Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Na ogóB nie prowadzimy ju| powa|nych rozmów. Zbyt cenne s dla nas te chwile, aby zagBusza je sBowami.  Moja |ona  Dawid pociera brod, a ja widz, jak szuka odpowiednich sBów  ju| od dawna to wiedziaBem... ale s rzeczy, o których czBowiek woli ze sob nie rozmawia... akurat najmniej z sob samym. Ona chorowaBa zawsze wtedy, gdy ja wyje|d|aBem. Kiedy oddalaBem si od niej najbardziej, zawsze to czuBa. I wtedy choroba uderzaBa. Moja |ona dobrze wiedziaBa, |e ty i ja byli[my w Warszawie razem. Z odlegBo[ci ponad tysica kilometrów. Nie pytaj, skd wiedziaBa, bo nikt jej tego nie powiedziaB, po prostu to wyczuBa... Mo|e wiedziaBa wtedy wicej ni| ja  Dawid u[miecha si gorzko.  Nie chodziBo o to, |ebym byB cigle obecny w jej |yciu. ChciaBa tylko mie pewno[, |e zawsze jestem do dyspozycji. Ona byBa  i chyba nadal jeszcze jest  rozpieszczonym dzieckiem z zamo|nego domu. To mo|e zbyt proste wyja[nienie, ale nie znam innego. {aden przyjaciel ani |aden lekarz nie mogli powiedzie, |e j zaniedbywaBem... przynajmniej przez wiele lat. Ale to jej nie wystarczaBo. U|ywa- 394 Ba choroby jako broni  przeciw caBemu swojemu otoczeniu, a przede wszystkim oczywi[cie przeciw mnie. Dawid chce zapali fajk, puka ni mocno o brzeg popielniczki, ale po chwili odkBada.  Nie jestem pewien, czy znowu tego nie zrobi. Mam nadziej, |e nie, bo ju| nie jestem do dyspozycji. Nie wiem, naprawd nie wiem  mo|e mimo wszystko powinienem byB z ni zosta, aby dalej gra w t gr  do koDca naszego |ycia. Ale tym razem byBo to dla mnie o ten raz za wiele. Pomy[laBem sobie, |e chodzi o reszt mojego |ycia. A czym jest taka reszta? Zawsze ju| tylko maB czstk. Nie bogactwem  mo|e wyBcznie jedn jedyn zBot monet... Teraz te| nie uBatwiBem sobie sprawy. RozmawiaBem z lekarzami. Z ni naturalnie równie|... próbowaBem. Ale ona wzdragaBa si przed ka|d rozmow na ten temat... i ju| nie znalazBem do niej drogi. RozmawiaBem z moimi dziemi. Starszy syn mnie zrozumiaB. Chce przyjecha tu w odwiedziny, z moim wnukiem. Na my[l o tym Dawid lekko si u[miecha. SBucham go, nie przerywam ani sBowem, prawie wstrzymuj oddech. Nie [miem nawet wsta, aby przynie[ sobie szklank wody. Dawid mówi spokojnie, jest opanowany, jak kto[, kto uzyskaB jasno[ co do swoich my[li. Wiem jednak, |e to wszystko nadaB bardzo go boli. Chocia| w tym momencie osob, któr jego opowie[ najbardziej przejmuje, jestem ja. 395  Tak  mówi Dawid z gorycz  ju| nie chciaBem by zawsze do dyspozycji. Mój mBodszy. .. no có|, o tym opowiem ci innym razem, nie dzisiaj. On bardzo dobrze rozumie si z matk. I dziki Bogu!  dodaje. Przerywa na chwil i jednak zapala fajk. Sigam po weBniany pled, by okry nim ramiona, bo naraz poczuBam chBód. To wszystko nazbyt mocno mnie porusza. Co za niesprawiedliwo[, my[l, |e wBa[nie Dawida spotyka co[ takiego. W tej chwili znowu staje si dla mnie bratem, któremu nie umiem pomóc. Przypomina mi si rozmowa, któr pewnego wieczoru przeprowadzili[my w pokoju hotelowym, daleko std. O naszych powikBanych losach. Wtedy te| siedzieli[my na podBodze... przed kominkiem... Teraz i Dzisiaj jest jakby dalszym cigiem tamtej rozmowy.  PotrzebowaBem wielu miesicy, aby jasno zda sobie z tego wszystkiego spraw, a| wreszcie powziBem decyzj. Co dalej?, zadaBem sobie pytanie