Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przez całą drogę wpatrywał się w stary, fosforyzujący kompas, a mimo to po przeszło godzinie drogi zobaczył światła o dobre dwieście metrów na południowy zachód od miejsca, w którym się zatrzymał. Bardzo uważnie śledził wzrokiem drogę samochodu. Jechał powoli po gruntowej drodze, o której wspomniał Alberto. Choć światła stopu miał słabe, Bob dostrzegł w oddali ich błysk. Zaświeciło światło w kabinie, otworzyły się drzwi, ciemne sylwetki oddaliły się od pojazdu, po czym znów zapadła ciemność i cisza. Najwyraźniej trafił tu, gdzie powinien był trafić. Bob Herbert ruszył lasem w stronę, w którą pojechał samochód. Nie mógł skorzystać z drogi, nie miał pewności, czy nie pojawi się na niej ktoś jeszcze. Ramiona niemal odmówiły mu posłuszeństwa. Miał tylko wdzieję, że Jodie nie weźmie go za niemieckiego nazistę i nie skoczy na niego z drzewa. Kiedy dotarł wreszcie do samochodu, zwolnił. Do tej pory trzymał Skorpiona na kolanach, teraz ukrył broń pod nogą, choć w razie potrzeby nadal mógł jej szybko użyć. Kiedy wystarczająco zbliżył się już do obozu, dostrzegł wierzchołki namiotów, a za nimi wzbijający się w górę dym z ognisk. Widział także stojących pomiędzy namiotami młodych mężczyzn, spoglądających w kierunku ognisk. Wreszcie zauważył również tłum dwustu do trzystu osób, zwróconych w stronę mężczyzny i kobiety, stojących na kawałku wolnego miejsca nad brzegiem jeziora. Przemawiał mężczyzna. Herbert schował się za drzewem. Słuchał go, zafascynowany; rozumiał prawie wszystko. - ...dzisiejszy dzień kończy czas walki o różne cele. Od dziś na zawsze nasze grupy będą pracować razem, zjednoczone wspólnym celem i nazwą: Das National Feuer! Mężczyzna wykrzyknął tę nazwę nie tylko dla efektu, lecz po prostu po to, by go usłyszano. Tłum ryknął, a Herbert poczuł, jak nagle wraca mu siła, a wraz z nią pojawia się także gniew. Ci ludzie wrzeszczeli i wymachiwali rękami, jakby ich drużyna zdobyła właśnie puchar świata. Nie zaskoczyło go nawet, że darowali sobie hitlerowskie pozdrowienie, że nie krzyczeli: Sieg Heil! Bo choć niewątpliwie wyczekiwali zwycięstwa i oczyszczenia, choć nie brakło między nimi łotrów i zabójców, nie byli to Partaigenose Adolfa Hitlera. Nie, ci tu wydawali się znacznie niebezpieczniejsi, ponieważ najwyraźniej wiele nauczyli się na błędach poprzedników. Mimo to niemal każdy z nich trzymał coś we wzniesionej dłoni: sztylet, medal, choćby parę butów - najprawdopodobniej pamiątki ukradzione z planu filmowego. Na tym nowym Partaitagu Adolf Hitler był więc jednak reprezentowany. Kiedy owacje wreszcie mocno przycichły, Bob usłyszał za plecami cichy glos. -, Czekałam na ciebie. Odwrócił się i zobaczył Jodie. Wydawała się zdenerwowana. - Powinnaś zaczekać na mnie tam - wyszeptał, wskazując za plecy. - Przydałaby mi się pomoc. - Wziął ją za rękę. - Jodie, proszę, wracajmy. Bardzo cię proszę. Przecież to szaleństwo. Dziewczyna łagodnie wyswobodziła się z jego uścisku. - Boję się, to prawda - przyznała. - Ale też lepiej niż przedtem wiem, że muszę zwalczyć strach. - Boisz się, lecz także cierpisz na obsesję, której obiekt zaczął już żyć własnym życiem. Uwierz mi, Jodie, pójść tam teraz, do nich... to wcale nie jest takie ważne, jak ci się wydaje. Zamilkł, bo i tak zagłuszyły go wrzeszczące głośniki. Wolałby nie słyszeć tych słów; mężczyzna mówił jednak czysto, donośnie i na dobrą sprawę wcale nie potrzebował mikrofonu. Bob pociągnął Jodie, ale dziewczyna nie zamierzała ruszyć się z miejsca. - Stojąca obok mnie kobieta - niosło się po lesie - współprzywódczyni naszego ruchu, Karin Doring... . I znów rozległy się entuzjastyczne okrzyki. Mężczyzna przerwał. Kobieta pochyliła głowę, lecz nie odezwała się ani słowem. - Karin wysłała emisariuszy do Hanoweru - mówca odezwał się natychmiast, gdy przycichła owacja. - Za kilka minut wszyscy pojedziemy do miasta, do naszej piwiarni, gdzie ogłosimy światu fakt zjednoczenia. Zaprosimy braci, by przyłączyli się do naszego ruchu. Wspólnie pokażemy cywilizowanemu światu jego przyszłość. Przyszłość, w której nagradzana będzie zaradność i ciężka praca... Owacja: - ...w której zdegenerowana kultura i bezwartościowe jednostki oddzielone zostaną od zdrowego pnia społeczeństwa... Owacja. Hałaśliwa i tym razem bynajmniej nie cichnąca. - ...w której oczy świata skupione będą na naszych sztandarach i naszych osiągnięciach. Hałas był już niemal nie do zniesienia. Herbert wykorzystał go, krzycząc do Jodie. - Chodź! - Szarpnął ją za rękę. - Ci ludzie rzucą się na ciebie jak stado wściekłych psów. Dziewczyna spojrzała w ich kierunku. W ciemności Bob nie widział wyrazu jej twarzy. Z trudem opanował ochotę, by przerzucić ją przez kolano i odjechać jak najszybciej się da. - Jeśli władze wypuszczą na nas w Hanowerze swe psy - pozwólmy im na to