracać do tej sprawy, podjął ją jednak sam Przybywój. Na wiadomość, że Oda pilnie czeka na niego, zerwał się zaraz i na odchodnym rzucił: - Nie zawadzi na baczności się mieć, tedy pilnuj języka, bo i Bolko wieści zwykł zbierać, ufać nie można nikomu. Gdyby Stoigniew się zwiedział, co się gotuje przeciw niemu, ustrzec się potrafi. Jeno że na tym nie koniec. Zostawił zadumanego Odylena i poszedł na gród. Czekając w wielkiej świetlicy, umacniał się w postanowieniu, że się sztukom Ody zwieść nie pozwoli. Już raz zbyt drogo zapłacił, ani mu w myśli mglistymi obietnicami się zadowolić. Nie czekał zbyt długo, ale na widok Ody byłby omal zapomniał o postanowieniu. Weszła szybkim, lekkim krokiem, jakby spieszyła witać długo oczekiwanego a miłego gościa. W półmroku ponurego dnia można ją było wziąć za młodą dziewczynę. Ciemna szata bez ozdób podkreślała smukłość jej postaci i biel twarzy, w której wielkie oczy świeciły radością. Zdać się mogło, że objąć chce Przybywoja wyciągniętymi ramionami, ale jakby się pohamowała, opuściła oczy i, oburącz ujmując szorstką dłoń Przybywoja, powiedziała wstydliwie: - Często o was myślałam i oto wróciliście. Lżej samotnej niewieście, gdy przywiązanego człeka ma koło siebie. Słowa te jednak, zamiast pogrążyć do reszty Przybywoja, uprzytomniły mu, że raz już wzięła go na podobną przynętę