Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ciarki przechodzą na myśl, że może nas zaskoczyć taka kamienna lawina, czym prędzej więc uciekamy w prawo po trudnych skałach. Do mniej więcej połowy kuluaru droga nasza pokrywa się z trasą Francuzów, pozostała część to właściwy filar południowo-zachodni. Osiągnąwszy to miejsce niechętnym okiem obrzucamy pewne i kuszące „niżne tarasy" zachodniej ściany i ruszamy dalej naszym męczącym kuluarem, który kto wie dokąd nas wyprowadzi. Wspinamy się powoli i w napiętej atmosferze przez cały ranek; wszystko idzie dobrze, ale za to wczesnym popołudniem zrywa się wściekła burza, która przykuwa nas do miejsca i oblewa potokiem wody. Zawieszeni na stromych ścianach Flammes de Pierre, z ledwo wystającymi spod płacht biwakowych głowami, czekamy na uspokojenie się żywiołu. Co za piekło! Osiągnęliśmy wielki amfiteatr, w który wpadają głębokie gardziele z Dru i z sąsiednich Flammes de Pierre, aby połączyć się nieco niżej w jedno wąskie koryto opadające aż hen na lodowiec czterystumetrową przepaścią. Posępny, zimny, zorany erozją tysięcy lat, a przede wszystkim wściekłymi lawinami amfiteatr. Dookoła oblodzone ściany, które gdzieś wysoko w górze gubią się w szarej zawrotnej piramidzie Dru, sięgającej jak gdyby w nieskończoność i zatracającej się w mgłach. Do tego niesamowitego kotła nie tylko słońce nigdy nie zajrzało, ale nawet nieba widać maleńki zaledwie skrawek. Sprawia to wrażenie, jakby człowiek uczepiony był ścian głębokiej studni, do której skąpe światło przenika tylko z góry poprzez otwór o zamazanych, nierównych krawędziach. Jedynie na lewo od północy widać kawałeczek nieba, co jeszcze bardziej potęguje wrażenie głębi i posępności. Nagły błysk oświetla złowieszczo góry, przerażający huk wstrząsa skałami pod nami, potem druga błyskawica, trzecia i już bez końca; towarzyszy im gęsty grad, w ciągu kilku minut zewsząd spływają szumiące potoki wody. Widok ten wywołuje przejmujące wrażenie, a jednak jest szatańsko piękny. Warto to przeżyć, choćby po to, by się przekonać, jak srogie mogą być góry. Nie sądzę, aby istniało w Alpach drugie miejsce, gdzie można znaleźć taki koncentrat groźnego piękna, jak ten amfiteatr na Dru. Grad przechodzi w ulewny deszcz, po godzinie druga burza, potem przez krótki czas sypie wielkimi płatami śnieg, w końcu i on ustaje. Niestety jest już wieczór i przed zapadnięciem ciemności czarne i ponure zwały chmur znowu zakryły Dru aż na wysokość naszego biwaku. Deszcz pada przez całą niemal noc i rano. Nie jest zimno, ale jesteśmy zupełnie przemoczeni. Koło południa deszcz nareszcie ustaje, chmury ustępują, a my oczywiście ruszamy do góry; przez cały ten czas w ogóle nie przyszła nam do głowy myśl wycofania się. Okrążenie amfiteatru — nie tracąc przy tym wysokości — skrajem pionowych skał jest nie lada zadaniem wymagającym najwyższej ostrożności. Musimy bowiem często trawersować cienkie lodowe płyty, niezwykle strome i odstające od skały. Jeszcze jeden szybki trawers po ostatniej lodowej gardzieli i nareszcie dobijamy do upragnionych litych skał filaru. Oddychamy z ulgą. Znajdujemy się na wysokości około 3 100 metrów, w samym sercu naszego problemu; zostało „zaledwie" sześćset pięćdziesiąt metrów przewieszonej skały, a potem już szczyt. Filar Dru jest naprawdę jedyny w swoim rodzaju, zarówno jeśli chodzi o kształt, jak i budowę. Skały są z czystego granitu charakterystycznego dla masywu Mont Blanc, chropowatego i z rzadka tylko popękanego, lub poprzecinanego głębokimi szczelinami. Tworzą one ogromne płyty o gładkiej powierzchni i ostrych regularnych konturach. Pierwsza część filaru, zbudowana przeważnie z jasnych skał, ślad niedawnych obrywów, oglądana jako całość nie jest zbyt pionowa, aczkolwiek przedstawia jeden nieprzerwany ciąg płyt, zacięć, okapów, krawędzi. Wszystko to jest istotnie bardzo trudne, ale często przerywane wielkimi poziomymi tarasami. Natomiast następne czterysta metrów, odcinek środkowy, który stanowi jak gdyby klucz całego problemu i który potem nazwałem „czerwone płyty", jest wręcz niesamowity. Ściana jest niewiarygodnie gładka, lita, o kolorze czerwonawym