Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Az tak źle? Wicehrabia uśmiechnął się i wyprostował na krześle. - Obydwaj jesteśmy żonaci, jednak nie z własnego wyboru - rzekł. - Widziano mnie, jak o północy wymykam się z domu Katherine, gdy, po złożeniu jej niezbyt stosownej propozycji, odprawiła mnie z kwit­kiem. Stało się to później powodem licznych plotek i komentarzy. W re­zultacie mój brat zagroził mi śmiercią albo czymś jeszcze gorszym, jeśli nie zachowam się honorowo. No i zachowałem się. Rozumiem, że two­ja sytuacja nie różniła się zbytnio od mojej? Kenneth nie miał ochoty na opowiadanie o śnieżycy i konsek­wencjach pewnej zimowej nocy, nawet jednemu z najbliższych przyja­ciół. - Mimo to sprawiacie wrażenie, że jest wam ze sobą zupełnie nie­źle - zauważył. - Więc doskonali z nas aktorzy - odparł wicehrabia, śmiejąc się. -W rzeczywistości jest nam ze sobą znacznie lepiej niż nieźle. - Dlaczego mi o tym mówisz? - zapytał Kenneth. - Żeby się po­chwalić? - To również - przyznał. - To niesamowite uczucie, kiedy nagle odkrywasz miłość w swoim życiu, w swoim małżeństwie. Wtedy natych­miast czujesz wewnętrzną potrzebę, aby podzielić się swoim szczęściem z innymi. Lady Haveford to niezwykle czarująca osoba, Ken. I do tego niezwykle przystojna, jeśli wolno mi tak powiedzieć. Lady Haveford i Katherine chyba się polubiły. Kenneth upił trochę porto i zacisnął usta. - Powiedz mi, Rex - rzekł. - Czy masz zamiar pokłócić się ze mną, czy tez zrobić mi wykład? - Wydaje się bezspornym faktem, że porzuciłeś damę na trzy mie­siące po pewnym, powiedzmy, zdarzeniu - zauważył lord Rawleigh. -Następnie w pośpiechu wróciłeś do domu i ożeniłeś się z nią, po czym znowu wróciłeś do Londynu. Teraz, po dwóch miesiącach, sprowadziłeś ją tu na kilka tygodni. Czy znowu ją odeślesz do domu, zanim wyru­szysz do Brighton? Z tego, co wiem, Eden również się tam wybiera. Lub może do jakiegoś innego kurortu? Na przykład do Paryża? - Byłbym ci wdzięczny - odparł Kenneth - gdybyś nie wtykał nosa w nie swoje sprawy, Rawleigh. - Przecież jestem twoim przyjacielem i dobrze cię znam - ciągnął niezrażony reprymendą wicehrabia. - Znam twoje poczucie przyzwo­itości, które często tak nas zdumiewało, a czasem nawet denerwowało. Od kiedy się ożeniłeś, stary, nie miałeś chyba żadnej kobiety, mam rację, prawda? - Podniósł rękę. - Nic nie mów. Nat i Eden obdzielają swoim nasieniem wszystkie chętne ślicznotki, mimo iż Ed uwił sobie ostatnio ciepłe gniazdko ze swoją małą tancereczką, podczas gdy ty stałeś się seksualnym abstynentem. A przecież potrzebujesz kobiety. Zawsze by­łeś takim samym pełnokrwiśtym ogierem jak my. - Jestem żonaty - burknął Kenneth. - Jasne. - Rex uniósł brwi. - Nawet ja uświadomiłem sobie, że małżeńska przysięga nakłada na nas pewne ograniczenia. Jednak, jeśli nie zostaniesz z lady Haveford, to skażujesz się na celibat. - Bzdura - rzucił gniewnie Kenneth. - I na nieszczęśliwe życie. Mogę, mój drogi, postawić na to cały mój majątek. Obserwowałem was dzisiaj przy stole. Siedzieliście obok siebie sympatyczni i czarujący w stosunku do mnie i Katherine, zacho­wując się jednocześnie tak, jakby tej drugiej waszej połowy w ogóle nie było w pokoju. - Bzdura - zaprotestował Kenneth. - Może źle to odczytałem - rzekł lord Rawleigh, podnosząc rękę w geście bezradności. - A może - odparł Kenneth przez zaciśnięte zęby - w przeciwień­stwie do lady Rawleigh, Moira nie pozwoliła mi na honorowe zachowanie po pewnym, jak to eufemistycznie określiłeś, zdarzeniu. Może zrobiła to nie jeden, a kilka razy, uciekając się nawet do kłamstwa w sprawie tak istotnej jak jej stan. Może po tym, jak okoliczności zmusiły jądo małżeń­stwa, oświadczyła mi, iż nie chce mnie więcej widzieć. Może zaprosiłem jądo Londynu w nadziei, że potrafimy jakoś to nasze małżeństwo poskła­dać. A może nie potrzebuję, żeby moi przyjaciele wtykali nos w moje spra­wy. Poza tym, chyba powinniśmy dołączyć wreszcie do naszych pań. - I może - wicehrabia śmiał się - ta kobieta, Ken, to twoje przezna­czenie. Czy ona rzeczywiście tak wrednie cię traktuje? Czy nie jest cza­sem odwrotnie? Widziałem wiele kobiet, które używały wszelkich sposo­bów, byle tylko zaciągnąć cię do ołtarza lub choćby tylko do łóżka. Nigdy, natomiast, nie spotkałem takiej, która odesłałaby cię z kwitkiem. Aż do dziś. Tak, chodźmy lepiej do pań, Ken. Muszę się lepiej przyjrzeć tej, któ­ra tak tobą wstrząsnęła. - Podniósł się i wskażał ręką na drzwi do salonu. Matka zamierza wziąć Moirę pod swoje skrzydła, z irytacją pomyślał Kenneth, odsuwając krzesło. Lady Rawleigh zamierza się z nią zaprzyjaź­nić