Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zawsze mnie kusiło, żeby spróbować wyjaśnić sprawę małżeństwa Hornblowera z Marią. We wcześniejszym okresie, Szczęśliwego powrotu, mogłem łatwo — i jak sądzę, dość konsekwentnie — przechodzić nad tym do porządku, jako nad czymś, co się przydarza ludziom, lecz prawdziwy, słowo po słowie, opis procesu kusił mnie swoją trudnością. Problemy techniczne pisarstwa mają swój urok, są zdecydowanie pociągające. A ja — muszę to wyznać — chciałem wiedzieć, chciałem ustalić szczegóły dla samego siebie, wymyślić, jak do tego doszło. W mojej pamięci wracały obrazy innego młodzieńca, nieprawdopodobnie chudego, o zapadłych policzkach, poważnego usposobienia, który podczas ciężkiej zimy spędzał dni na pisaniu Payment Deferred47, wieczory zaś na zawodowej grze w brydża; który jadał dobrze, gdy mu szła karta, a bardzo marnie, kiedy nie szła. Pamiętam doskonale tego młodego człowieka; miałem wrażenie, ze był zmarłym przed laty przyjacielem mej młodości, że nie ma go już na świecie3, a ja obecny, zamieszkuję zmienione ciało, które zostawił po sobie. Ciekawa rzecz, jak te wspamnienia mnie prześladowały. Inny problem. Hornblower wynurzył się z midszypmeńskiej poczwarki, żeby stać się porucznikiem. Ale jak do tego doszło, że nastepny awans, na młodszego dowódcę okrętu, otrzymał ponad głowami setek kolegów starszych od niego stażem? Jak to się stało bez aureoli sławy wokół jego głowy? Jak m o g ł o to się zdarzyć, w jaki sposób, że ten awans uczynił z Hornblowera osobnika, prawdę mówiąc, cynicznego i zgorzkniałego, jakim znamy go z późniejszego okresu jego życia? Czas szybko mija — w roku 1808 był on kapitanem o kilkuletnim stażu — dużo by trzeba było wtłoczyć w lata między jednym awansem a drugim, a te wydarzenia musiałyby mieć szczególny, specyficzny charakter. Należało też wziąć pod uwagę pokój w Amiens — blisko dwa lata spokoju, bez żadnej szansy na wyróżnienie się. Przypuszczalnie dwa lata na połowie pensji — a wiedzieliśmy już, że Hornblower był doskonałym graczem w wista. Ponadto zaszło coś — równie trudnego do wyjaśnienia, jak wszystko, co zdarzyło się przedtem. W jaki sposób Podręcznik artylerzysty z roku 1860, przeznaczony dla brytyjskiej milicji48, znalazł się w antykwariacie w San Francisco? Był tam z pewnością, bo sam go kupiłem. W roku 1860 milicja brytyjska przygotowywała się na możliwość inwazji armii Napoleona III, ale jej artylerzyści dalej obsługiwali działa dokładnie tak samo jak za czasów, gdy ich używano przeciwko Napoleonowi I. Przedmiotem szczególnej troski ze strony milicyjnej artylerii była obrona wybrzeży, i to obrona przed drewnianymi okrętami — era jednostek pancernych zaczynała dopiero świtać. Milicyjni artylerzyści zaproponowali stosowanie rozżarzonych kul, takich samych, jakich użyto w obronie Gibraltaru przed blisko stu laty. Dobra połowa podręcznika była poświęcona ćwiczeniom w używaniu takich pocisków — ćwiczenia trzeba było prowadzić bardzo skrupulatnie, a w ich trakcie żelazne kule rozgrzane do czerwoności były przenoszone między baryłkami z prochem. Przez kilka wieczorów czytałem w łóżku ten Podręcznik artylerzysty. Nigdy dotąd nie zajmowałem się szczegółami obchodzenia się z rozżarzonymi pociskami. Niezły kąsek trafił w zasięg macek meduzy. Była jeszcze jedna sprawa. Jeśli miałbym w ogóle pisać znowu o Hornblowerze — na co się nie zanosiło — i zająć się okresem jego życia, który zakończył się małżeństwem, to byłoby rzeczą pożądaną — konieczną — podejście do zadania z innego punktu widzenia. Mówiło mi o tym moje wyczucie artystyczne czy może rozum, co jednak — jak przeważnie w sprawach gustu — łatwiej jest wyczuć, niż opisać. Ktoś musiałby spojrzeć na przyszłą żonę Hornblowera bardziej obiektywnie niż on sam. Jeśli już o tym mowa, to był czas, żeby i Hornblowera poddać obiektywnej ocenie. Był to właściwy moment i jedyny, był on bowiem jeszcze młodszym oficerem pod rozkazami innych. I, oczywiście, uznawszy to za rzecz konieczną, jeszcze bardziej zapragnąłem napisać tę książkę, zwłaszcza że trudne problemy techniczne, jakie wyłoniły się w trakcie pisania, stwarzały dodatkową atrakcyjność. Właściwy moment. Przyjemnie było wprowadzić ten zwrot do mych myśli. Jakoś tak się stało, że w tym samym okresie w moich myślach pojawił się ponownie inny fragment fabuły. Chodziło o sprawę obłąkanego kapitana. Młodsi oficerowie na okręcie, zwłaszcza wojennym, znajdują się w niezwykle trudnej sytuacji, gdy mają powody, aby uznać, że ich dowódca jest obłąkany. Zwróciłem na to szczególną uwagę przed dwoma laty, kiedy rozmyślałem nad buntownikami w Lordzie Hornblowerze. Zgodnie z Regulaminem Wojennym każda rozmowa dwóch członków załogi, na której daliby wyraz niezadowoleniu z jakigokolwiek aspektu służby, była buntem i zbrodnią, a za to groziła straszliwa kara. Lektura tego artykułu Regulaminu Wojennego zapoczątkowała tok myśli, które wciąż nie dawały mi spokoju i domagały się mej uwagi. Były więc: rozżarzone pociski i małżeństwo; awans i zawodowa gra w karty; obłąkany kapitan i odmienny punkt widzenia; było z tuzin rozmaitych elementów (i z pewnością jeszcze kilka takich, które uznałem za nieistotne i puściłem w niepamięć) rozpychających się wzajemnie łokciami i usiłujących przepchnąć się na plan. Jak zawsze na szczęście nie pozostawało mi nic innego, jak czekać cierpliwie