Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

] «Jesteś zazdrosny i władczy. Jeśli mój brat to mówił i został wysłuchany, to znak, że jego uwaga była słuszna i że trzeba go było wysłuchać. Wystarczyło popatrzeć na Jana w tamtym dniu, żeby zrozumieć, że należało go posłuchać!» «O! Przy całej swej mądrości nigdy nie potrafił Go obronić i nigdy nie będzie potrafił. Ja natomiast to właśnie robię chodząc do Jerozolimy» [– mówi Judasz.] «Spełniłeś swój obowiązek. Mój brat również by to zrobił. Posłużyłby się tylko innymi środkami, gdyż on nie potrafi kłamać nawet w dobrych sprawach. Jestem z tego powodu szczęśliwy...» «Obrażasz mnie. Traktujesz mnie jak kłamcę...» [– unosi się Judasz.] «Ech! Chcesz, żebym powiedział, że jesteś szczery? Kłamałeś przecież tak zręcznie, nawet się nie rumieniąc!» [– odpowiada mu Jakub, syn Zebedeusza.] «Robiłem to...» «Tak. Wiem. Wiem! Aby ocalić Nauczyciela. Ale to mi nie odpowiada i nikomu z nas się to nie podoba. Wolimy prostą odpowiedź starca. Wolimy milczenie i traktowanie nas jak głupców, a nawet dręczenie nas, ale nie kłamstwo. Zaczyna się dla dobrej sprawy, a kończy się – niedobrą.» «Kiedy jest się złym. Ale ja nie jestem. Kiedy jest się głupim. Ale ja nie jestem» [– broni się Judasz.] «Dość! Broniąc swoich racji wpadacie w błąd inny niż ten, który sobie wytykacie wzajemnie: błąd wobec miłości. Wszyscy wiecie, co myślę o szczerości. Czego wymagam przez miłość – również. Chodźmy. Wasze kłótnie zasmucają bardziej Mnie niż zniewagi ze strony Moich nieprzyjaciół.» Jezus, wyraźnie zmartwiony, idzie szybko sam drogą, którą – nie trzeba być archeologiem, żeby to stwierdzić – zbudowali Rzymianie. Prowadzi ona na południe, niemal całkiem prosto, daleko jak okiem sięgnąć, pomiędzy dwoma pasmami górskimi dość wysokimi. Droga jest monotonna, mroczna z powodu otaczających ją, porośniętych drzewami stoków, zasłaniających horyzont. Droga jest w dobrym stanie. Od czasu do czasu mijają jakiś rzymski most przerzucony nad strumieniem lub rzeczką, płynącą z pewnością do Jordanu lub do Morza Martwego. Dokładnie tego nie wiem, bo góry uniemożliwiają mi dostrzeżenie zachodniego wybrzeża, gdzie powinny się znajdować rzeki i morze. Jakaś karawana mija ich po drodze: karawana, która zdąża chyba od Morza Czerwonego w jakieś nieznane strony. Tworzą ją liczne wielbłądy i wielbłądnicy, a także kupcy rasy wyraźnie odmiennej od hebrajskiej. Jezus jest ciągle na przedzie, sam. Za Nim, podzieleni na dwie grupy, idą apostołowie, rozmawiając ze sobą. Galilejczycy na przedzie, z tyłu – Judejczycy. Z nimi idzie Andrzej i Jan oraz dwóch uczniów, którzy się do nich przyłączyli. Pierwsza grupa usiłuje pocieszyć Jakuba, przygnębionego surowym wyrzutem Nauczyciela. Inni przekonują Judasza, że nie powinien zawsze być taki uparty i agresywny. Dwie grupy są zgodne co do tego, żeby doradzić dwóm, którzy otrzymali napomnienia, aby poszli do Nauczyciela i pojednali się z Nim. «Ja? Zaraz tam pójdę. Wiem, że mam rację. Wiem, co robię. To nie ja wypowiadałem nieżyczliwe uwagi i idę do Niego» [– stwierdza Judasz.] Jest zuchwały, powiedziałabym: bezczelny. Przyspiesza kroku, aby dojść do Jezusa. Ja zaś po raz kolejny stawiam sobie pytanie, czy on w tych dniach już był gotów zdradzić i czy już spiskował z nieprzyjaciółmi Chrystusa... Jakub, przeciwnie, chociaż mniej winny, jest tak przygnębiony, że zasmucił Nauczyciela, iż nie ma odwagi iść do przodu. Patrzy na swego Nauczyciela, który właśnie rozmawia z Judaszem... Patrzy na Niego i pragnienie usłyszenia słów przebaczenia żywo maluje się na jego twarzy. Ale jego miłość szczera, stała, silna przedstawia mu jego występek jako niewybaczalny. Teraz obydwie grupy połączyły się i nawet Szymon Zelota, Andrzej, Tomasz i Jakub, syn Alfeusza, mówią: «Ależ, idź! [Zachowujesz się,] jakbyś Go nie znał! On już ci przebaczył!» I Bartłomiej, stary i mądry, mówi do Jakuba z wielką bystrością osądu, kładąc mu dłoń na ramieniu: «Mówię ci: On uczynił wyrzuty po części tobie, a po części Judaszowi jedynie dlatego, żeby nie wzniecić innych burz. Ale Jego serce zwracało się tylko do Judasza.» «Tak właśnie jest, Bartłomieju! Mój Brat wyczerpuje się w znoszeniu tego człowieka, uporczywie pragnąc jego skruchy. I trudzi się, żeby on wyglądał... jak jeden z nas. On jest Nauczycielem, a ja... ja to tylko ja... Ale gdybym był Nim, o! Człowieka z Kariotu nie byłoby z nami!» – mówi Tadeusz z błyskami w przepięknych oczach, które tak bardzo przypominają Chrystusowe. «Tak sądzisz? Podejrzewasz go o coś? Co?» – pyta wielu. [Tadeusz wyjaśnia:] «Nie. Nic konkretnego. Ale ten człowiek mi się nie podoba.» «Nigdy ci się nie podobał, bracie. To bezpodstawna niechęć, gdyż ujawniła się przy pierwszym spotkaniu. Tak mi powiedziałeś. To przeciwne miłości. Powinieneś to zwalczyć, choćby dla sprawienia radości Jezusowi» – mówi spokojnie i przekonywująco Jakub, syn Alfeusza. «Masz rację, ale... nie udaje mi się. Chodź, Jakubie, chodźmy razem do mojego Brata.» I Jakub, syn Alfeusza, ujmuje zdecydowanie za ramię Jakuba, syna Zebedeusza, i ciągnie go za sobą. Judasz słyszy, że nadchodzą, i odwraca się. Potem mówi coś do Jezusa. Jezus zatrzymuje się i czeka na nich